niedziela, 29 lipca 2012

Igo Sym

Niezwykle przystojny, o pięknym głosie, sympatyczny kompan, aktor głodny sukcesu na scenie i w towarzystwie, nieco sztywny, ale uwielbiany. Chłopak o dwóch obliczach, na początku jawił się jako patriota, później jako zdrajca. Dziś nikt nie pamięta pierwszego wcielenia i we wspomnieniach na zawsze pozostanie sprzedawczykiem bez sumienia...
 
Kodeks Moralności Obywatelskiej:
Największą klęską dla narodu jest jego spodlenie. Prowadzi ono nieodwołalnie do śmierci. Jednym z głównych fundamentów , o który musi się oprzec walka prowadzona z wrogiem- jest postawa moralna szerokiego ogółu. Od niej zależy nie tylko jej wynik, ale przed wszystkim przyszłość narodu. 
Postawa wobec wroga winna byc jednolita i zdecydowanie bezkompromisowa... (fragment Kodeksu...)  

*
Igo Sym mieszkał na czwartym piętrze przy ulicy Mazowieckiej 10. O godzinie 7.10 zapukaliśmy do drzwi. Otworzyła służąca.
-Czy pana dyrektora Syma możemy prosić?
W tej chwili ukazał się Sym.
-Czy pan Igo Sym?
-Tak. Czym mogę panom służyć?
W tej chwili wystrzeliłem, mierząc z Visa prosto w serce. Strzał był celny. Szpicel upadł na twarz bez jęku. Ze schodów zbiegliśmy pędem. Później spokojnie rozeszliśmy się do domów.
Przebieg akcji, przedstawiony przez porucznika Zawadę

Kiedy go zastrzelono, gubernator ogłosił żałobę w stolicy. Później zdarzyło się to tylko po klęsce stalingradzkiej i po zamachu na Kutscherę.

Początki...
    Sym pojawił się w Warszawie na początku lat dwudziestych. Nie miał grosza przy duszy, ale za to protekcję. Ożenił się bowiem z Heleną Ritą Fałat, której ojcem był sam Julian Fałat, kiedyś malarz na dworze cesarza Niemiec, później rektor krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Małżeństwo jednak nie należało do udanych. 
Niezamożny mąż nie był w stanie zapewnić rozpieszczonej Helenie poziomu życia, do jakiego przywykła. Młodzi małżonkowie musieli przyjmować pieniądze od matki Heleny i korzystać z protekcji Fałata. Ich związek bardzo szybko zaczął się rozpadać, rozstanie było nieuniknione.
Fałatówna odeszła, zabierając ze sobą ich syna Juliana. Helena wyszła ponownie za mąż warszawskiego lekarza, któremu urodziła dwoje dzieci. Niestety Julian zmarł w wieku dziewięciu lat na zapalenie opon mózgowych, kobieta w przypływie rozpaczy, wkrótce po śmierci Julka popełnia samobójstwo. A Sym już nigdy nie związał się z żadną kobietą na stałe.

W latach trzydziestych na plakatach warszawskich kabaretów, nazwisko Syma było drukowane takimi samymi literami, jak Hanki Ordonówny, Zuli Pogorzelskiej, Miry Zimińskiej i Adolfa Dymszy. Sym grał w Morskim Oku - najlepszym kabarecie w stolicy, gdzie bawi się stołeczna śmietanka i gdzie rodzą się największe międzywojenne szlagiery. Teksty piosenek piszą mu Julian Tuwim, Marian Hemar, Andrzej Włast.
Sym  w trakcie swojego popisowego numeru, nie przemęcza się zbytnio, grą aktorską, czy wyszukaną choreografią. Tylko śpiewa. Podczas śpiewu na scenie uważnie obserwuje pierwsze rzędy widowni i wypatruje faworytkę. Kobieta nie musiała byc pięknością ani młódką, najważniejsze by wpatrywała się w niego niczym w bóstwo.  Wykonując numer, podchodzi do niej i zaprasza do wspólnego występu. Oszołomiona wielbicielka, czuje się skrępowana i mimo uwielbienia, nie za bardzo rwie się do wystąpienia u jego boku. Sym czując swoją moc, nie poddaje się i nie opuszcza kobiety, ciągle ją dotyka, prawie przytula, a wraz z ostatnimi słowami piosenki, całuje jej dłoń, i podarowuje swoją fotografię z dedykacją. Wielbicielka jest w siódmym niebie. Po pierwszym takim pokazie bilety na miejsca w przednich rzędach trzeba kupować z kilkudniowym wyprzedzeniem. Większość krzeseł oczywiście okupują kobiety.

