czwartek, 21 listopada 2013

Prywatne życie gwiazd- i kto by przypuszczał, że Mae West....

Natrafiłam -znów- na ciekawy (przynajmniej dla mnie :) artykuł w "Nowinach Codziennych" z 19.11.1934, nr 324. Umieściłam we wpisie cały artykuł (w cudzysłowie i pisany kursywą), który poprzeplatałam, zdjęciami i dodatkowymi, krótkimi informacjami o wymienionych aktorach.

"Prywatne życie gwiazd- i kto by przypuszczał, że Mae West....  
Prywatne życie gwiazd jest zawsze dla zwykłych śmiertelników atrakcyjne i interesujące. Ale mało osób pamięta, że do zdobycia tej sławy, do zdobycia karjery bardzo często dopomagali gwiazdom ich rodzice. Toteż bardzo wiele spośród sław ekranu żywi dla nich głębokie uczucie i przywiązanie i w okresie swojej wielkiej popularności i powodzenia zawsze przyznaje się, że zawdzięczają to swoim rodzicom. 

Claudette w filmie "Kleopatra"
CLAUDETTE COLBERT. Urocza Claudette Colbert, niezapomniana Kleopatra, twierdzi, że karjerę zawdzięcza swojej matce, która pomagała jej w miarę możności i stale dodawała odwagi, wierząc w gwiazdę swojej córki. Sławna Claudette przenigdy nie zapomni więc, co zawdzięcza swojej matce. Po rozwodzie z Normanem Forsterem —.Claudette powróciła do matki i odtąd mieszkają razem. Są poprostu nierozłączne."

Claudette i Clark Gable w filmie "Ich noce"
Claudette była jedną z czołowych gwiazd kina amerykańskiego lat trzydziestych. W trakcie swojej kariery zagrała w ponad sześćdziesięciu filmach, wcielała się w różne postacie, od wampów do gospodyń domowych. Prawdopodobnie najbardziej znana jest z nagrodzonego pięcioma Oscarami filmu "Ich noce" z 1934 roku. Grała w tym filmie z Clarkiem Gable. Oboje zdobyli statuetkę. W roku 1934 zagrała w jeszcze jednym bardzo dobrym filmie, w "Kleopatrze". Zapewne jeden i drugi film warto zobaczyć. Czy znajdę czas choć na jeden?  :)

Jack Oakie
"NAWET W HONOLULU. Znany komik Jack Oakie żywi dla swojej matki wzruszające uczucie. Nigdy nie spotyka się Jacka bez matki. Zawsze — razem. Ten najlepszy syn w całem Hollywood wysila się ciągle na wynajdywanie nowych rozrywek i przyjemności dla pani Offield (tak bowiem brzmi „cywilne" nazwisko Jacka Oakie). Parę miesięcy temu Jackowi zaproponowano wyjazd do Honolulu, dla dokonania tam zdjęć do filmu. Jack oczywiście postanowił, że nie wyjedzie bez swojej kochanej mamy. Tymczasem pani Offield stanowczo oparła się projektowi syna, twierdząc, że to niema sensu, aby Jack robił sobie tyle kłopotu, wożąc z sobą „starszą damę". Ale Jack postawił na swojem — zagroził bowiem odrzuceniem propozycji wytwórni i wobec tego pani Offield wyruszyła ze swoim niesfornym synkiem aż do dalekiego Honolulu." 

Ten znakomity aktor komediowy, czyli Jack Oakie, najbardziej znany jest chyba z filmu "Dyktator" z 1940 roku,  z Charlie'm Chaplinem w roli głównej. Jack grał Benzino Napaloni'ego- parodiował tą rolą Benito Mussoliniego. Ma swoją gwiazdę na chodniku Hollywoodzkiej Alei Sław a odciski jego dłoni i butów można znaleźć na płycie chodnikowej przy Grauman Chinese Theatre.  

Carole Lombard
"NAJPIĘKNIEJSZA SUKIENKA CAROLI LOMBARD. Taka sama wzruszająca miłość panuje między Carolą Lombard a jej matką — panią Peters. Sławna gwiazda, która posiada w Hollywood opinję najlepiej i najelganciej ubierającej się kobiety, wspomina ze wzruszeniem początki swojej karjery, kiedy skromne środki nie pozwalały jej na sprawianie olśniewających toalet. Wtedy to jej matka spędzała całe noce na szyciu pięknych sukienek dla Caroli. I Carola Lombard twierdzi, że żadna z najwspanialszych kręacyj nie może się nawet równać z pewną bardzo skromną,
sukieneczką szyfonową, uszytą rękami jej matki."

Carole i Robert Montgomery w filmie "Pan i Pani Smith"
Gdy miała 12 lat, wypatrzył ją hollywoodzki reżyser podczas jej gry w baseball. W roku 1926 uległa wypadkowi i jej twarz została oszpecona- jednak dzięki operacji plastycznej, blizny stały się niewidoczne. Jej kariera nabrała tempa na początku lat trzydziestych i trwała aż do jej tragicznej śmierci. Na początku lat czterdziestych zagrała w jedynym zrealizowanym w Stanach filmie Hitchcock'a, oraz jedynym jego filmem, który nie wiąże się z tajemnicą czy morderstwem- mowa o komedii zatytułowanej "Pan i Pani Smith". To Carole namówiła reżysera do realizacji tego filmu. Miała zaledwie 33 lata, gdy zginęła podczas katastrofy samolotowej. Była żoną Clarka Gable - słynnego Rhetta Butlera z "Przeminęło z wiatrem"- para bardzo chciała mieć i starała się o dziecko, jednak nie udało im się. Clark po śmierci żony nigdy nie był już taki jak wcześniej, nie potrafił się bez niej odnaleźć- bardzo za nią tęsknił. Pochowani są obok siebie.

ciekawostka: Gwiazdę Caroli na Hollywoodzkiej Alei Sław, można zobaczyć przez chwilę na początku filmu "Pretty Woman" z Julią Roberts i Richardem Gere.

Silvia Sidney
"UKOCHANA „BEE" SYLVJI SIDNEY. Ale nietylko Claudette i Carola są kochającemi córkami. Jest nią również i popularna artystka Sylvja Sidney. Silvja dla swojej matki, która wychowała ją z wielkiem poświęceniem — posiada ogromne uczucie, pełne tkliwości i uwielbienia. Pani Beatryce Sidney — poprostu „Bee" — jak ją nazywa Sylvja — była w bardzo trudnych warunkach materialnych, kiedy Sylvja była jeszcze maleńką dziewczynką. Nie mając innego wyjścia pani ,.Bee", oddała córeczkę do dobroczynnego zakładu wychowawczego, a sama szukała jakiegokolwiek zajęcia i podejmowała się wszelkich nawet najgorzej płatnych prac, odmawiała sobie wszystkiego, aby tylko móc wreszcie zdobyć tyle pieniędzy, żeby zabrać do siebie małą. Sylvja miała wtedy cztery lata. Nieco później śliczna i miła pani „Bee" poślubiła pewnego sławnego chirurga dentystycznego, który adoptował dziewczynkę i zajął się jej wykształceniem. A sławna Sylvja Sidney nie zapomina i nigdy nie zapomni, jak wiele jest winna swojej dobrej „Bee"."


