czwartek, 19 kwietnia 2012

Obyś żył w ciekawych czasach - Janusz Wasylkowski

Książkę, której fragmenty zamieszczę poniżej, mam w domu odkąd pamiętam. Chyba do mojego męża wcześniej należała. Mimo, że wydanie jest z 1991 roku, książka jest już pożółkła i wygląda dosyć staro. Takie lubię. Trochę jest też sfatygowana, bo często do niej zaglądam. Nie wiem, czy to znak, że wpis akurat dzisiaj wreszcie jest gotowy? (Parę dni mi zajął) Dzisiejsza data to przecież rocznica Powstania w Warszawskim Getcie -19 kwietnia...


*
Wybrane fragmenty Wstępu do książki z dowcipem żydowskim Obyś żył w ciekawych czasach:

"Kiedy wybuchła wojna miałem sześć lat. Nie pamiętam przeto tego różnobarwnego życia społecznego i kulturalnego Lwowa. [...] W kamienicy, w której mieszkali dziadkowie,  na jednym piętrze zamieszkiwał pop grekokatolicki, na drugim rabin żydowski- obaj brodaci, na patriarchów ze starych obrazów wyglądający. W zakamarkach pamięci migają postacie handełesów, na ogół starych, zmęczonych ludzi, którzy z workiem przewieszonym przez plecy wędrowali z podwórka na podwórko, obwieszczając śpiewnym wołaniem: -Handełe! Handełe! swoje przybycie. 
[...]
Potem wojna. Pamiętam pierwszy dzień wojny, szkło na chodnikach na Chocimskiej i Grójeckiej, rozprutą bombami kamienicę na ulicy Krótkiej, nagie ściany z zawieszonym gdzieś rondlem czy fotografią w rozbitych ramach...
[...] 
Nadszedł 1941 rok i dla Żydów, zwłaszcza dla nich, nastały tragiczne miesiące i lata. Powstało getto, obóz na Janowskiej, skąd przedostawały się na zewnątrz wiadomości tak przerażające, że aż niewiarygodne. Któregoś jesiennego dnia, wracając ze szkoły ujrzałem scenę, która długa prześladowała mnie w snach. Przy ulicznej pompie stało kilku Niemców, otaczając słaniającego się na nogach, wynędzniałego Żyda, odzianego zaledwie w podartą koszulę. Żyd pompował wodę do wiadra, a następnie na rozkaz swych dręczycieli wylewał ją sobie na twarz i piersi, chwiał się na nogach, padał... Niemcy rechotali i kopniakami zmuszali go do ponownego wstania. Nieliczni przechodnie, opuszczając głowę, przyśpieszali kroku. Dygocąc z zimna i wrażenia, przybiegłem do domu, gdzie długo nie mogłem wypowiedzieć ani słowa. 
I jeszcze jedno wspomnienie: chyba w 1942 czy 1943 roku na naszym strychu, oddzielonym od strychu ogólnego pomieszczeniem nazywanym paczkarnią, zamieszkała para młodych Żydów. Nie wiedziałem nawet czy byli małżeństwem, czy rodzeństwem, zresztą mnie o nich w ogóle nie wolno było nic wiedzieć. Przyprowadził ich któregoś wieczoru dziadzio, dawny legionista; miał on swoje sprawy, w które nie wtajemniczał ani babci, ani mamy. Tę parę ukrywaliśmy przez kilka miesięcy. Wieczorami, kiedy spałem, a raczej udawałem, że śpię, przychodzili do naszego mieszkania umyć się, zjeść. Ale któregoś wczesnego ranka sąsiadka z parteru weszła nieoczekiwanie na strych i wykryła przebywającą tam parę. Nie poszła na policję, ale powiedziała kilka słów dozorcy, który zakłopotany przyszedł do dziadzia i konfidencjonalnie powiedział:
-Sam pan rozumie, ona ma dwoje dzieci i boi się, zwyczajnie się boi. Pan przecież wie, czym to grozi i panu, i wszystkim mieszkańcom kamienicy...
Dziadzio odrzekł, że rozumie, ale musi mieć co najmniej pół dnia. Wieczorem, tuż przed godziną policyjną, wyprowadził naszą parę, opatuloną w jakieś chustki i szale. Mieliśmy do pokonania kilka ulic. Szedłem dwadzieścia, trzydzieści metrów z przodu, uważając czy nie nadchodzi patrol lub choćby pojedynczy umundurowany Niemiec. Potem dziadzio zniknął z naszymi gośćmi w jakimś budynku, a mnie kazał zmykać szybko do domu. I nie wiem co się stało z ową parą. Czy przeżyła? 
W kwietniu i maju 1945 roku Rosjanie bombardowali Lwów co dziewięć dni (tak zanotowałem). Bomby były małe, nie wyrządzały wielkiej szkody, wywoływały natomiast wiele hałasu. Do dziś nie rozumiem, jaki był cel tych bombardowań-chyba tylko psychologiczny. Trzeba trafu, że dwie z tych bomb spadły na naszą kamienicę. Na szczęście byliśmy w schronie i skończyło się na strachu i obsypaniu grubą warstwą sadzy. Jedna bomba spadła na strych ogólny i przebiła sufit, niszcząc dwa pokoje na drugim piętrze, druga natomiast trafiła na nasz stryszek, nie przebijając nawet betonowej podłogi, ale zdemolowała strych doszczętnie. Myślę nieraz, że kobieta, która zażądała usunięcia tych Żydów z naszego strychu, uratowała im życie, nam być może także... [...]
O humorze żydowskim powiedziano już wiele, choć nikt -jak dotychczas- nie próbował naukowo, w pełni zanalizować jego rodowodu, prawdopodobnie tak starego jak historia narodu żydowskiego. Zawarta w tym humorze swoista autoironia była tarczą ochronną dla Żydów, pozbawionych przez stulecia ojczyzny. 
"Dwa tysiące lat tułaczki i prześladowań -pisze Aleksander Drożdżyński w Mądrościach żydowskich 1961r- stworzyło sytuację w której Żydzi zaczęli z pokolenia na pokolenie nabywać umiejętności doszukiwania się komicznych momentów w każdej sytuacji i ironicznego traktowania wszelkich form i przejawów życia. Dowcip zaczął się stawać niejako bronią w rękach bezbronnych Żydów. Nic tak bowiem nie osłabia groźnego i silnego przeciwnika, jak jego ośmieszanie. Mijały wieki, położenie Żydów nie zmieniało się na lepsze, ale wzrastała tradycja żydowskiego humoru i dowcipu o specyficznym nastroju, ludowym kolorycie i charakterystycznym smutku [...] Jakże wiele znajdziemy samoironii w żydowskim humorze, szydzenia z losu owego "wybranego narodu", z cech żydowskich, z pobożności i wolnomyślicielstwa, z optymizmu i pesymizmu, z biednych i bogatych. Ale próżno szukać w żydowskim humorze nienawiści, jest on na wskroś dobroduszny i wyrozumiały dla ludzkich wad, nawet dla wrogów." [...]