Gwiazda drugoplanowa
Sym przychodzi do kabaretu już jako gwiazda kina.
- Gdy dziś oglądam go na ekranie, jego popularność za każdym razem mnie dziwi - ocenia filmoznawca Kamil Stepan. - Słaby aktor, sztywny, jakby połknął szczotkę, żadnej mimiki. Nie dostawał znaczących ról, a i tak był gwiazdą. Takie to były czasy - ładna twarz liczyła się bardziej od umiejętności aktorskich. A Sym uchodził za zabójczo pięknego.
Kiedy po przejściu do rezerwy przyjechał z Żywca do Warszawy, zaczął się kręcić wokół produkcji filmów jako pomocnik realizatorów. Raczkująca polska kinematografia potrzebowała gwiazd. Urodziwego Syma zauważył reżyser i aktor Wiktor Biegański. Pewnie nawet nie sprawdzał jego umiejętności aktorskich, obsadzając go w 1925 roku w "Wampirach Warszawy". I tak się zaczęło. Przez dwa lata Sym zagrał w kilku filmach, w tym tytułową rolę w "Kochance Szamoty". Nieco ponadpółgodzinny film - historia mrocznego i wyniszczającego romansu przystojnego mężczyzny z tajemniczą kobietą, która okazuje się być nieboszczką - zrobił klapę. Ale Symowi dopisało szczęście. Poza planem dorabiał jako tłumacz. Wychował się w Austrii, więc doskonale znał niemiecki. Filmowcy wykorzystywali go podczas rozmów z partnerami z Wiednia i Berlina. Urodziwa twarz wpadła w oko wiedeńskim producentom. Dostał kilka drugoplanowych ról w austriackiej wytwórni Sachsa. To wystarczyło, by po powrocie do kraju odgrywać rolę gwiazdy europejskiego kina.

Dziwny prezent dla Marleny
W Europie nie ma znaczenia, czy jesteś mężczyzną, czy kobietą. Kochamy się z każdym, kto jest dla nas atrakcyjny.
 Marlena Dietrich

 W 1927 roku w Wiedniu, podczas kręcenia "Cafe Elektric", Marlena spotkała Syma. Łączył ich krótki romans, ale po jego zakończeniu obdarowali się pamiątkami.  Sym dostał fotografię z dedykacją Marleny, a on dał jej piłę muzyczną. Podczas wojny grywała na niej amerykańskim żołnierzom wyruszającym na front. To Sym nauczył ją grać na tym przedziwnym instrumencie, a Marlena nową umiejętność traktowała od tej pory bardzo poważnie. Do dziś w berlińskim muzeum gwiazdy znajduje się ten osobliwy podarunek. Zdobi go mała tabliczka: "Igo, Wiedeń 1927".

- Wprowadzenie dźwięku oznaczało dla Syma koniec zagranicznej kariery - mówi Kamil Stepan. - Miał kłopoty z wymawianiem "r". Dla twardego języka niemieckiego to istotna wada. Wrócił do Polski. Ale był to powrót triumfalny.
Mógł przebierać w propozycjach. Robił furorę.
- Wybitnej urody postawny brunet, inteligentny, wykształcony, oczytany, płynnie włada kilkoma językami - wspominał go poeta, satyryk i prozaik Tadeusz Wittlin. - Jest czarujący, gdyż umie bawić rozmową, ma wrodzony dowcip, gra na fortepianie, śpiewa, uprawia sporty, jest mistrzem bilardu i zna mnóstwo sztuczek magicznych, czym chętnie się popisuje. Nie może się tylko pochwalić talentem aktorskim, lecz ten brak nadrabia urodą. Złośliwi nazywają go pięknym statystą.
- Może i nie był wybitnym aktorem, ale był podziwiany- dodaje Stefania Grodzieńska, która tańczyła w kabaretach podczas występów Syma. - U kobiet miał niesamowite wzięcie. Krążyły legendy o jego podbojach.
- Byłam wtedy za młoda, by się do mnie zalecał, i za mało znana, by mówić o partnerskich układach - wspomina inna tancerka sprzed wojny, Zofia Wilczyńska, która występowała z nim także w filmie "Złota maska" z 1939 roku. - Ale był dla nas, początkujących aktorek, bardzo miły, koleżeński, opiekuńczy. Bez seksualnych podtekstów. Miał na to zbyt dobre maniery.