Silvia Sidney w filmie "Marsjanie atakują"
Rodzice Sidney rozwiedli się, gdy miała 15 lat. To ojczym, Sigmund Sidney, zapewnił jej rozwój zawodowy. W czasie wielkiego kryzysu często grała dziewczyny lub siostry gangsterów. Na ekranie pojawiała się wśród takich sław jak Spencer Tracy, Henry Fonda czy Cary Grant. Jej kariera nieco zmalała w latach czterdziestych, wróciła na szczyt w 1952 roku rolą Fantine w "Nędznikach". Pod koniec lat siedemdziesiątych grała ciocię Marion w filmie "Omen II". Wymienię jeszcze dwa filmy, w których się pojawiła, a które być może znacie (powinniście przynajmniej ;). Są to, "Sok z żuka" z 1988 roku, i "Marsjanie atakują!" z 1996 roku- to był jej ostatni film. Przyznam, że po dodaniu tych dwóch zdjęć z nią -z różnych przestrzeni czasowych- trochę boję się przemijania. Taką śliczną dziewczyną była. Cóż poradzić, wszakże nie dzieją się w człowieku tak ogromne przemiany z dnia na dzień.  

Mae West
"I MAE WEST RÓWNIEŻ. Jakżeż jednak zupełnie odmienne jest życie prywatne gwiazd, od tego, co wyobrażają sobie na ten temat bywalcy kinowi. Choćby taka Mae West. Ta zuchwała, pełna efronterji kobieta, która ma tyle tupetu i podobno nie ma serca. Jest  wyrachowana i nikogo nie kocha. A tymczasem — tymczasem Mae West jest szalenie przywiązana do swojej rodziny i śmierć matki, która zmarła niedawno, była dla niej wielką tragedją. Mae West straciła w niej swoją najlepszą, najpewniejszą przyjaciółkę, swoją najlepszą doradczynię, która powstrzymała ją niejednokrotnie od szalonych, nieobliczalnych wybryków. Mae West, lekkomyślna Mae West pozostała niepocieszona.
Tak więc wyglądają serca wielkich gwiazd — na codzień, w ich życiu rodzinnem."


Mae West i Cary Grant w filmie "Nie jestem aniołem"
Niewątpliwie Mae była symbolem seksu i tematu seksualności lat trzydziestych. Na ten czas przypadł też szczyt jej popularności. Nie bała się łamać zasad i panującego powszechnie tabu. W 1926 roku napisała sztukę pod tytułem Sex, którą wywołała skandal i przez którą została aresztowana. Nie złamało to jej uporu do wygłaszania swojego zdania i po wyjściu z więzienia napisała kolejną kontrowersyjną sztukę, poruszającą temat miłości homoseksualnej. Karierę filmową rozpoczęła dość późno, bo w wieku prawie czterdziestu lat. Słynęła z zabawnych kwestii filmowych uważanych dziś za kultowe. Największy sukces z jej udziałem odniósł film "Nie jestem aniołem".  W 1934 roku aktorka była najlepiej opłacaną amerykańską gwiazdą, wyprzedziła w tym względzie wielką Marlenę Dietrich i słynnego komika, Charlie Chaplina.
Wybrane cytaty Mae West:
    "Kiedy mam wybierać między jednym złem a drugim, zwykle wybieram to, którego jeszcze nie próbowałam."
"Czy masz rewolwer w kieszeni, czy tak się cieszysz na mój widok"
"Kiedy jestem dobra, jestem bardzo dobra, ale kiedy jestem zła, jestem jeszcze lepsza."                  

źródła: fanpop.compennydreadfulvintage.com,
alex-aoundtheworld.comzaszyfrowane.wordpress.com, amoviescrapbook.blogspot.com,
filmweb.plclassicmoviegab.com, wikipedia, wikicytaty

niedziela, 10 listopada 2013

Niedorajda 1937

Wpis miałam gotowy już ponad tydzień temu, ale wydarzenia z życia rodzinnego (raczej smutne, więc nie pytajcie, bo nie odpowiem, jednak datę 31.10.2013 zapamiętam na zawsze) nie pozwoliły mi skupić myśli na czymkolwiek innym. Mimo, że moje myśli wciąż krążą wokół tego co się stało i co się mogło stać, postanowiłam oderwać się na chwilę od ich destruktywnej mocy. Staram się jak mogę, by samopoczucie bliskiej mi osoby poprawiło się- na razie efektów nie widać, ale nie tracę wiary. Nigdy nie tracę wiary.

 Premiera filmu miała miejsce 10 listopada 1037 roku, dlatego też właśnie dziś pojawia się wpis.


Adolf Dymsza
Na początku filmu, tytułowym niedorajdą wydaje się być Florek. Później jednak wszystko wskazuje na to, że jest nim właściciel zakładu, Onufry Majewski, a nie jego pracownik, którym wszyscy pomiatają i który pozwala dyrygować sobą, bez słowa protestu, czy wyzywać się od "niedorajdów". Biedny chłopak biega od jednego polecenia do drugiego i przez to, nic nie wykonuje dobrze. W tym codziennym, życiowym chaosie, ma jednak swoją pasję, która w tym morzu upokorzeń wydaje się być mocno nieprawdopodobna- to boks. I co również zadziwia, jest nawet w tym dobry. Mechanik Florek ma więc dwa życia- w jednym dobrze oddaje ciosy, w drugim całkowicie sobie pod tym względem nie radzi. Sytuacja zmienia się diametralnie kiedy w odwiedziny do rodziny szefa Florka, przyjeżdża dawno nie widziana siostra. I od tego momentu już wiadomo, kto jest tym  tytułowym niedorajdą. To Onufry, szef Florka.

Józef Orwid
Bez wątpliwości, pan Onufry żyje pod dyktando syna i żony. Oboje robią z nim co chcą i on robi to co oni chcą. Podejmuje czasem nieśmiałe próby obrony, przeciwstawienia się manipulacji swoją osobą, ale nie udaje mu się to. "Onufry! nie zapominaj, że mówisz do dziecka, które wyszło z twego łona!"-  słyszy od żony. A wymagania mają ponad możliwości finansowe pana Onufrego. By poprawić swoje finanse uciekają się do oszustwa. Chciwa żona namawia męża, by napisał list do swojej siostry z informacją, że urodziło mu się kolejne dziecko. Po co? Siostra jest na tyle majętna, że ilekroć ten napisze, iż urodził mu się kolejny potomek, to wysyłała mu 1000 dolarów. I takim sposobem pan Onufry dorobił się czwórki dzieci, a w rzeczywistości ma tylko jednego syna, Zenona. Rodzina czuła się bezpiecznie, w sensie, że misterne oszustwo się nie wyda, bo ciotka mieszka w dalekiej Ameryce. Jednak zupełnie dla nich niekorzystnie i niespodziewanie, ciotka postanowiła ich odwiedzić.

