poniedziałek, 28 października 2013

Koszulka z Hanką Ordonówną :)



Pomysł na koszulki z przedwojennymi gwiazdami narodził się w mojej głowie mniej więcej rok temu. Jednak nie miałam już inwencji twórczej, jak doprowadzić do jego realizacji. I mimo wielkiego zapału pomysł wypalił się (może przez ten zapał ;) Jednak, w wyniku wymiany zdań z pewnym blogowiczem, pomysł mi się przypomniał.


Tym razem postanowiłam, że nie będę zastanawiać tak długo, by znów zapomnieć i pomysł porzucić.





Znalazłam w necie firmę, która mi to zrealizuje, zaprojektowałam sobie przód koszulki, wysłałam zdjęcie i kupiłam koszulkę. Co prawda chciałam koszulkę w kolorze navy blue, ale się okazało, że wybrana przez mnie grafika może nie wyjść ładnie  na tym kolorze i zaproponowali białą. Cóż, zgodziłam się.









Na początek wybrałam Hankę Ordonównę. Na koszulce jest również zdanie, które wypowiedziała.














     Może następnym razem będzie to Franciszek Brodniewicz? Kto wie... ;)


  ps. kolczyki i bransoletki widoczne na pierwszym zdjęciu również sama zrobiłam ;)                        

środa, 16 października 2013

Cywilizacja i szczęście człowieka


Poniżej, artykuł z 1935 roku o tym jak cywilizacja i postęp ludzkości wpływa na rozwój emocjonalny człowieka. Czy to daje mu szczęście? Minęło prawie osiemdziesiąt lat od napisania tego artykułu, a czytając go, miałam wrażenie jakby dotyczył czasu obecnego. Nic się nie zmieniło. Tak więc, co nam daje ten cały postęp, jeśli ludzkie, pierwotne instynkty pozostają bez zmian? Człowiek myśli, że będzie szczęśliwszy, mając coraz to nowsze i lepsze rzeczy materialne- to instynkt. Gromadzenie tych rzeczy daje mu złudne poczucie bezpieczeństwa oraz wiarę w to, że radzi sobie w życiu i jest "Panem Świata".

  Wczoraj byłam zakupić nową zmywarkę i kuchenkę gazową- obie najtańsze, bo jak mówią, nie ma sensu kupować droższych- i tak się w odpowiednim czasie popsują. Stara zmywarka się popsuła, kuchenka jeszcze nie, ale już służyła mi ponad 16 lat, i trochę się zużyła. Do czego piję, myślałam, że wykupimy dodatkową, 5-letnią  gwarancję tylko na zmywarkę (w sumie uważam, że to zwykłe naciąganie), bo w kuchence,w zasadzie przecież nie ma co się popsuć. A tu przykra niespodzianka, okazało się (tak mówił sam sprzedawca), że za mało się psuły kuchenki, to wymyślili teraz takie, które psują się szybciej. Nie wiem, dokładnie na czym to polega, ale sprzedawca tłumaczył, że programator, jest połączony z elektrycznym piekarnikiem i jak się popsuje, to piekarnik przestaje działać.  

Czy naprawdę idziemy do przodu? Czy gromadzenie wszelkiego rodzaju śmieci, w tym elektronicznych stało się nowym "powołaniem" świata? Po to tylko, by napędzać handel i dawać człowiekowi złudne poczucie, że go na to stać?

                                                                     *
                                       Cywilizacja i szczęście człowieka
"Zdobycze cywilizacji i osiągnięcia na polu techniki i ułatwień życia codziennego rodzą pewnego rodzaju megalomanję. Przeciętny człowiek, rozglądając się wokół siebie i widząc ile udogodnień w jego codziennem życiu przynosi mu niemal każdy dzień, lub słysząc o nowych faktach ujarzmiania sił przyrody i zaprzęgania ich w służbę człowieka — myśli z dumą: Człowiek to Pan Świata!
Istotnie są rzeczy, które zdają się w pełni ten dumny tytuł potwierdzać. Ale jednocześnie trudno oprzeć się chęci postawienia pytania, czy człowiek współczesny jest też szczęśliwy?