Ordonka zaprzecza
W 1933 roku Sym trafia na plan "Szpiega w masce". Dostaje mało znaczący epizod szefa polskiego kontrwywiadu, który poluje na groźnego szpiega, w którego wcieliła się Hanka Ordonówna. Ordonka śpiewa w tym filmie dwa słynne przeboje: "Miłość ci wszystko wybaczy" i "Na pierwszy znak, gdy serce drgnie". Sym wypada przy niej blado. Na planie Ordonka wydaje się go nie zauważać. Aktorce nie w głowie wtedy nowe znajomości, sama miota się między romansem z Juliuszem Osterwą a małżeństwem z hrabią Michałem Tyszkiewiczem.
Jednak rok później cała Warszawa żyje już plotkami o Ordonównie i Symie.  Kilka lat później we wspomnieniach Hanka zaprzeczy, że cokolwiek ją z Symem łączyło. Wtedy jednak już wszyscy będą wstydzić się będą znajomości ze zdrajcą. Aktorka nie przyzna się i do tego, że siedząc na Pawiaku błagała go o interwencję u władz niemieckich. O uwolnienie żony zabiegał też hrabia Tyszkiewicz. Sym nie pomógł.

W niemieckim mundurze
Już w październiku 1939, po stolicy krążyła plotka, że Sym paraduje z nazistowską opaską na ramieniu.
-Z opaską? Ja widziałam go w niemieckim mundurze! - oburza się Lidia Wysocka, partnerka Syma w "Złotej masce" i ostatnia żyjąca aktorka, która grała z nim w filmie. - To był początek okupacji i jeszcze nie rozpoznawałam niemieckich formacji po mundurach, więc nie wiem, co to był za uniform. Sym wyszedł tak ubrany z jakiegoś urzędu przy placu Piłsudskiego. Nie mogłam się mylić. To był on. Nim mnie zauważył, odwróciłam się i ruszyłam na drugą stronę ulicy.
Mniej szczęścia miała Gena Galewska, córka malarza i scenografa teatralnego, znajoma Syma sprzed wojny. To on ją wypatrzył na ulicy i podszedł. Na rękawie pierwszorzędnie skrojonej marynarki miał opaskę ze swastyką. - A pani sobie wyobrażała, że dawniej żyłem tylko z teatru? Nic podobnego - rzucił w czasie rozmowy. Po mieście zaraz rozniosła się wieść, że już przed wojną Sym był niemieckim agentem.

Za wcześnie wypity bruderszaft
Rzeczywiście, w drugiej połowie lat trzydziestych polski aktor, kaleczący twarde niemieckie "r", znów zaczął grać dla berlińskiej Ufy, wytwórni filmowej kontrolowanej przez nazistów. Wtedy jeszcze nikt nie mówił o zdradzie. - Szwabskiego jazgotu mam już powyżej uszu - zapewniał przy wódce przyjaciół po powrocie z Niemiec. Było to tuż przed wybuchem wojny.
Po wrześniu dostaje kolejne posady w administracji, bywa częstym gościem w domu Ludwika Fischera, gubernatora dystryktu warszawskiego. Podobno w amancie filmowym podkochuje się żona dygnitarza.
Sym nie zrywa jednak kontaktów ze środowiskiem aktorskim. Często pokazuje się w prowadzonej przez aktorów kawiarence w zamkniętym Teatrze Polskim. - Kiedyś sprowadził mi na głowę jakichś filmowców z Ufy - wspomina Lidia Wysocka. - Obiecywał złote góry, szybką karierę, wyjazd do Berlina. Ledwo się wyłgałam, że za wcześnie na takie plany, że atmosfera wojny nie sprzyja graniu. Mówiąc to jednak cały czas się bałam, czy potem Sym się na mnie nie zemści.
Nie bał się go znany aktor, były legionista Dobiesław Damięcki.
- Wypije człowiek bruderszaft z jakimś ścierwem, a potem się wstydzi do końca życia. Będziesz tu jeszcze, łajdaku, wisiał na latarni - powiedział mu kiedyś w tej samej kawiarni. Musiał się za te słowa ukrywać do końca okupacji.
Oferty składane przez Syma były intratne. Aktorzy w pierwszych miesiącach wojny nie mieli żadnych możliwości występowania na scenie. Obowiązywał zakaz wszelkiej działalności kulturalnej Polaków. Artyści zajęli posady kelnerów i szatniarzy, kto miał szczęście, dawał występy w kawiarniach. Aleksander Zelwerowicz został na wsi dozorcą obory, Jerzy Jurandot hodował pomidory, Stefania Grodzieńska pomagała fryzjerce. Większość wegetowała.
W kwietniu 1940 roku Tymoteusz Ortym-Prokulski otrzymał od okupantów koncesję na prowadzenie pierwszego jawnego teatrzyku Kometa. Scena z lekkim repertuarem mieściła się w sali przedwojennego kina przy ul. Chłodnej. Wkrótce jednak Sym zdystansował Ortyma. Dzięki pochodzeniu matki został reichsdeutschem (pełnoprawnym obywatelem Rzeszy) i awansował z podrzędnych stanowisk w administracji na doradcę gubernatora do spraw imprez artystycznych. Powierzono mu prowadzenie polskiej i niemieckiej sceny w Theater der Stadt Warschau, w gmachu Teatru Polskiego. Prócz tego otworzył teatr Komedia na Kredytowej, w lokalu przedwojennego Cyrulika Warszawskiego. Prowadził jeszcze kino Helgoland. W wojennej rzeczywistości Warszawy stał się majętny i wpływowy.