Florek jako taksówkarz, a w oddali
Basia i Zenon
Mimo początkowej paniki, kontynuują mistyfikację i do rodziny wciągają Florka, jako syna i ... jako córkę. I w tym momencie, pokorny mechanik przestaje być usłużnym niedorajdą, chociaż do tej pory nie wykazywał się inwencją obronną i spełniał bez mrugnięcia okiem polecenia szefa, jego syna i żony. Florek, złapał byka za rogi i wykorzystuje swój nagły awans na członka rodziny- może wreszcie bez skrupułów mścić za całe miesiące upokorzeń. A przy okazji, być może odnajdzie miłość swego życia?



Renata Radojewska


Ciotka Agata nie przyjechała sama- przywiozła ze sobą piękną wychowanicę, Basię. Florek zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. By zdobyć serce ukochanej będzie się musiał trochę napracować, między innymi wykorzystać swoje umiejętności bokserskie i wyeliminować prawym sierpowym wielu konkurentów. Jednak najcięższą walkę o ukochaną stoczy ze swoim przyszywanym bratem, Zenkiem.

Adolf Dymsza zarówno jako mechanik Florek, syn Florek i córka Agatka- rewelacyjny. Bardzo umiejętnie przechodził z jednej postaci w drugą i co najważniejsze w każdej był bardzo zabawny. Niemałym talentem komediowym wykazuje się również Józef Orwid, jako Onufry. Wypowiadane przez niego, z pozoru zwyczajne zdania, nabierają z miejsca charakteru komediowego. Odpowiednia intonacja głosu, mina, nie pozwoliły mi zachować powagi w praktycznie żadnej z odgrywanych przez niego scen.

Do tego męskiego grona trzeba oczywiście dołączyć kobiety. Renata Radojewska (Basia), która swoim pięknym uśmiechem rozładowywała każde napięcie. I oczywiście nie mogę nie wspomnieć o wspaniałej Sewerynie Broniszównie, czyli ciotce Agacie, która tutaj gra rolę wrażliwej, lecz nieco naiwnej, starszej pani. Jest mocno wyczulona na każdą krzywdę ludzką i dwoi się i troi, by polepszyć byt swoich bliskich. Nie do końca jej się to udaje, ale zawsze warto próbować. Pani Seweryna jest wspaniała w tej roli, bardzo prawdziwie wcieliła się w postać dobrotliwej ciotki.

Seweryna Broniszówna

A tak szukając czegoś więcej o niej, po nitce do kłębka doszłam aż do Jacka Kaczmarskiego. Przeczytałam, że bratem pani Seweryny jest poeta Aleksander Wat, który wraz z żoną Pauliną (znana jako Ola Watowa) i dziećmi został zesłany do Kazachstanu. Po śmierci męża pani Paulina zajęła się opracowywaniem dorobku literackiego męża, opublikowała też wspomnienia, dotyczące czasu ich zsyłki do Kazachstanu, pod tytułem "Wszystko co najważniejsze". Na podstawie książki nakręcono film pod tym samym tytułem w reżyserii Roberta Glińskiego. Film został nagrodzony na festiwalu w Gdyni. Wydaje mi się, że film oglądałam -kojarzę Ewę Skibińską w roli Oli - ale dawno temu i szczegółów nie pamiętam.

"Wszystko, co najważniejsze" w reżyserii Roberta Glińskiego to ekranizacja autobiograficznej opowieści Oli Watowej. Film jest historią przejmującej miłości Oli i Aleksandra Watów. Wat, słynny polski poeta-futurysta, w latach trzydziestych należał do bohemy artystycznej sympatyzującej z komunizmem. Jego żona Ola, jedna z najpiękniejszych dam przedwojennej Warszawy, była ozdobą salonów literackich. Wybucha II wojna światowa. Watowie wraz z synkiem uciekają z zajętej przez faszystów Warszawy na wschodnie terytoria Polski. Boją się Niemców. Są Żydami. Tutaj zaskoczy ich sowiecka okupacja. Wat zostaje aresztowany, a Ola i jej syn wywiezieni w głąb Rosji, do Kazachstanu, gdzie z innymi polskimi zesłańcami pracują na polach sowchozu. Kobieta rozpaczliwie walczy o przetrwanie swoje oraz syna i cały czas wierzy w odnalezienie ukochanego męża. W końcu trafia do więzienia, gdzie bita i torturowana przyjmuje obywatelstwo sowieckie w zamian za obietnicę spotkania z Aleksandrem. 
Wszystko co najważniejsze" stał się w 1992 roku wydarzeniem gdyńskiego festiwalu. Twórcy filmu opuszczali Trójmiasto z sześcioma nagrodami. Wśród nich była ta najważniejsza Złote Lwy. Warto również przypomnieć, że dzieło Roberta Glińskiego reprezentowało naszą kinematografię w walce o Oscara w kategorii Najlepszy Film nieanglojęzyczny. ( źródło: bialystokonline.pl

Wspomniany Jacek Kaczmarski stworzył piosenkę poświęconą Aleksandrowi Watowi.
                                   

poniedziałek, 28 października 2013

Koszulka z Hanką Ordonówną :)



Pomysł na koszulki z przedwojennymi gwiazdami narodził się w mojej głowie mniej więcej rok temu. Jednak nie miałam już inwencji twórczej, jak doprowadzić do jego realizacji. I mimo wielkiego zapału pomysł wypalił się (może przez ten zapał ;) Jednak, w wyniku wymiany zdań z pewnym blogowiczem, pomysł mi się przypomniał.


Tym razem postanowiłam, że nie będę zastanawiać tak długo, by znów zapomnieć i pomysł porzucić.





Znalazłam w necie firmę, która mi to zrealizuje, zaprojektowałam sobie przód koszulki, wysłałam zdjęcie i kupiłam koszulkę. Co prawda chciałam koszulkę w kolorze navy blue, ale się okazało, że wybrana przez mnie grafika może nie wyjść ładnie  na tym kolorze i zaproponowali białą. Cóż, zgodziłam się.









Na początek wybrałam Hankę Ordonównę. Na koszulce jest również zdanie, które wypowiedziała.














     Może następnym razem będzie to Franciszek Brodniewicz? Kto wie... ;)


  ps. kolczyki i bransoletki widoczne na pierwszym zdjęciu również sama zrobiłam ;)                        

środa, 16 października 2013

Cywilizacja i szczęście człowieka


Poniżej, artykuł z 1935 roku o tym jak cywilizacja i postęp ludzkości wpływa na rozwój emocjonalny człowieka. Czy to daje mu szczęście? Minęło prawie osiemdziesiąt lat od napisania tego artykułu, a czytając go, miałam wrażenie jakby dotyczył czasu obecnego. Nic się nie zmieniło. Tak więc, co nam daje ten cały postęp, jeśli ludzkie, pierwotne instynkty pozostają bez zmian? Człowiek myśli, że będzie szczęśliwszy, mając coraz to nowsze i lepsze rzeczy materialne- to instynkt. Gromadzenie tych rzeczy daje mu złudne poczucie bezpieczeństwa oraz wiarę w to, że radzi sobie w życiu i jest "Panem Świata".