Ileż goryczy, a zarazem przewidującej mądrości jest w anegdocie o Żydzie, który staje przed nowo zbudowanym grobowcem i powiada do żony:
-Popatrz Róziu, jeżeli Pan Bóg pozwoli dożyć, to wszyscy będziemy tu pochowani. 
Jeżeli Pan Bóg pozwoli dożyć... Niestety wielu Żydom, polskim zwłaszcza, nie pozwolił...
Czy autor tej anegdoty, napisanej na długo przed "kryształową nocą" w hitlerowskich Niemczech, mógł przewidzieć, że miliony Żydów nie będzie miało szansy na spoczęcie w grobowcu na starym czy nowym kirkucie? A czy ta anegdota nie dotyczy nas wszystkich, zagrożonych atomowym szaleństwem?" 

Powiem, że bardzo trafne są spostrzeżenia autora zebranych anegdot, dowcipów żydowskich ze Lwowa i kresów południowo-wschodnich. Śmiejemy się ze smutnych czasem aspektów naszego życia. Ileż razy nam się coś przytrafia, co w danej chwili przyprawia nas o zdenerwowanie, podniesioną adrenalinę, a później kiedy już emocje opadną, wszystko wróci do normy, śmiejemy się z tego i staje się to czasem rodzinną opowieścią, wspominaną przy rodzinnych spotkaniach. 
Jedną z moich takich opowieści jest taka oto historia:
 Ciocia1 przyjechała do innej mojej Cioci2. Wysiadła z autobusu i wzięła w dwie ręce dwie torby, czyli nie miała żadnej wolnej ręki. Szła przez nierówny teren po budowie. Gdy już zobaczyła Ciocię2 przyspieszyła kroku. Nagle potknęła się i nie puszczając toreb, ale wywijając ręce z nimi do góry, runęła jak długa na ziemi. Ciocia2 próbowała ją podnieść i nie zauważyła, że stanęła jej nogą na zawiązanym na szyi krawacie, ciągnąc ją do góry o mało jej nie udusiła...  
 Koniec końców Cioci1 oczywiście nic się poważnego nie stało. Nie wiem czy Was to rozśmieszyło, ale mnie jak sobie wyobrażałam całą sytuację, bardzo. Gdy opowiadałam to zdarzenie 20 lat temu koleżankom z podstawówki, to brzuch je rozbolał ze śmiechu ;) 