Co bogatsze, to w teatrze
Konspiracyjny Związek Artystów Scen Polskich ogłosił bojkot wszelkich jawnych przedsięwzięć scenicznych. - Pozwoliliśmy jedynie na występy w kawiarniach, recytacje i piosenki, bo coś trzeba było aktorom zostawić jako środki do utrzymania - mówił po wojnie prof. Bohdan Korzeniewski, członek Tajnej Rady Teatralnej. Przejęła ona rolę Związku Artystów Scen Polskich, który nie mógł jawnie działać. Według jego oceny około dwustu ludzi teatru nie zastosowało się do norm narzuconych przez konspiracyjne władze.
Ku zaskoczeniu podziemia koncesjonowane teatrzyki cieszyły się dużą popularnością. Ogłoszony przez Państwo Podziemne bojkot obywatelski był masowo łamany. Podobnie było z kinami. Nie pomagały wypisywane na murach hasła "Tylko świnie siedzą w kinie, co bogatsze to w teatrze". Nie dawały efektów akcje puszczania śmierdzących gazów na widowni, wywoływanie pożarów, wlewanie widzom do kieszeni żrących płynów i golenie głów. Nawet żołnierze podziemia wspominali po wojnie, jak po udanej akcji lubili się odstresować na widowni teatrzyku lub w kinie. Na tym froncie walki cywilnej Państwo Podziemne poniosło klęskę. "Biuletyn Informacyjny", pisemko okręgu warszawskiego ZWZ, pisząc o Symie, zawsze dodawał przed nazwiskiem epitet - "kanalia".
Sym czuł się bezkarny. - Otrzymałem już trzy wyroki śmierci i żyję, a jak będzie mi gorąco, to zwieję na stałe do Wiednia i niech mnie tam pocałują z ich wyrokami - uspokajał po swojemu aktora Bogusława Samborskiego, gdy ten otrzymał pocztą wyrok śmierci za kolaborację.
Gorąco zrobiło się, gdy Sym zaczął pracę przy realizacji propagandowego filmu "Heimkehr" (Powrót) zleconego przez Goebbelsa. Film miał proste przesłanie:
 - Przed wojną mniejszość niemiecka była w Polsce torturowana, szykanowana i mordowana. Teraz, po powrocie tych ziem do Reichu, całe zło minęło. Film miał być kręcony w polskich plenerach, a do roli oprawców mieli być zaangażowani polscy aktorzy. Znalezienie obsady wziął na siebie Igo. I wywiązał się z niego znakomicie. Sym zaprosił Lidię Wysocką do kawiarni. Zaproponował jej rolę w filmie i bycie gwiazdą. Odmówiła, tłumacząc się tym, że nie jest w nastroju by robić karierę i że po prostu nie czuje się psychicznie gotowa. Jednak udało mu się ściągnąć dziesięciu aktorów, których obsadził w rolach przedstawiających fałszywy, zły obraz Polaków. To przesądziło o jego losie.