Gdyby do poczucia szczęśliwości wystarczała świadomość należenia do wielkiej rodziny zdobywców i genialnych budowniczych — ludzkości, to niewątpliwie człowiekowi współczesnemu nic, albo prawie, że nic do pełnego szczęścia by nie brakło. Ale na to poczucie składa się także
wiele innych czynników, wśród których pewność trwałego pokoju i niezamąconego dobrobytu odgrywa niemałą rolę. Tymczasem człowiek współczesny nie potrafi zapobiec skutkom kryzysu ekonomicznego, w którym żyje od tak dawna, więc nędzy, głodowi i bezrobociu, a w dodatku widmo wojny ustawiczne, choć może z oddalenia mu zagraża.

Ze zdobyczy kultury nie mogą korzystać wszyscy w należytym stopniu, bo zróżniczkowanie materjalnych możliwości jest wśród ludzi zbyt wielkie. Choć przyrodę opanowujemy coraz bardziej, nie możemy jednak twierdzić, że zabezpieczyliśmy się także przeciwko jej kataklizmom.
Zresztą postępy cywilizacyjne wpoiły w ludzi materjalizm. Przeciętny człowiek przyzwyczajony jest do myślenia zazwyczaj kategorjami materjalizmu, to też często nie wyobraża sobie nawet, że szczęścia można szukać także poza sferą dóbr materjalnych. Zdobywanie tych dóbr staje się coraz trudniejsze, a brak ich — prowadząc do ograniczenia w korzystaniu ze zdobyczy kultury — wywołuje rozterki.

Tak więc mówić o ,,panu świata"— człowieku współczesnym, że jest szczęśliwy, byłoby rzeczą zbyt ryzykowną. Ale rozwój cywilizacji nie ustaje, a trwa i nabiera coraz szybszego tempa. Gdzież my więc jesteśmy i dokąd dążymy? Dr. T. Krobicki, w szkicu p. t, „U podstaw kultury", zamieszczonym w ostatnim zeszycie „Przeglądu Powszechnego", wyraża pogląd, iż odpowiedź na powyższe pytania zależy od tego, czy stoi się na stanowisku systemu materjalistycznego, czy spirytualistycznego. Gdy pierwszy w tłumaczeniu zjawisk życia uznaje wszechwładzę rozumu, drugi dopuszcza także ingerencję pierwiastka ponadzmysłowego. Ale materjalizm nie daje zadowalających wyjaśnień w kwestjach śmierci, narodzin i wielu innych zagadek bytu. Trudno je bowiem wyjaśniać mechanicznie i fizycznie. Gdy idzie o stanowisko w tych kwestjach, ludzkość podzielić można na tych, którzy uznają prawdę tez ponadpsychicznych i tych, którzy tej prawdy nie uznają. Świat „cywilizowany" w teorji zajmuje na ogół stanowisko pierwsze.

Cóż to jest jednak świat  "cywilizowany"? Co znaczą słowa: cywilizacja i kultura? Słowa te są dziś nadużywane, stają się wytartym liczmanem, są niby powszechnie zrozumiałe, a tak w istocie — nieuchwytne. „Cywilizacja — powiada dr. Krobicki — to cała atmosfera duchowa ludzkości, na którą składają się wieki — właściwie jej skutki jej czyny, jej owoce, jej realizacja w dziejach,
| — to kultura". „Cywilizacja — to nasza dyspozycja do uduchowiania naszego życia, do tęsknoty za prawdą, dobrem, pięknem. Ta dyspozycja to wynik boskiego pierwiastka w duszy ludzkiej.
Cywilizacja tworzy kulturę. „Kultura to odcisk naszego ducha w materji".