*
W pierwsze części książki umieszczone są dowcipy o nie ustalonym autorstwie, pochodzą z różnych źródeł i znane są w różnych wersjach. Wszystkie one jednak zostały na nowo tutaj opracowane. Publikowane były w czasopismach humorystycznych i kalendarzach wydawanych we Lwowie w latach 1890-1939. 


Wybrane dowcipy z poszczególnych rozdziałów:


Wśród cadyków i rabinów:
 U rabina w Kołomyi mnóstwo petentów. Same rozwody w tych ciężkich czasach. Do pokoju rabina wchodzi młoda brunetka, a temperament aż z niej bije.
-Rabinie, dobrodzieju, muszę się rozwieść z moim mężem.
- Ależ córko Izraela, opamiętaj się - powiada rabin- przecież dopiero od dwóch tygodni jesteś mężatką.
-Tak, to prawda. Ale moje postanowienie jest niezłomne. Nie mogę żyć z człowiekiem, który nazywa się Lampa.
-Ależ córko Izraela, wiedziałaś przecież przed ślubem, że twój narzeczony nazywa się Izaak Lampa!
--Tak, mój rabinie, ale ja byłam pewna, że to lampa stojąca, a nie wisząca... (Nie ta lampa)
*
Nauka w szkole i domu:
Syn kupca powraca ze szkoły do domu.
-Tato -powiada do ojca- nauczyciel w szkole mówił nam, że pewien Żyd, co się nazywa Einstein, wymyślił jakąś teorię względności. Tato, co to jest ta teoria względności?
-Kupiec zastanawia się przez chwilę, wreszcie mówi:
-Widzisz, synuniu, to jest tak: jeżeli ty kupujesz jakąś rzecz, to ona jest licha i bardzo mało warta. Jeżeli natomiast ty tę rzecz sprzedajesz, to ona jest pierwszorzędna, wręcz najlepsza i oczywiście bardzo wartościowa...(Teoria względności)
*
Życie rodzinne i towarzyskie:
Do znanego żydowskiego hurtownika w Równym przychodzi młody, elegancki facet i prosi o rękę córki.
-Dobrze, zgadzam się. Pan mi się podobasz -mówi hurtownik- Niech pan bierze moją córkę.
-A może byśmy tak przy okazji zrobili i interes - powiada przyszły zięć- Ja bym u pana zamówił dla mojej firmy partię sukna; proszę mi przysłać, na przykład, dziesięć tysięcy metrów najlepszego kamgarnu. 
-No tak -mówi powoli hurtownik- ale to poważna sprawa. Muszę najpierw zasięgnąć informacji o panu...(Córka i towar)
*
W c.k. armii za nieboszczki Austrii
Szeregowy Chaim służy w piechocie. Podczas manewrów zbliża się do artylerii i widzi, że właśnie nabito armatę. 
- Ile prochu wchodzi do tej kanony? -pyta artylerzystów.
-Pięć funtów -pada odpowiedź.
-Aż pięć funtów -kręci z podziwu głową szeregowy Chaim- A czy nie lepiej byłoby to sprzedać, niż tak za bezdurno wystrzelać? 
.
W pewnym garnizonowym miasteczku przy ówczesnej granicy austriacko-rosyjskiej żołnierze po pijanemu dopuszczali się ekscesów wobec Żydów. Poszkodowani skarżą się więc do Wiednia, do ministerstwa wojny; komendant miejscowego garnizonu otrzymuje rozkaz ukrócenia tych wybryków. Cała załoga garnizonu ustawiona zostaje w karnym szyku, na ganek komendy wychodzi na chwiejnych nieco nogach, po przebumblowanej akurat nocy, pan komendant opiera się rękami o barierkę i taką ma przemowę do podwładnych:
-Nie ma gorszej rzeczy na świecie od wódki! Ona jest przyczyną wszystkich nieszczęść. Ona sprawia, że plamicie wasz mundur żołnierski, wy gałgany! Ona sprawia, że po pijanemu strzelacie do Żydów, wy hamany zatracone! Ona sprawia wreszcie, że po pijanemu źle celujecie i nie trafiacie, psiadusze zatracone! Skończyłem, spocznij!
