sobota, 20 grudnia 2014

Wigilia na czasie


Wieczerza wigilijna jest głęboko zakorzenionym u nas, zwyczajem i  jakkolwiek minęły już czasy, kiedy stół uginał się pod ilością licznych potraw i przysmaków, tradycyjna ta wieczerza łączy i dziś całą rodzinę, wnosząc uroczysty do domu nastrój.

Każda z gospodyń więc chciałaby dnia tego uraczyć czymś smacznym swych najbliższych. Na przeszkodzie staje oczywiście skromny fundusz jaki na ten cel możemy przeznaczyć i do którego trzeba się dostosować. To też z ołówkiem w ręku oblicza się to i tamto, niejedno trzeba odrzucać,  droższe danie zastąpić tańszym.

Chcąc przyjść z pomocą naszym Czytelniczkom, z których niejedna pewnie jest w kłopocie, jak wybrnąć z tego trudnego dziś zadania, poddajemy poniżej dwa projekty wieczerzy wigilijnej, obliczając mniej więcej na rodzinę złożoną z 4 do 5 osób.


Jeśli na ten cel nie możemy przeznaczyć więcej jak 5 do 6 zł, wówczas ograniczamy się do poniższego jadłospisu:
 Zupa grzybowa z łazankami lub ryżem, grzanki przykryte  pomidorami (z zimowych konserw) i posypane parmezanem (tzw. zielonym lub ziołowym serkiem) albo pierożki z kapustą. Ryba smażona (musi  wystarczyć jeden kilogram — po jednym kawałku na osobę), za to dodamy  do niej kartofelki przysmażone, czerwoną kapustę duszoną lub sałatkę jarzynową z surowych albo gotowanych jarzyn, można zrobić i jedno, i drugie, gdyż koszt sałatki takiej jest bardzo niewielki.  Na kolejne danie, stanowiące zarazem słodki deser wigilijny, wystąpić winien albo  tradycyjny kompot z suszonych owoców, albo równie tradycyjny mak.
Spożywamy go czy to pod postacią  klusek z makiem, czy też masy makowej (mak utarty z cukrem, wanilią i 2 łyżkami śmietanki), którą układamy na salaterce z powkładanymi weń „paluszkami" z kruchego ciasta.
Oczywiście, że ramy te możemy  rozszerzyć lub jeszcze zwęzić w zależności od warunków.

A teraz drugi, nieco, wystawniejszy już projekt, któremu i tak  jednak daleko jeszcze do owych  tradycyjnych 12 czy 24 potraw wigilijnych.
1) Zupa rybna z łazankami lub małymi ptysiami, albo barszcz czysty z uszkami z grzybów.
2) Pieróg w kruchym cieście z ryżem, grzybkami i jajami.
3) Ryba w sosie chrzanowym lub cytrynowym albo karp „po
polsku" w szarym sosie.
 4) Brukselka i salsefia z grzankami.
5) Ryba smażona z sałatkami.
 6) Krem owocowy lub ze śmietany.
Ten jadłospis będzie już  kosztowniejszy, zwłaszcza ze względu na  podwójną rybę, która stanowi w spisie wigilijnym najdroższe danie. To też koszt jego wahać się może w cenie 10 do 12 zł.

Od pomysłowości i umiejętności każdej gospodyni zależeć będzie  ułożenie całości, tak, by nawet w najskromniejszych ramach zamknięta wigilia minęła w miłym i serdecznym  nastroju.
Duże znaczenie będzie też miało tu piękna dekoracja stołu, która powinna mieć cechy swoiste, charakterystyczne.

Stół nakrywamy białym obrusem, pod który kładziemy trochę tradycyjnego siana, rozkładając je równo i gładko, aby nie tworzyły wypukłości na obrusie. Chcąc nadać nakryciu pozór strojny i świąteczny, umieścimy przed  każdym nakryciem "menu" (jadłospis), wypisane ozdobnie na kawałku  sztywnego papieru, który ozdabiamy  okolicznościową winietką, malując np. gałązkę świerku.