  Wczoraj byłam zakupić nową zmywarkę i kuchenkę gazową- obie najtańsze, bo jak mówią, nie ma sensu kupować droższych- i tak się w odpowiednim czasie popsują. Stara zmywarka się popsuła, kuchenka jeszcze nie, ale już służyła mi ponad 16 lat, i trochę się zużyła. Do czego piję, myślałam, że wykupimy dodatkową, 5-letnią  gwarancję tylko na zmywarkę (w sumie uważam, że to zwykłe naciąganie), bo w kuchence,w zasadzie przecież nie ma co się popsuć. A tu przykra niespodzianka, okazało się (tak mówił sam sprzedawca), że za mało się psuły kuchenki, to wymyślili teraz takie, które psują się szybciej. Nie wiem, dokładnie na czym to polega, ale sprzedawca tłumaczył, że programator, jest połączony z elektrycznym piekarnikiem i jak się popsuje, to piekarnik przestaje działać.  

Czy naprawdę idziemy do przodu? Czy gromadzenie wszelkiego rodzaju śmieci, w tym elektronicznych stało się nowym "powołaniem" świata? Po to tylko, by napędzać handel i dawać człowiekowi złudne poczucie, że go na to stać?

                                                                     *
                                       Cywilizacja i szczęście człowieka
"Zdobycze cywilizacji i osiągnięcia na polu techniki i ułatwień życia codziennego rodzą pewnego rodzaju megalomanję. Przeciętny człowiek, rozglądając się wokół siebie i widząc ile udogodnień w jego codziennem życiu przynosi mu niemal każdy dzień, lub słysząc o nowych faktach ujarzmiania sił przyrody i zaprzęgania ich w służbę człowieka — myśli z dumą: Człowiek to Pan Świata!
Istotnie są rzeczy, które zdają się w pełni ten dumny tytuł potwierdzać. Ale jednocześnie trudno oprzeć się chęci postawienia pytania, czy człowiek współczesny jest też szczęśliwy?

Gdyby do poczucia szczęśliwości wystarczała świadomość należenia do wielkiej rodziny zdobywców i genialnych budowniczych — ludzkości, to niewątpliwie człowiekowi współczesnemu nic, albo prawie, że nic do pełnego szczęścia by nie brakło. Ale na to poczucie składa się także
wiele innych czynników, wśród których pewność trwałego pokoju i niezamąconego dobrobytu odgrywa niemałą rolę. Tymczasem człowiek współczesny nie potrafi zapobiec skutkom kryzysu ekonomicznego, w którym żyje od tak dawna, więc nędzy, głodowi i bezrobociu, a w dodatku widmo wojny ustawiczne, choć może z oddalenia mu zagraża.

Ze zdobyczy kultury nie mogą korzystać wszyscy w należytym stopniu, bo zróżniczkowanie materjalnych możliwości jest wśród ludzi zbyt wielkie. Choć przyrodę opanowujemy coraz bardziej, nie możemy jednak twierdzić, że zabezpieczyliśmy się także przeciwko jej kataklizmom.
Zresztą postępy cywilizacyjne wpoiły w ludzi materjalizm. Przeciętny człowiek przyzwyczajony jest do myślenia zazwyczaj kategorjami materjalizmu, to też często nie wyobraża sobie nawet, że szczęścia można szukać także poza sferą dóbr materjalnych. Zdobywanie tych dóbr staje się coraz trudniejsze, a brak ich — prowadząc do ograniczenia w korzystaniu ze zdobyczy kultury — wywołuje rozterki.

Tak więc mówić o ,,panu świata"— człowieku współczesnym, że jest szczęśliwy, byłoby rzeczą zbyt ryzykowną. Ale rozwój cywilizacji nie ustaje, a trwa i nabiera coraz szybszego tempa. Gdzież my więc jesteśmy i dokąd dążymy? Dr. T. Krobicki, w szkicu p. t, „U podstaw kultury", zamieszczonym w ostatnim zeszycie „Przeglądu Powszechnego", wyraża pogląd, iż odpowiedź na powyższe pytania zależy od tego, czy stoi się na stanowisku systemu materjalistycznego, czy spirytualistycznego. Gdy pierwszy w tłumaczeniu zjawisk życia uznaje wszechwładzę rozumu, drugi dopuszcza także ingerencję pierwiastka ponadzmysłowego. Ale materjalizm nie daje zadowalających wyjaśnień w kwestjach śmierci, narodzin i wielu innych zagadek bytu. Trudno je bowiem wyjaśniać mechanicznie i fizycznie. Gdy idzie o stanowisko w tych kwestjach, ludzkość podzielić można na tych, którzy uznają prawdę tez ponadpsychicznych i tych, którzy tej prawdy nie uznają. Świat „cywilizowany" w teorji zajmuje na ogół stanowisko pierwsze.

Cóż to jest jednak świat  "cywilizowany"? Co znaczą słowa: cywilizacja i kultura? Słowa te są dziś nadużywane, stają się wytartym liczmanem, są niby powszechnie zrozumiałe, a tak w istocie — nieuchwytne. „Cywilizacja — powiada dr. Krobicki — to cała atmosfera duchowa ludzkości, na którą składają się wieki — właściwie jej skutki jej czyny, jej owoce, jej realizacja w dziejach,
| — to kultura". „Cywilizacja — to nasza dyspozycja do uduchowiania naszego życia, do tęsknoty za prawdą, dobrem, pięknem. Ta dyspozycja to wynik boskiego pierwiastka w duszy ludzkiej.
Cywilizacja tworzy kulturę. „Kultura to odcisk naszego ducha w materji".

Obok kultury materjalnej istnieje też kultura duchowa. Między jedną i drugą powinna panować harmonja. Gdy ta harmonja zostaje zakłócona, gdy zachodzi supremacja jednej z tych kultur, wówczas w postępie ludzkości następują zahamowania. Istnieją różne typy kultur. Typ specjalny kultury, to kultura chrześcijańska. Inny typ stanowi kultura, którą możnaby nazwać pogańską. Jest to ta właśnie kultura, w której dominują pierwiastki materjalistyczne. Otóż dziś — według dr. Krobickiego — panuje raczej ten drugi typ kultury, kultura pogańska. Przejawia się ona w dualiźmie, jaki zachodzi między wyznawaną „oficjalnie" teorją — czyli uznawaniem prawd boskich, a postępowaniem w praktyce, które cechuje skrajny nieraz materjalizm. I jak długo trwać będzie ten dualizm, tak długo nie będzie można mówić o tem, że dzisiejsza cywilizacja daje człowiekowi szczęście."