*
Interesy, interesy...
   -Panie Aron, dlaczego pan ostatnio wciąż kłóci się ze swoim wspólnikiem? Przecież przez tyle lat prowadziliście razem interes i żyliście w zgodzie...
-Zgadza się -odpowiada pa Aron- ale ostatnio nasz interes zaczął przynosić zysk. 
. 
Pan Salomon jest bardzo bogaty. Przychodzi do niego biedny Izaak i prosi o zapomogę.
-Dobrze -powiada pan Salomon- kupiłem właśnie cały las, możesz ściąć drzewa.
-A wiele mi za to dasz , Salomonie?
-No, gojowi płacę zwykle trzy korony dziennie, ale tobie, ponieważ jesteś Żydem, dam pięć koron.
Izaak zastanawia się przez chwilę, wreszcie powiada:
-Wiesz co Salomon? Zgoda. Daj mi po dwie korony dziennie i każ rąbać drzewa gojowi...
*
Okolice sądów
Pan Ajzyk jest świadkiem w sądzie. Sędzia, o dziwo, ma jednak pretensje do świadka, bo mówi:
-Gdy ci dwaj panowie rzucali krzesłami na siebie, dlaczego pan nie poszedł im na pomoc, tylko przypatrywał się zdarzeniu?
Pan Ajzyk rozkłada ręce i powiada:
-Miałem na to nawet ochotę, panie sędzio, rozglądałem się po sali, ale już nie było więcej krzeseł...
.
-Panie Abeles -pyta sędzia świadka- w jakiej odległości stał pan od miejsca zdarzenia, gdy padł pierwszy strzał?
-Będzie ze dwa kroki -odpowiada pan Abeles.
-Agdy padł drugi strzał?
-O, chyba z pół kilometra...
*
Opowieści z podróży
W 1919 roku przebywała w Galicji Wschodniej komisja amerykańsko-angielska, której zadaniem było rozstrzygnięcie spornych problemów terytorialnych. Jeden z członków tej komisji spóźnił na pociąg odchodzący z Dworca Głównego we Lwowie, więc bez zastanowienia wsiadł do następnego, odchodzącego z tego samego peronu. A w myśl teorii "ententa się nie myli" nikogo nie raczył spytać o kierunek jazdy pociągu.
Naprzeciwko obcokrajowca siedzi pan Mechel, który szybko zorientował się, że ma przed sobą członka owej komisji. Pyta więc uprzejmie:
-Przepraszam, dokąd pan entent jedzie?
-Do Wiednia -pada suchym tonem wypowiedziana odpowiedź.
Chwila ciszy. Pan Mechel, nie bardzo wiedząc, czy dobrze usłyszał, zapytuje ponownie:
-Do samego Wiednia?
-Do Wiednia -w podobnym tonie odpowiada cudzoziemiec. 
Pan Mechel uśmiecha się szeroko.
-Oj, panie entent! Ja już dużo rzeczy na świecie widział! Ja nawet widział jak sam kaiser Wilhelm splajtował z całym swoim interesem i kaiser Franciszek Józef także... Ale tego ja jeszcze nie widział, żeby w jednym pociągu na jednej ławce jechało się do Wiednia, a na drugiej w zupełnie przeciwnym kierunku, do Buczacza... 
*
Rozmaitości
-Moryc, co ty robisz najlepszego -powiada pan Maurycy do swego kolegi z biura- słyszałem, że chcesz się wychrzcić. Dlaczego?
-Dlaczego? Dlaczego? Wszyscy się tylko pytają: dlaczego? A nikt nawet nie pomyśli, że robię to dla przyjaźni.
Dla przyjaźni? -dziwi się pan Maurycy- Doprawdy nie rozumiem...
-Co tu rozumieć! Mój najlepszy przyjaciel, Daniel, się wychrzcił i chce koniecznie mieć przyjaciela katolika, no to co mam robić?...

Pan Abraham stoi nad grobem swego przyjaciela i czyta napis: "Tu spoczywa Aron Betniger, czcigodny obywatel i uczciwy kupiec". Pan Abraham ociera ręką łzę wzruszenia i powiada ze smutkiem:
-Biedny Betniger, że też musi leżeć w grobie z dwiema zupełnie mu obcymi osobami...