Na Mazowieckiej
Mazowiecka była najbardziej artystyczną ulicą przedwojennej Warszawy. Tu pod nr. 12 mieściła się najsłynniejsza kawiarnia stolicy - Mała Ziemiańska, z półpięterkiem okupowanym przez literatów. Obok działały wielce zasłużone dla literatury księgarnia i wydawnictwo Jakuba Mortkiewicza, pod 8, 10 i 16 - trzy galerie sztuki, pod czternastką znany bar U Wróbla, gdzie na obiady wpadali goście Ziemiańskiej.
W czasie okupacji ulica zszarzała, ale nie straciła do końca dawnego blasku. Na czwartym piętrze kamienicy pod dziesiątką zamieszkał Sym. Może nawet mijał się na schodach z Ordonką, która po zwolnieniu z Pawiaka mieszkała piętro niżej.
Wiosną 1941 roku w mieszkaniu przy ulicy Mazowieckiej Igo bywał już z rzadka. Właśnie przenosił się do Wiednia, gdzie czekało na niego wysokie stanowisko przy produkcji filmowej. 7 marca miał wyjechać na stałe. Do załatwienia została ostatnia sprawa, która trzymała go na miejscu - trzeba było wyciągnąć brata, Freda, z obozu jenieckiego.
Fred to pseudonim filmowy, bo drugi z Symów też próbował swoich sił przed kamerą. We wrześniu 1939 roku był kapelmistrzem w orkiestrze. Potem półtora roku spędził za drutami oflagu. Mógł się nawet nie orientować w roli, jaką Igo odgrywał podczas okupacji. Wyszedł na wolność tuż przed śmiercią Syma.
Wyrok
7 marca 1941 roku o 7.10 odezwał się dzwonek przy drzwiach aktora. Sym nigdy nie otwierał nieznajomym, tym razem przy drzwiach pierwsza była bratowa. - My do pana Syma - dwóch ludzi stało na korytarzu.
- Zaraz poproszę - uprzejmie odpowiedziała kobieta i odwróciła się, zostawiając otwarte drzwi. Obcy nie czekali na zaproszenie. Weszli za nią do środka. W przejściu do pokoju stanął niespodziewanie Igo. Był zaspany, w szlafroku.
Roman Rozmiłowski "Zawada" i Wiktor Klimaszewski "Mały" nie pierwszy raz brali udział w likwidacji. - Masz, łotrze, za Polskę - odezwał się "Zawada". Stojąc tuż przed skazanym, wypalił mu prosto w serce. Jeden strzał wystarczył.
Uciekli bez przeszkód.
Zachowany wyrok Wojskowego Sądu Specjalnego przy Komendzie Głównej ZWZ jest wyjątkowo lakoniczny. Data, kilka słów, nazwisko skazanego. Nie ma uzasadnienia, nie ma składu orzekającego. Pełna konspiracja. - Ten dokument to i tak wyjątkowy rarytas dla historyka - ocenia Andrzej Krzysztof Kunert, znawca Państwa Podziemnego. - Ślad, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Procedura wymagała jeszcze, aby taki wyrok zatwierdził wojskowy zwierzchnik okręgu. W przypadku Syma jestem na 99 procent pewien, że rozkaz wydał osobiście generał Grot-Rowecki. On nie mógł o tym nie wiedzieć.
Według Kunerta Sym zasłużył sobie na taki wyrok. - Ale ta decyzja ma jeszcze jeden aspekt - dodaje. - Nie lubię tego słowa, ale był to również wyrok propagandowy. Sym był zbyt znany, a podziemie potrzebowało akcji, która przypomni całej okupowanej Polsce, że istnieje armia podziemna, że walka trwa. Więc po pierwsze, zrezygnowano z otrucia go, choć padła taka propozycja. A po drugie, gdy dotarła informacja, że zdrajca zamierza uciec, zdecydowano o przyśpieszeniu akcji. Spektakularne zabójstwo Syma było potrzebne podziemiu.

Odwet
Pogrzeb był spędem propagandowym, ale brali w nim udział także polscy aktorzy teatrów Symowskich. Gubernator Fischer ogłosił żałobę- zakazał grać wszystkim teatrzykom i kinom. Później takie kroki Niemcy podejmowali tylko po klęsce stalingradzkiej i zamachu na Kutscherę. Całe miasto oplakatowane było listami gończymi za Damięckim, który nie miał z zamachem nic wspólnego, ale na swoje nieszczęście jawnie sklął Syma.
Aresztowano ponad sto osób. 11 marca w Palmirach rozstrzelano w odwecie 20 zakładników, wśród nich historyka profesora Kazimierza Zakrzewskiego i biologa prof. Stefana Kopcia z UW. Zemsta dotknęła także aktorów. Aresztowano Leona Schillera, Stefana Jaracza, Elżbietę Barszczewską, Lidię Wysocką, Zbigniewa Sawana i wielu innych. - Podobno brali nas według jakiejś listy znalezionej w mieszkaniu Syma - mówi Wysocka. Aktorzy przeszli Pawiak, więzienie przy alei Szucha, część jeszcze Oświęcim. Najgorzej zniósł to Jaracz. Z obozu wrócił schorowany, w 1945 roku zmarł na gruźlicę.