Na środku stołu wigilijnego zamiast kwiatów, stawiamy miniaturowe drzewko ze sztucznie bielonymi gałązkami. Od drzewka tego można poprowadzić srebrne nitki lub bladozielone wstążeczki, rozścielając je na obrusie. Dekorację tę możemy uzupełnić jeszcze gałązkami świerku, na których wiążemy kokardki ze wstążeczki lub srebrnych nitek, zależnie od tego, jak uzupełniłyśmy dekorację środkową. Staranna i efektowna  dekoracja stołu - to nie wszystko.

Musimy pomyśleć i o tak  zwanym "drugim stole", przy którym wieczerzać będzie nasza pomocnica, czy pomocnice domowe same lub w towarzystwie zaproszonych gości. I ten stół powinien w  Wigilię nosić na sobie cechy wyjątkowego starania. Czyściutko nakryty,  przybrany zielenią, niech świadczy o naszej życzliwej, przyjaznej dbałości.
Trzeba też zawczasu pomyśleć o tym, aby na "drugi stół" nie szły  wyziębione resztki, schodzące z naszego stołu, lecz świeże gorące dania.




źródło: zdjęcia internet,  tekst (uwspółcześniony) "Moja przyjaciółka" 10.12.1934, nr 23

piątek, 31 października 2014

Samhain

Dziś Halloween. Święto to ewoluowało od celtyckiego święta Samhain, a więc przeszło bardzo długą drogę do obecnej postaci...

Samhain – według kalendarza celtyckiego oznacza koniec lata, rozpoczynając tym samym okres zimowy. Nikt jednak się z tego powodu nie smuci, raczej kultywuje się w tym dniu tajemnicę śmierci, przemijania i nieuchronnych zmian. Noc z 31 października na 1 listopada, według wierzeń, jest nocą magiczną, ponieważ właśnie w tym czasie najlepiej podróżuje się pomiędzy światami. Można tego wieczoru zapalić w domu świeczkę, aby nasi bliscy, którzy odeszli mogli do nas łatwo trafić. Warto też, a nawet trzeba podziękować swoim zmarłym przodkom, za to że dzięki nim jesteśmy, tacy jacy jesteśmy.

  "Porzućmy wszelkie żale, nienawiści, winy. Wybaczmy sobie i im, abyśmy mogli odnowić siły witalne i wejść pomyślnie w nowy rok. Wspominając zmarłych pamiętajmy, że zrobili w swoim ziemskim życiu wszystko, co mieli do zrobienia i wrócili do domu, gdzie są naprawdę wolni i szczęśliwi.

Przepiękna nastrojowa piosenka- Lisa Thiel "Samhain song"

Samhain to przede wszystkim święto ku czci zmarłych. Namaszcza się wtedy świece olejkiem z paczuli, potem umieszcza się je w wydrążonych dyniach dla przywołania duchów umarłych. Ku ich czci pije się sok jabłkowy z cynamonem. Nade wszystko jednak karmi się duchy, zakopując w ogrodzie jabłka lub owoce granatu."

Niestety, święto Samhain, wraz z nadejściem chrześcijaństwa  utraciło swój pierwotny charakter. Jednak chrześcijanie dostrzegli, że nie będzie łatwo wśród ludu wykorzenić stare obrzędy, wobec tego dzień  1 listopada stał się Dniem Wszystkich Świętych. Dzięki temu sprytnemu fortelowi,  udało się chrześcijanom ukrócić spirytystyczne praktyki dawnych pogan.

"Postarajmy się potraktować ten czas, jako czas zmiany, przejścia od czasu światła do czasu ciemności, który nie jest gorszy, ani lepszy od poprzedniego okresu. Po prostu jest to okres wglądu w siebie, pewnego wycofania się, analizy, retrospekcji, przyglądania się, badania , transformacji, pozostawienia przeszłości za sobą.  To czas przygotowania się na „Nowe Otwarcie” , Nowy Rok, cykliczności zmian, przemijania, śmierci i odrodzenia."

 Powoli, nadchodzi czas snu dla natury, dni są coraz krótsze, wszystko dookoła na ziemi ucicha i zwalnia. My, ludzie, jako cześć natury, również. Jesienią zwykle, mamy mniej energii i zapału, bywamy senni, apatyczni. Bywają dni kiedy najchętniej zrobiłabym sobie ciepłą herbatę lub kawę i nie wychodziła spod koca.. ;) Warto w takie dni, a zwłaszcza dzisiaj zastanowić się przez chwilę nad ostatnim rokiem, czy można jeszcze coś naprawić, zmienić na lepsze, sprzątnąć wreszcie coś, co zamietliśmy pod dywan. Warto wreszcie oczyścić umysł ze złych myśli, oraz zrobić porządki w swoim otoczeniu, domu.