Obok kultury materjalnej istnieje też kultura duchowa. Między jedną i drugą powinna panować harmonja. Gdy ta harmonja zostaje zakłócona, gdy zachodzi supremacja jednej z tych kultur, wówczas w postępie ludzkości następują zahamowania. Istnieją różne typy kultur. Typ specjalny kultury, to kultura chrześcijańska. Inny typ stanowi kultura, którą możnaby nazwać pogańską. Jest to ta właśnie kultura, w której dominują pierwiastki materjalistyczne. Otóż dziś — według dr. Krobickiego — panuje raczej ten drugi typ kultury, kultura pogańska. Przejawia się ona w dualiźmie, jaki zachodzi między wyznawaną „oficjalnie" teorją — czyli uznawaniem prawd boskich, a postępowaniem w praktyce, które cechuje skrajny nieraz materjalizm. I jak długo trwać będzie ten dualizm, tak długo nie będzie można mówić o tem, że dzisiejsza cywilizacja daje człowiekowi szczęście."

Stanisław Grzelecki

Warszawski Dziennik Narodowy, 28.09.1935, nr 124

niedziela, 13 października 2013

Loda Halama

"Łapię się na tym, że coraz częściej myślami wracam do przeszłości. Może dlatego, że przeszłość była o tyle, tyle ciekawsza od teraźniejszości...
Nie, nie była usłana różami, ale i kolce miały swój sens"
Loda Halama

  Matka Lody, Marta Cegielska, uciekła z domu razem ze swoją ciotką, Ludwiką Cegielską. Panna z dobrego domu nie mogła być wtedy tancerką, nie wypadało. Wyjechały do Rosji, do Baku. Tam Marta spotkała swojego przyszłego męża i ojca Lody, Stanisława Halamę. Stanisław, muzyk z zawodu, grający na wielu instrumentach. Prowadzili raczej życie koczownicze. Każda z ich córek urodziła się w innym mieście- w czasie tournee. Ojciec Lody miał pasję do grania w karty i czasami przegrywał swoją miesięczną pensję. To matka była motorem rodziny i zawsze starała się stworzyć córkom prawdziwy dom. Chciała je wychować na prawdziwe Polki i porządne kobiety. Mimo, że trudno im było pogodzić codzienne czynności z zawodem tancerki i ambicjami zawodowymi, musiały w domu  szydełkować, cerować, gotować itd. Matka pilnowała nauki tańca, ojciec uczył ich muzyki- miał anielską cierpliwość, której mamie brakowało, i często nerwy wyładowywała klapsami. Ojciec nigdy nie podnosił na córki ręki i mawiał: życie je bije, po co ja ma jeszcze bić. Zawsze chciał mieć syna, a urodziły mu się cztery dziewczynki. To Lodę upodobał sobie i postanowił wychować na chłopaka.

Najstarszy portret Lody Halamy
 Loda (właściwie |Leokadia) urodziła się o dwunastej w nocy, po przedstawieniu, w którym jej mama jeszcze tańczyła. Miała siedem lat, kiedy zaczęła się uczyć tańczyć. Jej siostrze Zizi, nauczycielka przepowiadała dużą karierę, o niej mówiła, że nic z niej nie będzie i że powinna była urodzić się chłopakiem. Słowa te sprawdziły się, bo w pierwszym publicznym tańcu (miała 9 lat)  Loda tańczyła partię chłopaka.

Ojciec bardzo pragnął wrócić do Polski. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać ten plan z trojgiem dzieci a potem z czworgiem i często chorującą żoną. Zaczęli tę podróż pociągiem dla bydła. Dotarli do Polski w 1921 roku, do Sosnowca. Mimo ciężkiej pracy, ciągle wszyscy byli niedożywieni i źle ubrani. Często dziewczynki występowały w paru miejscach jednego wieczoru. Nigdzie nie zagrzali miejsca na dłużej, aby córki mogły chodzić do normalnej szkoły, więc uczyli je korepetytorzy.
Rodzina Halamów: mama, tata, Zizi, Loda, Alicja i Helenka.
Zdjęcie wykonane specjalnie do dokumentów
repatriacyjnych.
Mama zbuntowała się w końcu i stwierdziła, że dziewczęta podrastają i muszą mieć normalne życie, w jednym miejscu. Pojechali do Warszawy. Początki były trudne, jednak po jakimś czasie udało im się zdobyć angaż. Najpierw było Perskie Oko, ale dopiero teatr Morskie Oko przyniósł im oczekiwany sukces sceniczny i życiowy.