Stanisław Grzelecki

Warszawski Dziennik Narodowy, 28.09.1935, nr 124

niedziela, 13 października 2013

Loda Halama

"Łapię się na tym, że coraz częściej myślami wracam do przeszłości. Może dlatego, że przeszłość była o tyle, tyle ciekawsza od teraźniejszości...
Nie, nie była usłana różami, ale i kolce miały swój sens"
Loda Halama

  Matka Lody, Marta Cegielska, uciekła z domu razem ze swoją ciotką, Ludwiką Cegielską. Panna z dobrego domu nie mogła być wtedy tancerką, nie wypadało. Wyjechały do Rosji, do Baku. Tam Marta spotkała swojego przyszłego męża i ojca Lody, Stanisława Halamę. Stanisław, muzyk z zawodu, grający na wielu instrumentach. Prowadzili raczej życie koczownicze. Każda z ich córek urodziła się w innym mieście- w czasie tournee. Ojciec Lody miał pasję do grania w karty i czasami przegrywał swoją miesięczną pensję. To matka była motorem rodziny i zawsze starała się stworzyć córkom prawdziwy dom. Chciała je wychować na prawdziwe Polki i porządne kobiety. Mimo, że trudno im było pogodzić codzienne czynności z zawodem tancerki i ambicjami zawodowymi, musiały w domu  szydełkować, cerować, gotować itd. Matka pilnowała nauki tańca, ojciec uczył ich muzyki- miał anielską cierpliwość, której mamie brakowało, i często nerwy wyładowywała klapsami. Ojciec nigdy nie podnosił na córki ręki i mawiał: życie je bije, po co ja ma jeszcze bić. Zawsze chciał mieć syna, a urodziły mu się cztery dziewczynki. To Lodę upodobał sobie i postanowił wychować na chłopaka.

Najstarszy portret Lody Halamy
 Loda (właściwie |Leokadia) urodziła się o dwunastej w nocy, po przedstawieniu, w którym jej mama jeszcze tańczyła. Miała siedem lat, kiedy zaczęła się uczyć tańczyć. Jej siostrze Zizi, nauczycielka przepowiadała dużą karierę, o niej mówiła, że nic z niej nie będzie i że powinna była urodzić się chłopakiem. Słowa te sprawdziły się, bo w pierwszym publicznym tańcu (miała 9 lat)  Loda tańczyła partię chłopaka.

Ojciec bardzo pragnął wrócić do Polski. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać ten plan z trojgiem dzieci a potem z czworgiem i często chorującą żoną. Zaczęli tę podróż pociągiem dla bydła. Dotarli do Polski w 1921 roku, do Sosnowca. Mimo ciężkiej pracy, ciągle wszyscy byli niedożywieni i źle ubrani. Często dziewczynki występowały w paru miejscach jednego wieczoru. Nigdzie nie zagrzali miejsca na dłużej, aby córki mogły chodzić do normalnej szkoły, więc uczyli je korepetytorzy.
Rodzina Halamów: mama, tata, Zizi, Loda, Alicja i Helenka.
Zdjęcie wykonane specjalnie do dokumentów
repatriacyjnych.
Mama zbuntowała się w końcu i stwierdziła, że dziewczęta podrastają i muszą mieć normalne życie, w jednym miejscu. Pojechali do Warszawy. Początki były trudne, jednak po jakimś czasie udało im się zdobyć angaż. Najpierw było Perskie Oko, ale dopiero teatr Morskie Oko przyniósł im oczekiwany sukces sceniczny i życiowy.

Kiedy weszły w modę tańce połączone z akrobatyką, zaczęły się kontuzje. Częste skręcenia, złamania. A raz podczas tańca w numerze Mary Lou z Eugeniuszem Bodo, wyślizgnęła mu się z rąk i wylądowała głową na deskach sceny. "Niech pani zabroni tej wariatce takich akrobacji! Zabije się i rozłoży mi teatr!" krzyczał Włast bliski zawału. Któregoś wieczoru po przedstawieniu, Bodo i Roland zdecydowali się jechać samochodem do Poznania. Orkiestra, żartując, że spóźnią się na przedstawienie grała im tango: On nie powróci już... Żart okazał się tragiczny, bo Roland już nie powrócił.

Sylwetka Lody służyła do reklamy
mydła...
 Przez lata pracy w Morskim Oku, życia prywatnego praktycznie nie miały. Codzienne próby, dwa przedstawienia, o siódmej i o dziesiątej, a w tak zwanym międzyczasie zdjęcia do filmów. Jednak mimo napiętego grafiku, znalazła czas na miłość- zakochała się w swoim wielbicielu, późniejszym mężu, hrabim Andrzeju Dembińskim. Przychodził specjalnie na jej taniec Ramona. Po ostatnim przedstawieniu oświadczył jej się. Za pierwszym razem dostał kosza, ponieważ Loda nie wyobrażała sobie życia bez tańca. Jednak hrabia był wytrwały, i wreszcie w Paryżu, w romantycznym nastroju, przy księżycu, po szampanie przy kolacji, powiedziała: Tak. Miała osiemnaście lat, on dwadzieścia trzy. Był rok 1929. Nie czuła się dobrze w roli hrabiny. Wilka ciągnie do lasu, a ją ciągnęło do tańca, więc kiedy inni grali w tenisa lub jeździli konno- ona zamykała się w pokoju, aby tańczyć. Zawsze przed lustrem.

 Małżeństwo nie przetrwało. Kiedy była w separacji, wdała się w romans z żonatym Alem Żabczyńskim. Zakochali się w sobie wbrew rozsądkowi. Wspólna praca w teatrach i filmie potęgowała to uczucie. Wiele razy próbowali zerwać ze sobą i gdy nastąpił ostateczny koniec ich romansu, Loda załamała się. Zamiast na deski teatru, kierowana jakąś nieznaną siłą, szła przed siebie. Tak doszła na dworzec i wsiadła do pierwszego, lepszego pociągu. Już podczas jazdy dowiedziała się, że jedzie do Częstochowy. Ucieszyła się, gdy tam dotarła, codziennie odwiedzała Jasną Górę i modliła się. Po trzech dniach oprzytomniała, gdy zobaczyła w prasie, na pierwszej stronie swoją fotografię z napisem "Warszawa poszukuje Lody Halamy". Matka z Andrzejem przyjechali po nią.

W filmie August der Starke, kręconym w Berlinie
w 1936 roku
Wielki sukces Loda odniosła za oceanem. Wyjechała z Jerzym Czaplińskim do Chicago. Wystąpiła tam w Halce. Bisów miała bez liku, a prasa pisała, że "Halka od wczoraj powinna nazywać się Halama". W ogóle poważne gazety (m.in. New York Times) rozpisywały się tam o niej wyjątkowo dobrze: sukces absolutny, elektryzowała widownię. Z udanym recitalem wystąpiła również w Nowym Yorku. Po recitalu przez Neapol i Rzym wróciła do Polski. Na statku otrzymała telegram od impresaria Perkinsa, że MGM chce nakręcić z nią próbny test, byli na jej występie i spodobała się. Nie odpowiedziała. W życiu kierowała się odruchami i sentymentem. Tęskniła do kraju. Mówiło się o zbliżającej wojnie, chciała być z mamą. Mimo, że zbliżyła się bardzo z Czaplińskim- tak bardzo, że zostali kochankami. Jerzy jednak został w Ameryce. Wpadł w oko Grace Moore, gwieździe operowej i filmowej. Chciała pomóc mu w karierze i Jerzy zaczął rozważać pozostanie na dłużej za oceanem. Zabolało Lodę, że w momencie zbliżającego się niebezpieczeństwa wybuchu wojny, domagał się wyborów, ale pozwoliła mu wspaniałomyślnie robić karierę. To był koniec.