Nie chcemy wspominać
Szukałem kontaktu z rodziną Syma. Nie zostawił potomków, ale miał dwóch braci, wspomnianego Freda i Ernesta, profesora biologii, konspiratora z AK, który prowadził wytwórnię granatów. Ernest zginął w 1950 roku w wypadku samochodowym. Odnalazłem jego dzieci. Syn nie przyznał się do pokrewieństwa z Igo Symem. - To przypadkowa zbieżność nazwisk - skłamał.
- Nie chce pan mówić o stryju? - dociekam.
- Nie.
Spróbowałem jeszcze z wnukami profesora. - Przykro mi, ale my nic nie wiemy - słyszę w słuchawce miły, kobiecy głos. - Ojciec nigdy przy nas nie chciał wspominać losów rodziny. Szanujemy jego decyzję.


źródło: Gazeta Wyborcza - 01/12/2003  niniwa2, cyranos

środa, 11 lipca 2012

Przedwojenna muzyka


źródło: http://excentrique2.blogspot.com
Oprócz starego kina jest też przedwojenna muzyka. Muzyka intrygująca i ponadczasowa. Przynajmniej dla mnie;) 
Włączam Tadeusza Faliszewskiego i jego Co bez miłości wart jest świat*, zamykam oczy i ... 

  Widzę stary gramofon, lekko rdzawy kolor fotografii, pary tańczące, zakochane, po prostu tamten świat, który już przeminął. Miłości, które nie wrócą i ludzi, których już nie ma. Nie są to wspomnienia smutne, lecz nostalgiczne. Czuję ciepło na sercu. Marzę o tym, by odbyć podróż w czasie i dotknąć tamtego świata, poczuć na własnej skórze. Ludzie pewnie byliby  podobni, tak samo kochali, czy krzywdzili się nawzajem, jednak to nie ma znaczenia. Ważne, by tam być i na żywo zobaczyć na Brodwayu Jana Kiepurę z żoną Marthą Edgert w Wesołej Wdówce jak w duecie śpiewają Usta milczą, dusza śpiewa
Po powrocie do Polski usiadłabym przy stoliku warszawskiego kabaretu, by zobaczyć i posłuchać Hankę Ordonównę odtwarzającą genialnie i niepowtarzalnie Miłość ci wszystko wybaczy. Takt muzyki pozwala zrobić krok, przystanąć, zrobić krok... długa, błyszcząca suknia ciągnie się po sali, pióra na ramionach poruszają się lekko z każdym jej płynnym ruchem. Piosenka ta cudowna została napisana specjalnie dla w filmu Szpieg w masce 1933, cieszącego się ogromna popularnością. 
źródło:  http://smartassbian.blogspot.com
 Są takie momenty w życiu, że każdy z nas chciałby cofnąć czas, coś zmienić, naprawić, zobaczyć, ale niestety się nie da. Nie ma maszyn, samochodów, które po zaprogramowaniu przeniosą nas do tych czasów, do których chcemy. Możemy jedynie cofnąć się w czasie we wspomnieniach, by sobie to ułatwić, puśćmy sobie piękne, przedwojenne tango na przykład to Tadeusza Faliszewskiego Szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie...
 znów zamykam oczy... 

*kliknij na tytuł piosenki ;)

czwartek, 5 lipca 2012

Ada! To nie wypada! (1936)




Kino stworzyło nowy język wyznań miłosnych, to może jego największa zasługa dziejowa.
Bruno Winawer



 Prawdopodobnie mało kto nie słyszał piosenki czy wyrażenia Ada, to nie wypada! A co ono konkretnie znaczy? Z czym lub kim kojarzy się Wam? Dla mnie od wczoraj, łączy się z rozhukaną, wiecznie roześmianą i zadowoloną z życia dziewczyną- panną na wydaniu, jak określono by młodą kobietę jeszcze w zasadzie nie tak dawno temu. Ada! To nie wypada! to doskonała komedia w reżyserii Konrada Toma. Nie będziecie nudzić się na tym filmie, zapewniam. Polecam go na przykład osobom, którym dzień nie zaczął nazbyt fajnie- dobry będzie na odstresowanie...  


Ada, wbrew temu jak być powinno, jak wypada i co o niej mówią, zachowuje się zupełnie nieobliczalnie i nie przejmuje zupełnie krytyką- uśmiech po prostu nie znika z jej ślicznej buzi. Nie ma dnia, żeby nie zrobiła psikusa, nie zniszczyła sukienki i nie pobrudziła skarpetek. Ojciec dziewczyny, Antoni Dziewanowski (Antoni Fertner) jest zrozpaczony. Dochodzi do wniosku, że gdy wyda córkę za mąż jego kłopoty wreszcie się skończą, a mąż utemperuje dziki charakter Ady. Pogromca dzikich zwierząt, zapewne- śmieje się Ada. Ojciec już wstępnie porozumiał się w sprawie ożenku córki z hrabią Orzelskim (Kazimierz Junosza-Stępowski), który ma niezwykle przystojnego syna Freda (Aleksander Żabczyński)- to właśnie on ma być przyszłym mężem niesfornej Ady. Jednak ani Ada ani Fred nie są zainteresowani poznaniem siebie, ani tym bardziej aranżowanym ślubem. Do ich spotkania więc, chwilowo, nie dochodzi.