"My także podczas Samhain powinniśmy symbolicznie zejść pod ziemię, a więc zanurzyć się we wspomnieniach i własnym wnętrzu, zastanowić nad kierunkiem, w jakim zmierzamy. Tradycyjnie jest to czas, w którym łatwiej zakończyć wszystko to, co nie sprawia radości. Tego dnia żegnamy się z upiorami przeszłości, aby lepiej nam się żyło."

      Polecam również wpis na moim innym blogu, jeśli lubicie dania z dyń, to takie tam dzisiaj znajdziecie:  (kliknij)

                                                       Wszystkiego dobrego dla Was! ;)

                                         
I na koniec, żeby było tradycyjnie, jak to na moim blogu,  coś z dwudziestolecia międzywojennego- krótki filmik... "Myszka Mickey- Nawiedzony Dom" z 1929 roku




źródła:  facebooksallydubats,

wtorek, 14 października 2014

Która z nich najbrzydsza?


O wszelkich konkursach doceniających urodę i piękno zewnętrzne jest mnóstwo. Od wielu, wielu lat. Ale o konkursie na najbrzydszą kobietę na świecie przeczytałam pierwszy raz. Dzisiaj. O godzinie około 18:30. To będzie rekordowo najkrócej przygotowywany wpis dotychczas na blogu. Przez co, uprzedzam, może być chaotycznie ...

Jednakże, temat artykułu z lat trzydziestych niezmiernie mnie zaciekawił, trochę rozbawił, ale i przede wszystkim bardzo zasmucił...

Mary Ann Bevan urodziła się 20 grudnia 1874 roku - urodziła się jako Mary Ann Webster. Kobieta zasłynęła na świecie z tego, że na początku XX wieku, wzięła udział w konkursie na "Najbrzydszą kobietę na świecie", który wygrała.

Urodziła się w Placentii, w stanie Kalifornia jako jedno z ośmiorga dzieci. Będąc młodą dziewczyną, pracowała jako pielęgniarka. W 1903 roku wyszła za mąż za Tomasza Bevan, z którym miała czworo dzieci.

Pani Bevan cierpiała na rzadką chorobę - akromegalię. Symptomy choroby dały o sobie znać, wkrótce po ślubie. Choroba ta powoduje między innymi nieprawidłowy wzrost i zniekształcenia twarzy, co w ostateczności doprowadzało do coraz "brzydszego" wyglądu. Niekorzystnym dla jej zewnętrznego wyglądu zmianom, towarzyszyły silne bóle głowy i gasnący wzrok, który stawał się -jak to trafnie określono- melancholijny. Po śmierci męża w 1914 roku, ta biedna, chora kobieta, została sama, bez środków do życia, z czwórką dzieci na karku. Musiała więc znaleźć sobie jakąkolwiek pracę. I znalazła. W 1920 roku została zatrudniona przez Sama Gumpertza w cyrku. Był to dziwaczny i upokarzający ją pokaz, jednak spędziła tam większość pozostałej części swojego życia. Aż do śmierci w 1933 roku.

W roku 2000 jej wizerunek został wykorzystany przez Hallmark Cards, na urodzinowej kartce w Wielkiej Brytanii. Kartka odnosiła się do programu Randka w Ciemno. Holenderski lekarz zgłosił skargę i uznał, że był to brak szacunku dla kobiety, która stała się zdeformowana na skutek choroby. Hallmark przyznał, że to rzeczywiście nieodpowiednie i zgodził się wstrzymać dystrybucję kartki.

                                                            ***
                                      Która z nich najbrzydsza?
 "Niezwykły spór wynikł niedawno pomiędzy dwiema artystkami: Francuską i Angielką. Panie te rywalizują pomiędzy sobą o pierwszą nagrodę, jaka ma być przysądzona najbrzydszej kobiecie na kuli ziemskiej. 