Kiedy weszły w modę tańce połączone z akrobatyką, zaczęły się kontuzje. Częste skręcenia, złamania. A raz podczas tańca w numerze Mary Lou z Eugeniuszem Bodo, wyślizgnęła mu się z rąk i wylądowała głową na deskach sceny. "Niech pani zabroni tej wariatce takich akrobacji! Zabije się i rozłoży mi teatr!" krzyczał Włast bliski zawału. Któregoś wieczoru po przedstawieniu, Bodo i Roland zdecydowali się jechać samochodem do Poznania. Orkiestra, żartując, że spóźnią się na przedstawienie grała im tango: On nie powróci już... Żart okazał się tragiczny, bo Roland już nie powrócił.

Sylwetka Lody służyła do reklamy
mydła...
 Przez lata pracy w Morskim Oku, życia prywatnego praktycznie nie miały. Codzienne próby, dwa przedstawienia, o siódmej i o dziesiątej, a w tak zwanym międzyczasie zdjęcia do filmów. Jednak mimo napiętego grafiku, znalazła czas na miłość- zakochała się w swoim wielbicielu, późniejszym mężu, hrabim Andrzeju Dembińskim. Przychodził specjalnie na jej taniec Ramona. Po ostatnim przedstawieniu oświadczył jej się. Za pierwszym razem dostał kosza, ponieważ Loda nie wyobrażała sobie życia bez tańca. Jednak hrabia był wytrwały, i wreszcie w Paryżu, w romantycznym nastroju, przy księżycu, po szampanie przy kolacji, powiedziała: Tak. Miała osiemnaście lat, on dwadzieścia trzy. Był rok 1929. Nie czuła się dobrze w roli hrabiny. Wilka ciągnie do lasu, a ją ciągnęło do tańca, więc kiedy inni grali w tenisa lub jeździli konno- ona zamykała się w pokoju, aby tańczyć. Zawsze przed lustrem.

 Małżeństwo nie przetrwało. Kiedy była w separacji, wdała się w romans z żonatym Alem Żabczyńskim. Zakochali się w sobie wbrew rozsądkowi. Wspólna praca w teatrach i filmie potęgowała to uczucie. Wiele razy próbowali zerwać ze sobą i gdy nastąpił ostateczny koniec ich romansu, Loda załamała się. Zamiast na deski teatru, kierowana jakąś nieznaną siłą, szła przed siebie. Tak doszła na dworzec i wsiadła do pierwszego, lepszego pociągu. Już podczas jazdy dowiedziała się, że jedzie do Częstochowy. Ucieszyła się, gdy tam dotarła, codziennie odwiedzała Jasną Górę i modliła się. Po trzech dniach oprzytomniała, gdy zobaczyła w prasie, na pierwszej stronie swoją fotografię z napisem "Warszawa poszukuje Lody Halamy". Matka z Andrzejem przyjechali po nią.