Z drugim mężem, George'em Golembiowskim
Swojego drugiego męża George'a Golembioskiego poznała dzięki swojej siostrze , Enusi. Na rodzinnej imprezie. Dużo razem tańczyli- rumba, samba, tango. Zabawa przeciągnęła się prawie do rana. Loda zaprosiła George'a do swojego apartamentu na śniadanie- chciała zrobić jajecznicę. Okazało się jednak, że ma za mało jajek. George ofiarował się, że przywiezie je z domu. Przywiózł je w pięknym koszyczku, który został potem ich symbolicznym "koszyczkiem szczęścia". Pobrali się zaraz po wejściu Niemców do Warszawy. Andrzejowi, George bardzo przypadł do gustu, zawsze miał duże poczucie humoru i powiedział: "jedynym zadaniem, dobrego męża jest dobrze wydać za mąż swoją żonę". Zaraz po ślubie wyjechali do Szwajcarii, jednak w 1940 roku wrócili do Polski, do Warszawy.

"A warszawskie kawały? Było ich na kopy.. Kiedy Niemcy ogłosili przymusowe oddawanie futer, szykowali się akurat na Rosję i rosyjskie mrozy. Dowcipnisie układali teorię, że te futra niby ułatwiają Niemcom wydawanie rozkazów. Podczas wymarszu rozkaz będzie brzmiał: karakuły na lewo, lisy na prawo, barany naprzód!
 Bo ja wiem, czy to dziś śmieszy? Wtedy tak, na  pewno. Chciało się człowiekowi śmiać, raczej znaleźć powód, żeby ten śmiech mógł się narodzić. Żeby wytrzymać."

"Byłam kiedyś świadkiem egzekucji ulicznej młodych chłopców. Po powrocie do domu dostałam histerii i mąż musiał mnie upić abym się uspokoiła i zasnęła. Od tego czasu zaglądałam do kieliszka już dość często, co zresztą robiło większość warszawiaków. Oszałamialiśmy się bimbrem."

W Warszawie panowały trochę specyficzne warunki. Z jednej strony okropności łapanek, egzekucje na ulicach, rewizje i aresztowania. Z drugiej strony- w miarę normalne życie z restauracjami, kawiarniami, z dowcipem i nawet humorem. Najelegantsza była kawiarnia "U aktorek", patronowała jej Mieczysława Ćwiklińska, a plejada młodych aktorek i aktorów stanowiła obsługę. Przychodziło się na plotki wojenne i fantastyczne torty orzechowe. Loda Halama przez przyjaciółki została wciągnięta do pracy w RGO (Rada Główna Obywatelska) przy PCK. Zdobywała fundusze, między innymi, na dożywianie dzieci oraz chorych w szpitalu ujazdowskim. Przy pracy tej często wykorzystywała swoje obywatelstwo szwajcarskie i nazwisko.

W czasie wojny urodziła syna i zginął jej mąż. Po tajemniczej śmierci męża w 1943 roku (został postrzelony w pracy) wyjechała do Szwajcarii do teściowej, niestety ich relacje nie układały się za dobrze. Teściowa obwiniała ją o śmierć syna i odebrała Lodzie jej synka i ukryła go w górach. Po wielu trudach udało jej się wywieźć synka do Anglii i uwolnić się od zaborczej teściowej. W Anglii również nie zagrzała miejsca na długo, i wyjechała do Ameryki- po słońce. Nie odpowiadała jej a zwłaszcza jej synkowi -ciągle był zaziębiony- ze względu na chłód i mgły. By dostać prawo pobytu w USA, uciekła się do sposobu wypróbowanego w Anglii- małżeństwo. Małżeństwo tym razem z Amerykaninem. Jako sposób zarobkowania wybrała pośrednictwo w sprzedaży domów. Ze względu na syna, zadowalała się recitalami i dorywczymi występami, chciała mieć stały adres- kariera artystyczna oznaczałaby podróże i dłuższe rozstania.

Loda miała w sumie pięciu mężów. Sama o sobie mówi, że nie była jakąś oszałamiająca pięknością, po prostu zmiany te były potrzebą chwili. Trzykrotnie zdecydowała się wyjść za mąż, by dostać zezwolenie na pobyt i prawo pracy w danym kraju. Kiedy po wojnie przyjechała do Anglii, chciała za wszelką cenę tam pozostać. W tym celu poszła do klubu lotników i przedstawiła swoją sytuację. Znalazło się paru kawalerów. Los padł na Kazia Dobrowolskiego. Pozostali przyjaciółmi na wiele lat. Kiedy wyjechała do Ameryki, do Hollywood,  miała wizę ważną na trzy miesiące i rozwód. Następnym mężem Lody był Larry Latta, ślub wzięli w Meksyku. Po roku zauważyła, że dzieli ją z Larrym różnica w podejściu do życia, bywał bardzo zazdrosny- najczęściej bez powodu, jak pisze sama Loda. Ostatnim jej mężem był Stanisław Ruszała, były żołnierz w Armii Andersa. Ślub z nim wzięła bo był pod ręką, a jej znów kończyło się pozwolenie na pobyt w Anglii.

"Ważne- żyć i brać życie niezupełnie serio. Ale mądra kobieta nie powinna gonić za mężczyzną jak za tramwajem. Poczekać raczej aż przyjedzie następny."


                                                                
Imieniny w Syrenie- bigos i butelczyna...
"Co by tu jeszcze było do napisania, co jest ważne? Może to, że najważniejsze jest poczucie humoru?"

Pod koniec życia Loda pomimo, że miała paszport brytyjski, mieszkała w Polsce. Ciągnęło ją jednak w świat i dużo podróżowała, niezależna finansowo (zawsze do tego dążyła), rozwódka, ćwiczyła jogę. Wciąż miała swój jacht (teraz więcej korzystał z niego syn), na którym spędziła wiele cudownych chwil. Jeden rozdział w książce mu poświęciła. Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że pociąga ją życie w luksusie i jest może przez to trochę próżna i zarozumiała- ale nie, ona po prostu żyła chwilą i cieszyła się nią tak jak umiała.

 "Umie trzymać dystans, umie i lubi się bawić, żyje wygodnie, lecz... szybko, intensywnie; czarująca, elegancka, wiotka, młoda"
Teresa Krzemień  
                                                  
Wpis powstał na podstawie autobiografii Lody Halamy "Moje nogi i ja". Zdjęcia również pochodzą z tej książki. Cóż, jeśli miałabym odpowiedzieć na pytanie, czy dobrze mi się ją czytało? Muszę przyznać, że i tak i nie. Sama Loda na początku przeprasza za chaotyczność swych wypowiedzi i skoków czasowych opisywanych zdarzeń. I tak w istocie było. I bodajże, nie ma chyba w książce ani jednej daty.  Ale Loda nigdy nie była poukładana w szufladki, no i rozpoczęła spisywanie wspomnień dosyć późno, musiała więc sięgać pamięcią daleko wstecz, co nie zawsze jest łatwe. Bywa za to zabawnie- autorka bardzo często, przytacza różne anegdoty, dowcipy. Jest ich naprawdę wiele. Dobrze jest posiadać umiejętność, śmiania się z samego siebie. Wtedy można bez wahania stwierdzić, że ma się prawdziwe poczucie humoru. Poniżej kilka anegdot zapamiętanych i spisanych przez Lodę.