Mary Bevan z dziećmi 
Widocznie dość jest na świecie piękności, nie ma dnia, by nie obrano jakiejś uroczej królowej. Co zaś  do kobiet brzydkich, to dotychczas przynajmniej nikt nie interesował się nimi. Gdy udało się  wreszcie Klaudynie Polaire, przekonać świat o swej niesłychanej brzydocie- nagle wystąpiła na scenę angielska rywalka. Niełatwo było szpetnej Klaudynie uzyskać swój osobliwy tytuł. Pośród morza brzydoty, która nas otacza, uzyskać tytuł najbrzydszej, to sztuka co się zowie.  Z uzasadnioną dumą, wskazywała artystka na swe usta szerokie, na maleńkie szpareczki oczu i na figurę nieproporcjonalną. 

Dosyć niedawno, brzydka Klaudyna miała nieszczęście być przejechaną przez auto. Niezwłocznie wniosła skargę na właściciela samochodu, żądając odszkodowania za szwank poniesiony na brzydocie. Odszkodowanie to było dość znaczne, jako że i strata była niemała. Zaledwie uporała się  artystka z tą sprawą i pragnęła spocząć na laurach rekordzistki, a tu nowa bieda: konkurencja podniosła głowę. Głowa ta była niezaprzeczalnie bardzo szpetna, a należała do artystki angielskiej, Mary Ann Bevan.  

   Szanse tej damy były bardzo wielkie! Jej twarz jest nienaturalnie długa, broda cofnięta, skóra szorstka i nieprzyjemna, a wyraz twarzy niezwykle melancholijny. Z całym spokojem można było powierzchowność tę traktować jako uosobienie złego humoru. Tego zdania przynajmniej był  pewien dyrektor cyrku, który ujrzawszy pannę Bevan, wykrzyknął: Eureka, oto szkaradzieństwo, którego tak długo poszukiwałem. I z miejsca zaangażował tę wcieloną melancholię. 

Od tej chwili Mary występowała jako klown w jego cyrku i wywoływała salwy śmiechu i burze oklasków. Zazwyczaj ukazywała się tylko publiczności. Nie wypowiadała ani jednego słowa. Sam jej widok wprowadzał widzów w stan wesołości i zachwytu. Dostawała pokaźną gażę i miała tylko jedyny obowiązek- być brzydką.

Nic też dziwnego, że opinia publiczna jest niezwykle zaciekawiona problematem: która z dwóch zapaśniczek osobliwej rywalizacji o brzydotę uzyska palmę zwycięstwa?"  

źródła: wikipedia; "Nowy Dziennik" 14.10.1930, nr 272; zdjęcia z internetu

                                                                *****
To nie były jedyne wybory na brzydotę. Znalazłam jeszcze inny artykuł i o innych wyborach. Ciekawe, czy było ich więcej?...

                           
nowy dziennik 11.02.1936, nr 42

poniedziałek, 29 września 2014

Biskupin-16.09.2014

Tak, jak wspominałam w poprzednim poście, iż może się wybiorę do Biskupina, to i się wybrałam. Jednodniową wycieczkę uważam za udaną, mimo, że więcej czasu spędziliśmy w drodze, niż na miejscu. Niestety, do Biskupina mam dosyć daleko- cztery godziny jazdy w jedną stronę. Tak na przyszłość, gdybym się jeszcze tam kiedyś wybierała, to chciałabym chociaż z jednym noclegiem, by po drodze zwiedzić jeszcze Gniezno.
W Biskupinie jest co zwiedzać, przygotowano mnóstwo atrakcji. Można było między innymi posłuchać różnych ciekawostek, na temat życia dawnych ludzi- przynajmniej podczas Festynu, nie wiem jak w zwykły dzień.

Przyznam, że za późno wstaliśmy i się zebraliśmy, bo na miejscu byliśmy dopiero około godziny 13-tej. Zdecydowanie za późno, ponieważ pokazy zaczęły się już o godzinie 10-tej. Ominął nas na przykład pokaz szycia strojów skórzanych przy pomocy kościanych igieł, pokaz orki pradziejowej, czy śmierć i rytuał w neolicie- próby interpretacji wierzeń w epoce kamienia. Wiele programów nakładało się na siebie, także mógł dla niektórych (dla nas również) pojawić się problem, co wybrać?

Ale na pewno nikt się nie nudził.. 