W filmie August der Starke, kręconym w Berlinie
w 1936 roku
Wielki sukces Loda odniosła za oceanem. Wyjechała z Jerzym Czaplińskim do Chicago. Wystąpiła tam w Halce. Bisów miała bez liku, a prasa pisała, że "Halka od wczoraj powinna nazywać się Halama". W ogóle poważne gazety (m.in. New York Times) rozpisywały się tam o niej wyjątkowo dobrze: sukces absolutny, elektryzowała widownię. Z udanym recitalem wystąpiła również w Nowym Yorku. Po recitalu przez Neapol i Rzym wróciła do Polski. Na statku otrzymała telegram od impresaria Perkinsa, że MGM chce nakręcić z nią próbny test, byli na jej występie i spodobała się. Nie odpowiedziała. W życiu kierowała się odruchami i sentymentem. Tęskniła do kraju. Mówiło się o zbliżającej wojnie, chciała być z mamą. Mimo, że zbliżyła się bardzo z Czaplińskim- tak bardzo, że zostali kochankami. Jerzy jednak został w Ameryce. Wpadł w oko Grace Moore, gwieździe operowej i filmowej. Chciała pomóc mu w karierze i Jerzy zaczął rozważać pozostanie na dłużej za oceanem. Zabolało Lodę, że w momencie zbliżającego się niebezpieczeństwa wybuchu wojny, domagał się wyborów, ale pozwoliła mu wspaniałomyślnie robić karierę. To był koniec.

Z drugim mężem, George'em Golembiowskim
Swojego drugiego męża George'a Golembioskiego poznała dzięki swojej siostrze , Enusi. Na rodzinnej imprezie. Dużo razem tańczyli- rumba, samba, tango. Zabawa przeciągnęła się prawie do rana. Loda zaprosiła George'a do swojego apartamentu na śniadanie- chciała zrobić jajecznicę. Okazało się jednak, że ma za mało jajek. George ofiarował się, że przywiezie je z domu. Przywiózł je w pięknym koszyczku, który został potem ich symbolicznym "koszyczkiem szczęścia". Pobrali się zaraz po wejściu Niemców do Warszawy. Andrzejowi, George bardzo przypadł do gustu, zawsze miał duże poczucie humoru i powiedział: "jedynym zadaniem, dobrego męża jest dobrze wydać za mąż swoją żonę". Zaraz po ślubie wyjechali do Szwajcarii, jednak w 1940 roku wrócili do Polski, do Warszawy.

"A warszawskie kawały? Było ich na kopy.. Kiedy Niemcy ogłosili przymusowe oddawanie futer, szykowali się akurat na Rosję i rosyjskie mrozy. Dowcipnisie układali teorię, że te futra niby ułatwiają Niemcom wydawanie rozkazów. Podczas wymarszu rozkaz będzie brzmiał: karakuły na lewo, lisy na prawo, barany naprzód!
 Bo ja wiem, czy to dziś śmieszy? Wtedy tak, na  pewno. Chciało się człowiekowi śmiać, raczej znaleźć powód, żeby ten śmiech mógł się narodzić. Żeby wytrzymać."

"Byłam kiedyś świadkiem egzekucji ulicznej młodych chłopców. Po powrocie do domu dostałam histerii i mąż musiał mnie upić abym się uspokoiła i zasnęła. Od tego czasu zaglądałam do kieliszka już dość często, co zresztą robiło większość warszawiaków. Oszałamialiśmy się bimbrem."

W Warszawie panowały trochę specyficzne warunki. Z jednej strony okropności łapanek, egzekucje na ulicach, rewizje i aresztowania. Z drugiej strony- w miarę normalne życie z restauracjami, kawiarniami, z dowcipem i nawet humorem. Najelegantsza była kawiarnia "U aktorek", patronowała jej Mieczysława Ćwiklińska, a plejada młodych aktorek i aktorów stanowiła obsługę. Przychodziło się na plotki wojenne i fantastyczne torty orzechowe. Loda Halama przez przyjaciółki została wciągnięta do pracy w RGO (Rada Główna Obywatelska) przy PCK. Zdobywała fundusze, między innymi, na dożywianie dzieci oraz chorych w szpitalu ujazdowskim. Przy pracy tej często wykorzystywała swoje obywatelstwo szwajcarskie i nazwisko.