***


W drugiej części książki przedstawione są teksty autorskie. Podam wszystkie tytuły i  fragmenty tekstów:


 Z podań Sadoka BarączaBiedny Jaś, Lepsza dola, Rozwiązanie, Komentarz autora(Sadoka Barącza).
Powieść ta osnuta jest na ustnym podaniu gminy żydowskiej w Żółkwi. Wszystkie podania ludowe są zajmujące, lecz jak rzadko zgadzają się z prawdą i rzeczywistymi zdarzeniami...(fragment Komentarza autora(Sadoka Barącza) 


*
Z parodii Adolfa Kitschmanna


Semitezianka (fragment)
Jakiż to puretz z przystojnym bakiem?
Jaka przy niego ta kały?
Tak popod łokić, wieczór, poćmakiem
Chodzi sy razem po Wały?
Ona z papirka da mu bombony,
A un ji kurzy hawanna...
Pewno un od nij jest narzeczony,
A ona jest sobi panna...
.
Bajla Dina (fragment)
Był sobi jeden Żyd, co poczebował
mieć trojga synów: dwa mądry-
jeden głupi.
Ten najstarszejszy si nad bublim kiwał, 
drugi handlował wszystko, co si kupi,
a czeci, Jojne, trochę przygarbaty,
niby myszygie, niby tamowaty
i moży trochu więcy niski-
ale miał okrągły pyski
i pejsy jemu miał ładniejszy
nawet od samego taty!...
.
Szlomeo i Chajulia
(kiepskirowskie trajgedji)-fragment


8.Scene balkonowe
Na balji, co tam była wywracana,
Siadali sobi obojgu te młody;
Un z obi ręki czymał ji kolana,
A ona jemu głaszczyła do brody.
-Szlomku ty moje -szepciła do ucha.
-Ja ci tak kocham, aż mi frybra częci!
A Szlome mówił: -Ty moja pieszczucha!
Kwiatku, co pachni jak ten smalic gięsi!...


***
Monologi i dialogi- Adolf Kitschmann


Pan Feigritter wyzywany(fragment)
Ja sobi śmicham - a Izydor sobi;
Kużdyn kawaler trochu flirtu zrobi...
I byłoby si nic nie stało całkiem,
Żeby nie mały bukiecik z fijałkiem,
Co panna Kącia zdjęła ze stanika
I do naszego rzucała stolika!...   
.
Panna nie przyjechała (fragment)
[...]"Panna Przepicińska, co tu ma dzisiaj śpiwać, nie przyjechała, nie wiedzieć co się jej stało, nie może być taka długa pauza, trzeba ji zastąpić!" No i co państwo mówią do tego? Ja- mam zastąpić pannę! Zwracam się i spitam do wszystkich obecnych kawalerów: cy który by się zgodził, że mu jego pannę zastąpił taki średniowieczny, już trocha nawet szpakowaty, kupiec Izraelita?  Co?...Pan się śmieje? A widzi pan! Ja bym tyż i pana nie chciał zamiast mojej Rebeki... Bo co bym ja miała za pożytek z pana? Pan by mi nawet nie potrafił  kugiel upieczyć na sobotę, nie mówiąc już o tych wszystkich sekretnych interesach... jak pocerowanie skarpytki albo połatanie te insze okoliczności! 


*
Pan obrońca ma głos- Wilhelm Raort (fragment)
[...] Akt oskarżenia głównie bije na to, że mój klient zamordował śp. nieboszczyka dla tak marnej kwoty, jak 35 groszy, które przy nim znalazł. To mój klient jest może wieniem, że nieboszczyk nie miał więcej przy sobie, bo był urzędnikiem państwowym? To może mój klient ma odpowiadać za to, że spotkał denata na piętnaście dni przed pierwszym? Proszę mi pokazać jednego urzędnika państwowego, który by na piętnaście dni przed pierwszym miał przy sobie więcej jak 35 groszy! ...


*
Spotkanie z myśliwym- Wiktor Budzyński (fragment)
Untenbaum: Ha! Ha! Ha! Co ja widzę, panie Aprikozenkranc, gdzie pan niesie te skrzypce w futerale?
Aprikozenkranc: To nie żadne skrzypce, panie Untenbaum, to gwintówka, fuzja, flobert, lankastrówka, flinta -co pan woli... słowem -broń palna i cuchnąca.
Untenbaum: O, na taki kawał mnie pan nie weźmie. Aprikozenkranc z gwintówką! Nie! Nie! Panie Aprikozenkranc, ja w to wszystko nie mogę uwierzyć!
Aprikozenkranc: Pokazać panu moją lufę z futerału?
Untenbaum: Rzeczywiście, no, no! A kapelusik z piórkiem tyż pan masz?
Aprikozenkranc: Naturalnie. Poluję, wdepnąłem w brać łowiecką.
Untenbaum: W co pan wdepnął?
Aprikozenkranc: W brać łowiecką. Poniosła mnie łowcza ochota, knieje, czaty. Porwały mnie stare opowiadania myśliwego przy ognisku, stara bujda myśliwska i stary bigos...
.
Szał numerowy, czyli ich sześcioro (fragment)