Na pierwszym planie mój syn, a w tle zagroda Wisza, która powstała (i przetrwała do dzisiaj) na potrzeby filmu "Stara Baśń". Na terenie półwyspu zbudowano również Gród Popiela i Mysią Wieżę- niestety po zakończeniu zdjęć rozebrano je.  






Zagroda Wisza




Odtworzone na podstawie znalezisk archeologicznych, chaty biskupińskie.W każdej znajdował się przedsionek, pomieszczenie z paleniskiem oraz piętrowe, wyściełane sianem, łoża. W jednej chacie zazwyczaj mieszkało około 12 osób. (kilku pokoleniowa rodzina)




Chaty podzielone były tematycznie, w jednej na przykład można było ulepić garnek z gliny,w innej zbudować miniaturkę biskupińskiej chaty, w kolejnej dotknąć czaszkę prehistorycznego człowieka a w jeszcze innej zobaczyć jak tkano. W każdej takiej chacie znajdowała się kompetentna osoba, która potrafiła odpowiedzieć praktycznie na każde pytanie. A nawet kilkakrotnie zdarzyło nam się usłyszeć coś na temat danej rzeczy, przy której zwyczajnie staliśmy wpatrzeni. Po prostu, wszyscy byli bardzo mili i sympatyczni... 












Wspomniana wcześniej możliwość zbudowania samodzielnie modelu biskupińskiej chaty


                                                          Miejsce do spania






Wioska wczesnopiastowska, w której znajdowała się nawet zagroda ze świnkami i kurami. 



Zagroda z tarpanami 










Poniżej, opis wykonania podpłomyków przez naszych przodków.
Podpłomyki to najprostsza forma pieczywa, przy wypieku którego niepotrzebny był proces fermentacji. Aby otrzymać takie małe placuszki, Słowianie potrzebowali grubo mielonej mąki, wody i odrobiny soli do smaku. Przygotowane ciasto należało na chwilę odłożyć, następnie podzielić na mniejsze porcje i rozwałkować. Takie placuszki wypiekano na rozgrzanych kamiennych płytach, później na blachach.
Przepis zaczerpnięty z Gazety Biskupińskiej.

I na koniec cytat z książki, którą obecnie czytam- "Blondynka w Chinach" Beata Pawlikowska. A dlaczego akurat dzisiaj, przygotowując wpis, go przeczytałam? Nie wiem....

W epoce kamienia łupanego ludzie musieli być geniuszami. Kto inny jeśli nie geniusz wpadłby na pomysł, żeby kłosy zboża rosnącego pod lasem zebrać, zmielić na proszek, odrzucić twarde łuski, a pozostałą mąkę wymieszać z wodą i upiec z niej placek?


źródła: wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego albumu, fot.Robert Warych, Aneta Warych. A jeśli temat Was zaciekawił to więcej informacji i zdjęć tutaj. 


środa, 3 września 2014

Jak żyły kobiety 2500 lat temu?


Pokolenia ludzkie szybko po sobie następują, ale pomimo krótkiego ich trwania, po każdym z nich pozostały pewne ślady życia i działalności. Im odleglejsza epoka, tym mniej tych śladów, tym liczba ich i stan są mniej  proporcjonalne do stopnia naszej ciekawości.

Jak żyły kobiety 2500 lat temu? To  pytanie wciąż natrętnie nasuwało mi się, gdy zwiedzałam prasłowiańską osadę bagienną kultury łużyckiej, odkrytą w Biskupinie, pod Żninem. Osada ta, jest pierwszym osiedlem z epoki wczesnego żelaza w Europie, (700 - 500 lat przed narodzinami Chrystusa) nic więc dziwnego, że budzi powszechne zainteresowanie nie tylko wśród sfer naukowych całej Polski, a nawet i Europy, lecz także i w szerokich warstwach społeczeństwa. Prace wykopaliskowe prowadzi już od ubiegłego roku specjalna ekspedycja Uniwersytetu Poznańskiego.

Z chat osady zachowały się -oczywiście poza podłogami- tylko dolne części ścian, przykryte przez szybko rosnącą roślinność bagienną, i dzięki temu doskonale zakonserwowane przez ten niezwykle długi okres. Górna część domów, wystawiona na wpływy atmosferyczne, uległa zniszczeniu. Tym samym pomyślnym warunkom zawdzięcza swe zachowanie także duża ilość znalezisk, które dają nam najlepszy obraz kultury ówczesnych czasów.