Niepokorna dziewczyna zamiast małżeństwa, preferuje zabawę z dziećmi służby, dojenie krowy oraz tańczenie i śpiewanie w karczmie z chłopami, niż spędzanie czasu spokojnie i dystyngowanie w domu- czyli tak jak wypada. Woli obierać kartofle niż grać na fortepianie, nie dla niej wszelkie konwenanse. Zdesperowany ojciec wysyła w końcu Adę do zakładu dokształcającego dla młodych dziewcząt. Pensję prowadzą dwie leciwe hrabianki- jedna półgłucha, druga półślepa- przez uczennice złośliwie nazywane krokodylami. Owym paniom, wydaje się, że jeśli zatrudnią nauczyciela śpiewu równie starego i brzydkiego jak one, to nie będzie taki skromnych dziewcząt wodził na pokuszenie. Młody, rozpaczliwie potrzebujący pieniędzy, kompozytor Kazimierz Bemol (Kazimierz Krukowski), mimo owego wymogu, nie zraża się. Po prostu przebiera się za starego, zramolałego nauczyciela i posadę otrzymuje  To dzięki niemu życie Ady zmieni się diametralnie i zakocha się ona gwałtownie i nieoczekiwanie. W kim? To już musicie zobaczyć sami. 


  Wybrane cytaty:
"Ty to masz szczęście, że nie jesteś chłopakiem, bo tak mi ci skórę wytatarował, że przez ruski miesiąc siedzieć byś nie mogła."
"Z kobietami to jest tak jak z cebulą. Człowiek płacze... panie... pogardza, ale lubi i żre!"


Warto ten film zobaczyć ze względu na genialne dialogi jak i również z uwagi na muzykę. Usłyszenie piosenki Nie kochać w taką noc to grzech śpiewanej przez Aleksandra Żabczyńskiego jest nadzwyczaj cudownym przeżyciem. Do większości przedwojennych filmów wprowadzano aktorów, którzy na co dzień występowali w polskich, głównie warszawskich, kabaretach. I między innymi Aleksander Żabczyński do takowych się zaliczał.
  Oprócz muzyki i dialogów, zachwyciła mnie swoją grą Loda Niemirzanka, cudownie  wcieliła się w niepokorną, tytułową Adę. Co prawda pierwsza scena w filmie wydała mi się dosyć nieprawdopodobna, kiedy to Ada, niewiasta o dobrze już rozwiniętych kobiecych kształtach, gania z małymi dziećmi, przewraca ławki i przychodzi umorusana, rozczochrana i z obdartym rękawem do ojca. Jednak myślę, że w tym filmie nie o to chodzi, bo jeśliby chcieć się doszukiwać, to w większości polskich przedwojennych filmów zauważymy mnóstwo takich nieścisłości. 
  W oglądaniu starych filmów chodzi przede wszystkim o nastrój. A ja  po takim repertuarze jestem bardzo dobrze nastrojona;) 

poniedziałek, 2 lipca 2012

Źródło- Ingmar Bergman (Jungfrukallan)

 Bóg i jego istnienie jest sprawą dyskusyjną. Niektórzy nie wierzą, inni wierzyli, są i tacy, którzy wierzą nieprzerwanie i nic nie jest w stanie odwieść ich od tego. Każdy ma prawo czuć i myśleć jak mu serce dyktuje i żyć zgodnie z własnym sumieniem. Nikt nie powinien nikogo krytykować za to kim jest, co robi i co wyznaje, jeśli swoim postępowaniem nie krzywdzi nikogo. Powinniśmy też umieć przebaczać, nie chować na dnie serca uraz i nie nosić ich tam latami. To może zaszkodzić przede wszystkim nam samym. Jesteśmy tylko ludźmi, a krzywdy wyrządzone bywają okrutne, więc czy możliwe jest przestrzeganie tej zasady zawsze? I właśnie w filmie "Źródło" opartym na XIV-wiecznej balladzie, Ingmar Bergman w mistrzowski sposób odpowiada na to pytanie.