...Aprikozenkranc: Jeszcze jak ktoś nazywa się na "A", tak jak moich sześcioro, to niech się lepiej nie rodzi! Kto idzie do tablicy? Aprikozenkranc! Kto ma dyżur na pauzie? Aprikozenkranc! Kto odniesie globus do sali konferencyjnej? Aprikozenkranc! No on jest na "A"! Pan jest na "U", to pan nie masz zielonego pojęcia o tym, co to znaczy być na "A" i chodzić z tym do szkoły! Oj, tak! Pan miał w życiu dwa razy szczęście, panie Untenbaum -raz, że pana matka powiła pana na końcu alfabetu...
.
Saldo mortale (fragment)
Untenbaum: Wybiła się pierwsza godzina Nowego Roku. Życzę panu, panie Aprikozenkranc, do siego roku, żebym zawsze był przy panu, dzieląc z panem namiot i kulbakę, franko, manko, i zyski!
Aprikozenkranc: Dziękuję pana! Co do manko - owszem, co do zyski -mowy nie ma!
             

piątek, 6 kwietnia 2012

Książątko 1937-film

Moje wielkie szczęście, przyjdzie w jasnej godzinie,
Jak w piosence, jak w kinie,
Tak jak w bajce sprzed lat,
Moje wielkie szczęście, to ktoś miły i bliski,
nie podobny do wszystkich,
kochany nad świat...

 Film zaczyna się słowami tej piosenki. Władzia Majewska (Karolina Lubieńska) uśmiecha się i patrzy rozanielonym wzrokiem przed siebie. Marzy o spełnionej miłości. Jest już zakochana, tylko jej obiekt uczuć,  to bogaty dziedzic Tadeusz Rolski (Eugeniusz Bodo), wydawać  by się mogło, nie do zdobycia dla dziewczyny pracującej na poczcie. Ale marzenia są po to, by się od czasu do czasu spełniały. Może doprowadzi ją do ukochanego niespodziewana wygrana na loterii? Kto wie...
Jednak po chwilowym szczęściu z niedużej wygranej, zaplanowaniu wczasów w Krynicy, dziewczyna zostaje w drodze okradziona. Zrezygnowana, nie wie zupełnie co robić. Wracać  do domu nie chce, żeby się z niej nie śmiali, bo całe miasto przecież, z fanfarami i orkiestrą, odprowadziło ją na autobus. 
Przez przypadek zostaje wzięta za chłopca, przez również przypadkowo spotkanego Franka (Klemens Mielczarek). Początkowo nie wyprowadza go z błędu i zaczyna z nim podróż na gapę w wagonie towarowym. Razem trafiają do ośrodka wczasowego w Krynicy. Franek zostaje pikolakiem a Władzia fort dancerem o imieniu... Władek. Dziwnym zbiegiem okoliczności w ośrodku tym wypoczywa również dziecic Tadeusz Rolski...

Moja opinia: krótka, ale treściwa ;)..
Film ogląda się rewelacyjnie, komedia przezabawna. Gra aktorska na najwyższym poziomie, przynajmniej ja teatralnych gestów nie zauważyłam. Polecam gorąco. 

Wybrane cytaty:

 Żywym słowem można odpalić  konkurenta, a nie cielesnym rękoczynem.
*
Niech się ten Franek odważy tutaj zjawić , to zrobię z niego naleśnik, zrazy bite, kopane, i o ścianę rzucane...
*
Nie mam dobrego serca i że tak powiem żadne Władki nic mnie nie obchodzą, niech mi się zaraz stąd wynosi! Jazda! Do kuchni, tam mu dadzą jeść  i będzie za drugiego pikolaka...
-Panie piwko, pan jest...
-Co ja jestem?!
-Melba brzoskwiniowa, sandacz pod beszamelem... (czyli chyba cudowny;)
*
-Każdy ma swego mola proszę pana, co go gryzie.
-Mola? Panie ja jestem aptekarzem, na mole mam środki: naftalina, antimolina, katol..ale ten mól, to mi w sercu sprawił ból, to dwunożny ból...
-Znakiem tego kobieta?
-Była kobietą, teraz jest mężczyzną..
-No to może byśmy się napili.