W czasie wojny urodziła syna i zginął jej mąż. Po tajemniczej śmierci męża w 1943 roku (został postrzelony w pracy) wyjechała do Szwajcarii do teściowej, niestety ich relacje nie układały się za dobrze. Teściowa obwiniała ją o śmierć syna i odebrała Lodzie jej synka i ukryła go w górach. Po wielu trudach udało jej się wywieźć synka do Anglii i uwolnić się od zaborczej teściowej. W Anglii również nie zagrzała miejsca na długo, i wyjechała do Ameryki- po słońce. Nie odpowiadała jej a zwłaszcza jej synkowi -ciągle był zaziębiony- ze względu na chłód i mgły. By dostać prawo pobytu w USA, uciekła się do sposobu wypróbowanego w Anglii- małżeństwo. Małżeństwo tym razem z Amerykaninem. Jako sposób zarobkowania wybrała pośrednictwo w sprzedaży domów. Ze względu na syna, zadowalała się recitalami i dorywczymi występami, chciała mieć stały adres- kariera artystyczna oznaczałaby podróże i dłuższe rozstania.

Loda miała w sumie pięciu mężów. Sama o sobie mówi, że nie była jakąś oszałamiająca pięknością, po prostu zmiany te były potrzebą chwili. Trzykrotnie zdecydowała się wyjść za mąż, by dostać zezwolenie na pobyt i prawo pracy w danym kraju. Kiedy po wojnie przyjechała do Anglii, chciała za wszelką cenę tam pozostać. W tym celu poszła do klubu lotników i przedstawiła swoją sytuację. Znalazło się paru kawalerów. Los padł na Kazia Dobrowolskiego. Pozostali przyjaciółmi na wiele lat. Kiedy wyjechała do Ameryki, do Hollywood,  miała wizę ważną na trzy miesiące i rozwód. Następnym mężem Lody był Larry Latta, ślub wzięli w Meksyku. Po roku zauważyła, że dzieli ją z Larrym różnica w podejściu do życia, bywał bardzo zazdrosny- najczęściej bez powodu, jak pisze sama Loda. Ostatnim jej mężem był Stanisław Ruszała, były żołnierz w Armii Andersa. Ślub z nim wzięła bo był pod ręką, a jej znów kończyło się pozwolenie na pobyt w Anglii.

"Ważne- żyć i brać życie niezupełnie serio. Ale mądra kobieta nie powinna gonić za mężczyzną jak za tramwajem. Poczekać raczej aż przyjedzie następny."


                                                                
Imieniny w Syrenie- bigos i butelczyna...
"Co by tu jeszcze było do napisania, co jest ważne? Może to, że najważniejsze jest poczucie humoru?"

Pod koniec życia Loda pomimo, że miała paszport brytyjski, mieszkała w Polsce. Ciągnęło ją jednak w świat i dużo podróżowała, niezależna finansowo (zawsze do tego dążyła), rozwódka, ćwiczyła jogę. Wciąż miała swój jacht (teraz więcej korzystał z niego syn), na którym spędziła wiele cudownych chwil. Jeden rozdział w książce mu poświęciła. Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że pociąga ją życie w luksusie i jest może przez to trochę próżna i zarozumiała- ale nie, ona po prostu żyła chwilą i cieszyła się nią tak jak umiała.

 "Umie trzymać dystans, umie i lubi się bawić, żyje wygodnie, lecz... szybko, intensywnie; czarująca, elegancka, wiotka, młoda"
Teresa Krzemień  
                                                  
Wpis powstał na podstawie autobiografii Lody Halamy "Moje nogi i ja". Zdjęcia również pochodzą z tej książki. Cóż, jeśli miałabym odpowiedzieć na pytanie, czy dobrze mi się ją czytało? Muszę przyznać, że i tak i nie. Sama Loda na początku przeprasza za chaotyczność swych wypowiedzi i skoków czasowych opisywanych zdarzeń. I tak w istocie było. I bodajże, nie ma chyba w książce ani jednej daty.  Ale Loda nigdy nie była poukładana w szufladki, no i rozpoczęła spisywanie wspomnień dosyć późno, musiała więc sięgać pamięcią daleko wstecz, co nie zawsze jest łatwe. Bywa za to zabawnie- autorka bardzo często, przytacza różne anegdoty, dowcipy. Jest ich naprawdę wiele. Dobrze jest posiadać umiejętność, śmiania się z samego siebie. Wtedy można bez wahania stwierdzić, że ma się prawdziwe poczucie humoru. Poniżej kilka anegdot zapamiętanych i spisanych przez Lodę.