  Bogate małżeństwo, Tore i Mareta są ludźmi niezmiernie religijnymi, czczą Boga w każdym aspekcie życia. Starają się kultywować tradycję. Mają jedyną córkę Karin, którą z całej rodzicielskiej mocy kochają. Miłość ich jest bezwarunkowa, więc pozwalają  swej dorastającej pannicy wodzić się za nos.  Dziewczyna, mimo, że jest rozpieszczana, nigdy nie okazuje nikomu wyższości, ani nie pogardza. Jest stale uśmiechnięta i uprzejma. Dobroć i piękno z niej tryska niczym z czystego, pierwotnego źródła. O te jej zalety, a może bardziej o poważanie dzięki nim, zazdrosna jest Ingeri- dziewczyna nie wiadomo skąd, przyjęta po prostu pod gościnny dach. Nikt jej nie lubi, nie szanuje, wszyscy dokuczają i traktują jak popychadło- na dodatek jest w widocznej ciąży nie wiadomo z kim. Ingeri odpłaca się  złośliwością i prosi Boga o zemstę za swoje krzywdy. Kogo wybrała na ofiarę swej zemsty? Oczywiście, Karen. Nie wie, że jej modlitwy zostaną wysłuchane i pomsta spełni się w najokrutniejszy sposób. 

  "Niech pan Bóg ma w opiece twoje młode życie" mówi ojciec Karen- ona odświętnie odziana jedzie do kościoła ze świecami na jutrznię. Jest już jednak mocno spóźniona, gdyż zaspała- do późna w nocy tańczyła i flirtowała z chłopcami. W drodze towarzyszy jej naburmuszona Ingeri. Karin niczego się nie boi, albowiem uważa, że skoro jedzie do kościoła i wierzy w Boga to ten ją ochroni przed wszelkim złem. Niestety, przez swoją naiwność nie dostrzeże w zachowaniu trzech, przypadkowo spotkanych wędrowców, nic podejrzanego i zatrzyma się, by odpocząć i posilić się razem z nimi. Ingeri, z kamieniem w ręku,  z daleka przygląda się całemu towarzystwu. Może boi się czegoś, może czeka na coś. Pasterze kóz, za poświęcony czas i jadło odpłacą Karin straszną, niewybaczalną krzywdą.

   Film ogląda się początkowo niezwykle przyjemnie. W tle słychać piękną, delikatną grę na flecie. Widza zalewa łagodna fala subtelnego spokoju i szczęścia, ot lekka opowiastka, konie, kury, surowe życie, palenisko w domu. Mimo, że obraz jest czarno biały zapomina się o tym i widzi kwitnącą łąkę, zielone drzewa, kolorową suknię Karin uszytą przez piętnaście szwaczek. Widzimy żywy, średniowieczny obrazek, odzienie bez większych ozdób, również u bogatej Karen, popsute zęby bezdomnych wędrowców, nawet dziecka. Poczucie sielanki i spokoju zmienia się w momencie, kiedy Karen orientuje się, że może zostać skrzywdzona. Została skrzywdzona. Z rozpaczą i łkaniem patrzy w jasne, zalane słońcem niebo, jakby chciała zapytać "Boże gdzie byłeś, gdzie jesteś, jestem przecież twoją wierną córą". Ingeri nie zrobiła nic, zupełnie nic, by ocalić Karen. Za wahanie, za upuszczenie kamienia, Bóg ześle na nią cierpienie duchowe. Ono nauczy ją miłości. Może to nowe dla niej uczucie sprawi, że inni też bezwarunkowo ją pokochają?

  Kroki pasterzy owiec, dobry Bóg skierował do rodziny ofiary, którą oni skrzywdzili. A więc zemsta i gniew w rękach udręczonych rodziców? Czy jeszcze w rękach Boga? Co w takim wypadku mogą lub powinni zrobić bogobojni rodzice? Przebaczyć, czy szukać zemsty? Co my byśmy zrobili, we współczesnym świecie, gdyby skrzywdzono nasze niewinne dziecko? Prawdopodobnie nie szukalibyśmy zemsty typu "oko za oko", "śmierć za śmierć". Prawdopodobnie. Wierzący Tore i Mareta, oczywiście decyzję powinni byli złożyć w ręce Boga i sądu. Przecież zgodnie z prawdą religijną, złoczyńca nie uniknie kary. Jeśli nie spełni się pomsta na ziemi, to po śmierci cielesnej dusza trafi do czyśćca. Czy zdobyli się na to, by czekać? 

Czym jest tytułowe źródło? Czy to przebaczenie dla tych co zemsty szukali? A może kim? Może to tryskająca łagodność i zapierająca dech w piersiach uroda Karen? Może to ona jest czystą, dziewiczą ofiarą złożoną w ręce Pana? Każdy  zinterpretuje ten film na swój sposób. 

ocena: 5/5



LinkWithin