Na jachcie...
"Staś (Stanisław Ruszała, mąż Lody) jest bardzo szczupły, ale mając poczucie humoru, sam bez żenady opowiadał taki kawał o sobie samym. Kiedyś zaflirtował się z piękną panią i wyglądało to obiecująco- na ciąg dalszy. Zaprosiła go do swego pięknego domu i po paru kieliszkach szampana poszła przebrać się- a raczej rozebrać? Staś zgasił przez skromność światło i rozebrał się. Kiedy stał -jak go Pan Bóg stworzył- nagle światło zapaliło się i pani z małym chłopcem weszła do pokoju ze słowami: Widzisz synku- jak nie będziesz jadł szpinaku, to będziesz wyglądał jak ten pan."
                                                               *
Dowcip o Lodzie krążący po Londynie. A dokładnie o jej siostrze i o niej:
"Jaka jest różnica między dwoma Halamkami? Obie katoliczki, obie lubią chodzić do kościoła i do spowiedzi. Różnica? Loda lubi mieć się z czego spowiadać."
                                                               *
"Konrad Tom opowiadał mi o Annie Magnani zabawną historyjkę. Podczas pobytu w Rzymie, jako żołnierz armii Andersa nakręcał razem z Włochami jakiś film. Siedzącej przy barze Annie Magnani asystował młody, przystojny aktor. Anna opowiadała z zapałem różne zabawne anegdoty, ale młody amant wyraźnie niecierpliwił się i co pewien czas dopingował aktorkę, aby już iść do domu. Po paru takich nagabywaniach zniecierpliwiona powiedziała: Idź, darling, a jak nie przyjdę za pół godziny- zaczynaj sam."
                                                               *
"Prehistoryczny dla dzisiejszych warszawiaków:
Na proszonej kolacji serwowano kaczkę, pani domu usilnie namawiała gościa, aby jadł. Gość znudzony natarczywością pani domu odzywa się: Proszę pani, trzeba było tę kaczkę, przedtem namawiać, żeby jadła."
                                                       

"Co by tu jeszcze.... Kiedyś, w hollywoodzkich czasach Pola Negri zwierzyła mi się, że już napisała swoją książkę, tylko nie wie, jak ma zakończyć  Nie namyślając się poradziłam: Postawić kropkę i koniec. Słowo się rzekło, stawiam kropkę i koniec."


niedziela, 6 października 2013

Kłamstwo Krystyny 1939

Elżbieta Barszczewska- przepiękne ujęcie z filmu, więc nie mogłam sobie
 odmówić umieszczenia go na blogu ;)
Młoda, ładna dziewczyna znajduje zatrudnienie jako urzędniczka w Autokoncernie, w firmie pana Klimkiewicza. Być może dostała pracę, właśnie przez te swoje zewnętrzne zalety. Krysia nie daje jednak swojemu pracodawcy nadziei na coś więcej. Do czasu.

 Tymczasem, ulega urokowi przystojnego Janka Marleckiego, który będąc klientem Klimkiewicza z miejsca zakochuje się w jego pracownicy i nie daje jej szansy na ucieczkę przed tą miłością. Po kilku tygodniach znajomości zaręczają się. Ale jak to bywa z miłością bogatego pana i ubogiej dziewczyny, pojawiają się źli ludzie, którzy za wszelką cenę chcą przeszkodzić im i zniszczyć ich szczęście. Czy mimo to uda im się jednak być razem?

Elżbieta Barszczewska i Jerzy Śliwiński
 Postanowiłam obejrzeć ten film ze względu na udział w nim Lody Halamy- aktualnie czytam książkę jej autorstwa, autobiografię zatytułowaną  "Moje nogi i ja".  Przyznam, że przed oglądaniem  filmu nie czytałam żadnej recenzji ani opisu filmu, więc nie wiedziałam o czym będzie. Na szczęście, ponieważ myślę, że gdybym przeczytała przed oglądaniem filmu, emocje, które mi towarzyszyły nie pojawiłyby się. Jednak pomimo tych emocji, romans, który pojawił się w filmie, nie był zaskoczeniem, wiele już takich schematów w filmie widziałam i może ciut jestem zawiedziona?
Nie, no wiem nie powinnam być, ale jestem, trochę jestem. W pewnym momencie scenariusz filmu zaczął mi wręcz przypominać "Damę Kameliową"- w chwili, kiedy ojciec Janka przychodzi prosić Krystynę o zerwanie z jego synem, próbuje nawet przekupić ją pieniędzmi, których ona jednak wspaniałomyślnie nie przyjmuje. Krystyna stosuje się do prośby starszego pana i  udaje przed Jankiem, że ma romans ze swoim szefem, Klimkiewiczem- by ukochany ją znienawidził i zerwał z nią ostatecznie. I to właśnie jest, tym tytułowym kłamstwem Krystyny. Czy opisane sceny, nie są żywcem wzięte z "Damy Kameliowej" ?  Według mnie są, jednak zakończenie jest inne...

Jerzy Śliwiński
Pierwszy raz widziałam w filmie Jerzego Śliwińskiego- nic w tym dziwnego, ponieważ był to jego pierwszy i ostatni przedwojenny film. I jak to bywa  w takich przypadkach, nie ma o nim za dużo w necie. Szkoda, naprawdę, bo fizjonomię ma wielce interesującą a i gra jego ciekawa. Na stronie filmpolski.pl napisano, że zawsze bardziej był związany z teatrem. Po wybuchu wojny przebywał w Grodnie i występował w teatrze w Grodnie i Białymstoku, a po wkroczeniu Niemców, przeniósł się do Warszawy, gdzie występował w teatrach jawnych. Po zakończeniu wojny sąd skazał go za to na  karę grzywny i półroczne występy incognito.

Loda Halama
Oczywiście oprócz Jerzego Śliwińskiego przez film przewija się (jak zwykle;) cała przedwojenna plejada gwiazd: Elżbieta Barszczewska, Mieczysława Ćwiklińska, Kazimierz Junosza-Stępowski, Michał Znicz oraz wspomniana Loda Halama. Słynna tancerka występuje tu tylko epizodycznie, ale za to w świetnej, śpiewno-tanecznej scenie.

 Jeśli chodzi o sam film to ogląda się go całkiem przyjemnie, dialogi zabawne, dramatyczne momenty wyciskające łzy w oczach, ale zakończenie banalne, bardzo niewiarygodne i przyznam, że nieco mnie rozczarowało. Niech was to jednak nie zniechęca i mimo to, polecam ten film wszystkim miłośnikom starego kina.