ciekawostka:
Duża część  scen w filmie była kręcona w hotelu Patria w Krynicy-Zdroju, który został ufundowany przez samego Jana Kiepurę. Na budowę luksusowego hotelu przeznaczył podobno miliony dolarów z własnych oszczędności. Ośrodek był najnowocześniejszy w okolicy: windy, centralne ogrzewanie, radiofonizacja, drzwi obrotowe. Większość  tych elementów zachowało się do dnia dzisiejszego, między innymi drzwi obrotowe, windy.
Zapewne niemałą atrakcją dla turystów jest pokój 101- prywatny apartament Jana Kiepury i Marty Eggerth. 
Jeśli chcesz dowiedzieć  się więcej polecam stronę kliknij

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Artyści podczas okupacji


Podczas okupacji większość aktorów pozbawiona była możliwości pracy w zawodzie. Ze swojej pracy w tym czasie żyli przede wszystkim lekarze czy aptekarze. Reszta inteligencji funkcjonowała zdecydowanie poniżej minimum życia. Trochę się wyprzedawali a trochę ratowały ich zagraniczne paczki z żywnością.
Delegatura Rządu na Kraj otrzymywała drogą powietrzną, pieniądze na cele polityczne, głównie dla celów organizacji podziemnych, ale część trafiała również i do środowiska artystycznego. Pomoc otrzymywali artyści ścigani przez gestapo, występujący w tajnych teatrach i znajdujący się w trudnych warunkach materialnych. Nawet wypłacano pieniądze architektom, którzy przygotowywali plany odbudowy lub budowy budynków teatralnych.
Funkcjonował też fundusz "opieki społecznej" -zbierano datki na terenie okupowanym od wspomnianych wcześniej, "normalnie" pracujących lekarzy, aptekarzy. Fundusz służył  pomocą aktorom, znajdującym się w obozach koncentracyjnych i więzieniach. Rodzinom aresztowanych wypłacano zasiłki. Pomocy udzielono między innymi: Irenie Solskiej, Aleksandrowi Zelwerowiczowi, Stefanowi Jaraczowi, Edmundowi Wiercińskiemu. 
  Stefan Jaracz otrzymywał miesięcznie około 5 tysięcy złotych, ponieważ z powodu gruźlicy gardła, musiał leczyć się w sanatorium w Otwocku. Pieniądze na jego leczenie  dawano chętnie, aby uwielbiany Jaracz mógł leczyć się w lepszych warunkach. 


Jarosław Iwaszkiewicz
źródło:http://stawisko.pl
Pieniędzmi z funduszu zarządzał Jarosław Iwaszkiewicz. Nie chciał jednak sam ponosić odpowiedzialności i do pomocy poprosił Jerzego Andrzejewskiego w celu kontrolowania wydawanych kwotO tym ,że to on był dysponentem tych pieniędzy, zadecydowało to, że sam niejednokrotnie wspierał swoich kolegów, ponieważ był niezależny materialnie. Jarosław Iwaszkiewicz nie tylko tym wsławił się podczas okupacji. Jego willa w Stawisku przez cały okres wojenny, była schronieniem dla wielu Polaków i Żydów. Ich ilość znacznie powiększyła się po upadku Powstania Warszawskiego, przebywało tam wtedy ponad 40 osób.

 Wracając do funduszu, z wyżej wymienionych pieniędzy korzystali jeszcze między innymi Jan Parandowski, Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Gajcy.
Następne źródło pomocy to Front Odrodzenia Polski założony przez Zofię Kossak-Szczucką. Zdobywała pieniądze w tylko jej wiadomych miejscach, a roznosiła je łączniczka, Maria Przełęcka "Urszula".