Na jachcie...
"Staś (Stanisław Ruszała, mąż Lody) jest bardzo szczupły, ale mając poczucie humoru, sam bez żenady opowiadał taki kawał o sobie samym. Kiedyś zaflirtował się z piękną panią i wyglądało to obiecująco- na ciąg dalszy. Zaprosiła go do swego pięknego domu i po paru kieliszkach szampana poszła przebrać się- a raczej rozebrać? Staś zgasił przez skromność światło i rozebrał się. Kiedy stał -jak go Pan Bóg stworzył- nagle światło zapaliło się i pani z małym chłopcem weszła do pokoju ze słowami: Widzisz synku- jak nie będziesz jadł szpinaku, to będziesz wyglądał jak ten pan."
                                                               *
Dowcip o Lodzie krążący po Londynie. A dokładnie o jej siostrze i o niej:
"Jaka jest różnica między dwoma Halamkami? Obie katoliczki, obie lubią chodzić do kościoła i do spowiedzi. Różnica? Loda lubi mieć się z czego spowiadać."
                                                               *
"Konrad Tom opowiadał mi o Annie Magnani zabawną historyjkę. Podczas pobytu w Rzymie, jako żołnierz armii Andersa nakręcał razem z Włochami jakiś film. Siedzącej przy barze Annie Magnani asystował młody, przystojny aktor. Anna opowiadała z zapałem różne zabawne anegdoty, ale młody amant wyraźnie niecierpliwił się i co pewien czas dopingował aktorkę, aby już iść do domu. Po paru takich nagabywaniach zniecierpliwiona powiedziała: Idź, darling, a jak nie przyjdę za pół godziny- zaczynaj sam."
                                                               *
"Prehistoryczny dla dzisiejszych warszawiaków:
Na proszonej kolacji serwowano kaczkę, pani domu usilnie namawiała gościa, aby jadł. Gość znudzony natarczywością pani domu odzywa się: Proszę pani, trzeba było tę kaczkę, przedtem namawiać, żeby jadła."
                                                       

"Co by tu jeszcze.... Kiedyś, w hollywoodzkich czasach Pola Negri zwierzyła mi się, że już napisała swoją książkę, tylko nie wie, jak ma zakończyć  Nie namyślając się poradziłam: Postawić kropkę i koniec. Słowo się rzekło, stawiam kropkę i koniec."


niedziela, 6 października 2013

Kłamstwo Krystyny 1939

Elżbieta Barszczewska- przepiękne ujęcie z filmu, więc nie mogłam sobie
 odmówić umieszczenia go na blogu ;)
Młoda, ładna dziewczyna znajduje zatrudnienie jako urzędniczka w Autokoncernie, w firmie pana Klimkiewicza. Być może dostała pracę, właśnie przez te swoje zewnętrzne zalety. Krysia nie daje jednak swojemu pracodawcy nadziei na coś więcej. Do czasu.

 Tymczasem, ulega urokowi przystojnego Janka Marleckiego, który będąc klientem Klimkiewicza z miejsca zakochuje się w jego pracownicy i nie daje jej szansy na ucieczkę przed tą miłością. Po kilku tygodniach znajomości zaręczają się. Ale jak to bywa z miłością bogatego pana i ubogiej dziewczyny, pojawiają się źli ludzie, którzy za wszelką cenę chcą przeszkodzić im i zniszczyć ich szczęście. Czy mimo to uda im się jednak być razem?