Wybrane cytaty:

"-Pan wie, człowiek miewa czasem zmartwienia. Raz idąc do biura, wypiłem po drodze trzy kieliszki na czczo i zamroczyło mnie, trochę tylko. Dowiedział się o tym młody Marlecki, nie miał nawet ani czasu ani ochoty, mnie wysłuchać i kazał mnie skreślić.
-Aha, więc po prostu wyrzucono pana stamtąd.
-Nie, nie wyrzucono, tylko skreślono moje nazwisko z listy pracowników. Ale ja u siebie zanotowałem: firma Marlecki winna firmie Krążek. I zapłaci mi, zapłaci co do grosza. Za te moje trzy kieliszki na czczo..."

                               *  

"-Nasza wnuczka nie powstydzi się tej kreacji..
-A jesteś pewna, że to najpierw będzie wnuczka?
-Ale naturalnie! W mojej rodzinie mężczyźni są zawsze na drugim planie. Już ja tam moją wnuczkę nauczę jak ma z wami postępować!


sobota, 28 września 2013

Sesja retro ;)

Skoro już tak trwam w swych postach w latach trzydziestych, czytam prasę z lat trzydziestych, postanowiłam również ubrać i uczesać się w tym stylu :)

 By zrealizować to przedsięwzięcie, udałam się wczoraj do second-hand'u i kupiłam sweterek w piękne kwiaty za 27 zł i spódnicę w kratę za 19 zł. Uznałam, że ten zestaw nada się do powrotu do lat trzydziestych a i później przyda się na co dzień.
 Wczoraj o dwunastej w nocy (a może to już dzisiaj), z przodu głowy powpinałam wsuwki, by mieć fale :), a włosy z tyłu nakręciłam wałki.

 Dzisiaj, postanowiłam uwiecznić tą nagłą przemianę. Poprosiłam swoją córkę, Paulinkę (zapraszam na jej bloga: http://paheli-perception.blogspot.com/ ) , o zdjęcia. Efekty jej pracy poniżej. W trakcie robienia zdjęć, trochę fryzura mi się niestety rozleciała, za mało spinek miałam, a może za mało się postarałam, nie wiem ;) Dodam, że miałyśmy niezły ubaw, podczas zdjęć. Spodobało jej się, trochę, i następnym razem, być może uda mi się ją przekonać i to ona będzie modelką ;)

                                         
















                    A na początku poprosiłam ją o zdjęcie, podobne do tego poniżej ;)
moja przyjaciółka, nr 18, 25.09.1938



piątek, 20 września 2013

Sobowtór Grety Garbo


Geraldine Dvorak
"Przez 5 lat była oficjalnym sobowtórem i zastępczynią Grety Garbo. Ludzie gromadzili się początkowo na ulicy, gdy wychodziła z teatru, potem zaczęli posyłać jej do domu listy, ponieważ uważano ją za Gretę Garbo. Bardziej wtajemniczeni wiedzieli wprawdzie, że nie może to być prawdziwa Greta, która przebywa obecnie w Szwecji- ale te same oczy, ręce, usta, ruchy wprawiały ich w zdumienie.

   Sobowtórem Grety Garbo jest niejaka Geraldina Dworak, która przed sześciu laty przybyła z Pragi do Ameryki, chcąc zrobić wielką karjerę. Karjerę tę zdobyła w formie groteskowej, dzięki łudzącemu podobieństwu do wielkiej artystki szwedzkiej, którą musiała zastępować przez całe 5 lat.

  Kiedy Geraldina Dworak przyjechała do Hollywood, wszyscy byli zdumieni podobieństwem jej do Grety Garbo. Kilka małych zmian na twarzy, w uczesaniu włosów i w ruchach i Dworak stała się idealnym sobowtórem "boskiej Grety".


Geraldine Dvorak
Wielkie gwiazdy filmowe są istotnemi nerwowemi, niespokojnemi i drażliwemi. Dwadzieścia prób doprowadza je do wstrząsów nerwowych, nowe próby kostjumów do zerwania kontraktu.
 Gdy chodziło o Gretę Garbo, sprawa była łatwa. Brano Geraldinę Dworak do dłuższych ról. Zdarzało się więc, że Geraldina Dworak grała wielkie sceny zamiast Grety Garbo, a czasem nikt nie wiedział w studjo, czy gra prawdziwa artystka czy jej sobowtór. W czasie jednej z premier nie zdołano nakłonić Grety Garbo do pojawienia się w teatrze. Ale Greta Garbo musiała w nim być. Wysłano więc Geraldinę Dworak pod ramię z Johnem Gilbertem.
I nikt nie poznał, że to jest fałszywa Greta.

Stara się ona jednak pozbyć podobieństwa z Gretą Garbo, gdyż podobieństwo to przeszkadza jej w karjerze.
Sądzono, że kobieta, która potrafiła wcielić się tak bez reszty w Gretę Garbo, zna doskonale jej duszę. Ale Geraldina Dworak oświadczyła:

                                                                                              'Pozostała ona dla mnie, jak dla wszystkich, którzy się z nią zetknęli, kobietą niezbadaną. Kochała jedynie Maurycego Stillera, swego wielkiego przyjaciela. Zresztą była ludziom obca. Jeśli nie działo się coś tak, jak chciała, nie awanturowała się tak jak inne, lecz odchodziła bez jednego słowa. Wracała potem dopiero wtedy, gdy wszystko było tak, jak chciała. Nie, wprawdzie zastępowałam Gretę Garbo przez 5 lat, lecz dusza jej była dla mnie zamknięta' "
 źródło tekstu: artykuł zatytułowany"Sobowtór Grety Garbo"-"Nowiny Codzienne" nr 262, 20.09.1934 r.

                                         ***
 Greta po raz pierwszy zobaczyła Geraldinę (Geraldine Dvorak) w 1926 roku podczas kręcenia zdjęć do filmu "Anna Karenina" 1927- zawołała wtedy "Boże, ona wygląda jak ja!". Geraldina przebywała blisko gwiazdy całymi dniami i obserwowała jej każdy ruch. Później ekscytowała się, gdy brano ją za samą Garbo. Dworak dublowała Gretę również podczas publicznych wystąpień, czy w czasie, kiedy Greta na sześć miesięcy postanowiła ukryć się przed światem,  a także dublowała ją w dwóch scenach w filmie "Żar miłości" 1928.(według biografki Karen Swenson)

Film "Władczyni miłości" 1928 był pierwszym filmem, w którym Geraldine każdego dnia na planie ubierała się w kostiumy Grety i zastępowała ją. Garbo nie chciała tracić czasu na robienie długich ujęć czy prób.
Rilla Page Palmborg w książce "Prywatne życiu Grety Garbo" napisała:

 "Geraldine miała wszystko to, co Garbo, z wyjątkiem tajemniczego składnika, który umiała wykorzystać tylko Garbo"

Sama Geraldina, niestety nie zrobiła "wielkiej kariery" o jakiej marzyła przybywając do Ameryki. Zagrała zaledwie kilka epizodycznych ról, w tym żonę Draculi w "Draculi" z 1931 roku.

Jestem ciekawa w ilu obrazach, kiedy widz zachwycony Gretą, jej ruchami, ustami, oczami, rękami, tak naprawdę patrzył na Geraldinę? :)


powiązane posty:
John Gilbert, Hrabia Monte Christo 1922 
Dama Kameliowa 1936 (Camille)

źródła: garboforever.com


LinkWithin