Londyński Fundusz Kultury Narodowej przysyłał paczki żywnościowe i odzieżowe dla środowiska kulturalnego Polski. Początkowo pomoc
dla rodzin w Polsce zorganizowano przy pomocy PCK za zgodą rządu brytyjskiego. Paczki otrzymało około 3000 osób, z czego 600 systematycznie co miesiąc. Informacje z kraju potwierdzały, że wszystkie paczki docierają do adresatów.  W styczniu 1942 roku wysłano ze Sztokholmu paczki odzieżowe. W tej akcji częściowo uczestniczył Czerwony Krzyż. Przesyłki ze Szwecji
w dużej mierze zawierały towary amerykańskie. Z Ankary wysyłano paczki głównie z tytoniem, oliwkami, suszonymi owocami.
Aktorzy jednak starali się też dawać sobie radę na własną rękę. Zakładali kawiarnie lub się w nich zatrudniali jako kelnerzy. W okresie wojny w Warszawie było dużo takich lokali, między innymi: Pod Znachorem, Bazar, Sztuka. Najpopularniejsza, a zarazem najdroższa w Warszawie była kawiarnia U Aktorek. Mieściła się przy ulicy Pięknej 12. Jednak po utworzeniu w tej okolicy dzielnicy niemieckiej przeniesiono ją do budynku przy Mazowieckiej 513. Cały dzienny utarg wpływał do wspólnej kasy, potem dzielono go między udziałowców i pracowników. Interes szedł znakomicie– klientów nie brakowało. W kawiarni można było zobaczyć występ między innymi Miry Zimińskiej i Janiny Romanówny oraz wielu innych znanych artystów.
Roman Niewiarowicz
 Roman Niewiarowicz, główny reżyser tego teatru, był oficerem wywiadu– AK.( Niektóre źródła podają też, że był reżyserem jawnego teatru Komedia w latach 1940-1942) Jego praca była tylko przykrywką dla działalności konspiracyjnej. Pierwszą jego zasługą było "rozpracowanie" i wydanie wyroku śmierci na Igo Syma, aktora podejrzewanego o współpracę z wywiadem niemieckim jeszcze przed wojną i kolaborującego z Niemcami w czasie jej trwania. Jednak mimo chlubnej działalności, jego zarobki jako reżysera budziły kontrowersje (50 tysięcy złotych miesięcznie) wśród aktorów. Bohdan Korzeniewski twierdził nawet, że taka pensja dla osoby, która działała w podziemiu, wydawała się w okresie wojny bardzo podejrzana.  Kwota była ogromna, jeśli porównać ją do zarobków aktorów pracujących w kawiarniach lub otrzymujących zasiłek, który wynosił 600-1000 złotych miesięcznie. 
W czasie okupacji lepiej było aż tyle nie zarabiać. Po wojnie sąd weryfikacyjny Związku Artystów Scen Polskich uznał jego zasługi konspiracyjne, ale za nadużywanie swojego stanowiska w okresie okupacji, zawiesił go w działalności artystycznej. Na rok pozbawiono go uprawnień organizacyjnych i na trzy lata zakazu pełnienia funkcji kierowniczych.

Niektórych aktorów Niemcy szantażem zmuszali do współpracy. Bogusław Samborski zagrał w antypolskim filmie Heimkehr, prawdopodobnie po to, by ratować żonę-Żydówkę. Także Adolf Dymsza twierdził, że do występów został zmuszony. Kazimierz Junosza-Stępowski grał w teatrze Komedia, gdyż nie potrafił nie pracować. Praca kelnera nie odpowiadała mu. Poddał się po prostu, walczyć nie umiał i nie rozumiał samej idei. Po prostu przyjmował pracę tam, gdzie więcej płacili. Taki już był. Potrafił jednak odmówić, gdy Igo Sym zaproponował mu bardzo wysoką gażę za rolę w filmie Heimkehr

Środowisko literatów również nie zrezygnowało ze swojej pracy. Jan Parandowski miał umowę z wydawcą i co miesiąc przynosił po rozdziale
książki. Pomoc wydawnictw dla pisarzy rozszerzyła działalność  na wielką skalę dopiero w latach 1943–1944. Wypłacano pisarzom honoraria
przypadające z rozliczeń za sprzedane egzemplarze. Autorzy lub ich spadkobiercy otrzymywali stałe zaliczki na poczet przyszłych wpływów. Taką zaliczkę pobierała córka Henryka Sienkiewicza.

Podsumowując, artystom egzystencję w czasie wojny zapewniały paczki, subwencje, zasiłki, własna inicjatywa, przedsiębiorczość. Część z tego grona zgodziła się na pracę u okupanta, ponieważ nie umiała żyć bez swojej pracy lub chciała w godziwych warunkach przetrwać.
Okupacyjne władze niemieckie prowadziły przemyślaną akcję niszczenia polskiej kultury. 
W latach 1939–1945 Polska straciła około 80–90 procent zasobów archiwalnych
i bibliotecznych. Okupant prowadził również fizyczną eksterminację polskiej inteligencji.


źródło na podstawie, którego powstał wpis: Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej nr 2(25) luty 2003-tekst  Anety Nisiobęckiej.

LinkWithin