Na podstawie tego, co widziałam w osadzie biskupińskiej, postaram się odtworzyć życie  kobiety sprzed wieków. Przede wszystkim od razu musimy sobie uświadomić to, że nie było ono tak prymitywne, jak je sobie wyobrażamy. Warunki mieszkaniowe przedstawiały się jak najlepiej. Chaty były obszerne i bardzo wygodne. Ciekawe jest na przykład to, że konstrukcja ich była niemal identyczna z architekturą, używaną po dzień dzisiejszy w zachodniej Polsce, a zapewne i innych częściach kraju. Ba! Drzwi, prowadzące do chat, były nawet bardziej ,,modern", niż dzisiejsze, gdyż szerokość ich wynosiła 1,87 metry, a nieraz przewyższała nawet 2 metry.

Na podstawie znalezionych przyrządów tkackich i często napotykanego w tej  prehistorycznej osadzie lnu, stwierdzić można, że kobiety ubierały się w lniane tkaniny. I jedno jest  jeszcze pewne, a mianowicie to, że  mieszkanki tych mokradeł dbały w równej mierze, jak i dzisiejsze elegantki, o podobanie się- chociażby to kosztowało bardzo wiele.

Znaleziono na przykład naszyjnik z niebieskich szklanych paciorków, wyrabianych wyłącznie w Egipcie. Możemy sobie wyobrazić, ile kosztował sznur takich  paciorków, skoro musiał on odbyć drogę tysięcy kilometrów, nim dotarł z nad Nilu do osady pod Biskupinem. A jednak znalazł tu nabywczynię...

O kokieterii, ale i o niemałym smaku prehistorycznej kobiety świadczą licznie znalezione ozdobne szpile i klamry z brązu i żelaza, służące do spinania szat oraz różnego kształtu i wykonania bransolety, naszyjniki i pierścionki. Z innych drobnych ozdób znaleziono jeszcze w Biskupinie guziki z brązu rozmaitego kształtu, służące zapewne do naszywania na okrycie głowy lub na szaty.

Rozkopując prehistoryczną osadę pod Biskupinem natrafiono na różne narzędzia i przedmioty z tych czasów, co pozwala nam wniknąć w życie mieszkańców prasłowiańskiego osiedla. Niezmiernie ciekawe są między innymi zabawki dziecięce bardzo urozmaicone. Znaleziono grzechotki gliniane w kształcie beczułek, ptaszki z gliny, maleńkie naczynia użytkowe, niektóre bardzo ozdobne- na przykład jedno z wyobrażeniem sceny polowania na jelenie. Wśród tych przedmiotów użytku codziennego nie brak nawet pomysłowego smoczka dla niemowląt. Nie znano wówczas gumy, więc matka poradziła sobie tak: ulepiła dość głębokie naczynie, z boku zrobiła w nim otwór, i przykleiła do niego rurkę glinianą o wąskim otworze. Tę rurkę obwiązywała zapewne szmatką i dzieciak prehistoryczny ssał tak samo swobodnie, jak dzisiejszy. Szczegół ten wtrąciłam specjalnie dlatego, aby wykazać, jaka wielka pomysłowość  cechowała kobietę sprzed paru tysięcy lat.

Głównym zajęciem kobiety ówczesnej były -jak śmiało przypuszczać możemy- prace domowe. Gdy mąż, ojciec czy brat szedł na polowanie, do pracy w polu, czy też łowić ryby- kobieta zostawała w domu, by posprzątać,  przygotować pożywienie i odzież dla siebie i rodziny.

Jak wyglądała kuchnia 2500 lat temu? Jak w całej chacie, tak i tu podłoga była drewniana, a w stronie wschodniej od drzwi znajdowało się kamienne palenisko. Przy jednym z takich ognisk kamiennych w największej z odkrytych w Biskupinie chat zachowały się jeszcze na  krawędzi dwa ukośne tkwiące w ziemi drążki, które widocznie przytrzymywały ongiś rożen albo też służyły do oparcia sznura, na którym zwisał nad ogniem garnek do gotowania. Dużo wagi musiano w tych zamierzchłych czasach przywiązywać do kuchni, gdyż gros znalezisk to przybory kuchenne. Zwraca uwagę wielka obfitość przeróżnego kształtu naczyń glinianych, niezwykle pięknych tak co do kształtu, rysunku, jak i wypalenia. Kto wie, czy niejedna dzisiejsza gospodyni z Podhala czy Kresów Wschodnich nie zamieniłaby się chętnie na "statki" ze swoją pra-pra-babką sprzed wieków?