Elżbieta Barszczewska i Jerzy Śliwiński
 Postanowiłam obejrzeć ten film ze względu na udział w nim Lody Halamy- aktualnie czytam książkę jej autorstwa, autobiografię zatytułowaną  "Moje nogi i ja".  Przyznam, że przed oglądaniem  filmu nie czytałam żadnej recenzji ani opisu filmu, więc nie wiedziałam o czym będzie. Na szczęście, ponieważ myślę, że gdybym przeczytała przed oglądaniem filmu, emocje, które mi towarzyszyły nie pojawiłyby się. Jednak pomimo tych emocji, romans, który pojawił się w filmie, nie był zaskoczeniem, wiele już takich schematów w filmie widziałam i może ciut jestem zawiedziona?
Nie, no wiem nie powinnam być, ale jestem, trochę jestem. W pewnym momencie scenariusz filmu zaczął mi wręcz przypominać "Damę Kameliową"- w chwili, kiedy ojciec Janka przychodzi prosić Krystynę o zerwanie z jego synem, próbuje nawet przekupić ją pieniędzmi, których ona jednak wspaniałomyślnie nie przyjmuje. Krystyna stosuje się do prośby starszego pana i  udaje przed Jankiem, że ma romans ze swoim szefem, Klimkiewiczem- by ukochany ją znienawidził i zerwał z nią ostatecznie. I to właśnie jest, tym tytułowym kłamstwem Krystyny. Czy opisane sceny, nie są żywcem wzięte z "Damy Kameliowej" ?  Według mnie są, jednak zakończenie jest inne...

Jerzy Śliwiński
Pierwszy raz widziałam w filmie Jerzego Śliwińskiego- nic w tym dziwnego, ponieważ był to jego pierwszy i ostatni przedwojenny film. I jak to bywa  w takich przypadkach, nie ma o nim za dużo w necie. Szkoda, naprawdę, bo fizjonomię ma wielce interesującą a i gra jego ciekawa. Na stronie filmpolski.pl napisano, że zawsze bardziej był związany z teatrem. Po wybuchu wojny przebywał w Grodnie i występował w teatrze w Grodnie i Białymstoku, a po wkroczeniu Niemców, przeniósł się do Warszawy, gdzie występował w teatrach jawnych. Po zakończeniu wojny sąd skazał go za to na  karę grzywny i półroczne występy incognito.

Loda Halama
Oczywiście oprócz Jerzego Śliwińskiego przez film przewija się (jak zwykle;) cała przedwojenna plejada gwiazd: Elżbieta Barszczewska, Mieczysława Ćwiklińska, Kazimierz Junosza-Stępowski, Michał Znicz oraz wspomniana Loda Halama. Słynna tancerka występuje tu tylko epizodycznie, ale za to w świetnej, śpiewno-tanecznej scenie.

 Jeśli chodzi o sam film to ogląda się go całkiem przyjemnie, dialogi zabawne, dramatyczne momenty wyciskające łzy w oczach, ale zakończenie banalne, bardzo niewiarygodne i przyznam, że nieco mnie rozczarowało. Niech was to jednak nie zniechęca i mimo to, polecam ten film wszystkim miłośnikom starego kina.

Wybrane cytaty:

"-Pan wie, człowiek miewa czasem zmartwienia. Raz idąc do biura, wypiłem po drodze trzy kieliszki na czczo i zamroczyło mnie, trochę tylko. Dowiedział się o tym młody Marlecki, nie miał nawet ani czasu ani ochoty, mnie wysłuchać i kazał mnie skreślić.
-Aha, więc po prostu wyrzucono pana stamtąd.
-Nie, nie wyrzucono, tylko skreślono moje nazwisko z listy pracowników. Ale ja u siebie zanotowałem: firma Marlecki winna firmie Krążek. I zapłaci mi, zapłaci co do grosza. Za te moje trzy kieliszki na czczo..."

                               *  

"-Nasza wnuczka nie powstydzi się tej kreacji..
-A jesteś pewna, że to najpierw będzie wnuczka?
-Ale naturalnie! W mojej rodzinie mężczyźni są zawsze na drugim planie. Już ja tam moją wnuczkę nauczę jak ma z wami postępować!


LinkWithin