Już wtedy używano niezmiernie charakterystyczne talerze płaskie do wypiekania podpłomyków i drewniane mątewki, cedzidła gliniane (świadczące, że wyrabiano już wówczas białe sery) wazy,  czerpaki i łyżki- nie sposób wszystkiego wyliczyć.
Ziarna, pszenicy, żyta, jęczmienia, prosa i  maku, orzechy laskowe, a także wielka ilość  znalezionych ości ryb, kości jelenia, dzika, zająca i inne, pozwalają nam określić pożywienie i
zobrazować pracę ówczesnej gospodyni.

Do zajęć mieszkanki prehistorycznej osady biskupińskiej należało jeszcze, jak już  wspomniałam, sporządzanie odzieży. Zachowały się wiązki lnu i konopi, a także ciężarki tkackie, przęśliki i igły, które dają nam pewne dane o charakterze tych czynności. Przy oglądaniu okazów ceramiki z owych czasów od razu  nasunęła mi się myśl, że  współtwórczyniami jej były na pewno i kobiety. Niezwykle delikatna technika zdobnicza, jak i zadziwiająca rozmaitość form są  dowodem, że dużą rolę grała tu fantazja i wyobraźnia kobieca.

Czy to wszystko, co napisałam, o kobiecie sprzed 2500 lat to fantazja? Nie, to tylko  rzeczywistość, odtworzona ściśle według znalezisk i wykopalisk w Biskupinie. Kryją one w sobie
cudniejsze i jeszcze większe tajemnice, aniżeli najbarwniejsza fantazja...

Stąd właśnie płynie wielkie znaczenie badań archeologicznych, ponieważ pozwalają nam one spojrzeć wstecz, poza właściwe czasy historyczne, które są -jak to zresztą powszechnie wiadomo-
tylko drobnym ułamkiem całokształtu dziejów ludzkości, rozgrywających się w przeważającej części w czasach, wyprzedzających wszelką historiografię, określanych zatem jako czasy
prehistoryczne.
                                                                                                      Danuta Wyrybkowska


                                                               ***
Nawiązując do tematu: bardzo bym chciała się wybrać któregoś dnia września na Festyn. Może się uda ;)





źródło: zdjęcia i artykuł z "Mojej przyjaciółki" 10.09.1935, nr 17- artykuł zredagowany (uwspółcześniony) przeze mnie; biskupin.pl

wtorek, 12 sierpnia 2014

Jak znaleźć szczęście w życiu- czyli sny prorocze


      
          Jak znaleźć szczęście w życiu- czyli sny prorocze

Ludzie są szalenie lekkomyślni i najzupełniej nie dbają o własne szczęście. A przecież to wcale nie jest tak trudno. Wystarczy po prostu zainteresować się swoimi snami i nabyć przy najbliższej okazji „Wielki sennik powszechny" w opracowaniu Stanisława Żarneckiego. Tylko tyle. I już. Prosta, nieskomplikowana czynność, określona przez prawników mianem kupna - sprzedaży. A potem? Ha! Potem należy co prędzej położyć się spać i śnić o przeróżnych różnościach. A po przebudzeniu się co prędzej zajrzeć do powyższego sennika, aby przekonać się, co nas czeka.

Sny ostrzegające. 
Może czekają nas jakieś okropne, ponure tragedie? Są sny, które nas o tym ostrzegają. Zajrzyjcie tylko do sennika. Znajdziecie tam napisane czarno na białym, że: "marcepany jeść — to wróży zmartwienie". Wobec tego, rodacy i przyjaciele, unikajcie starannie w waszych, marzeniach sennych spożywania marcepanów. Niemniej niebezpieczne jest jedzenie we śnie czekolady, co grozi zakochaniem się. Jeszcze groźniejsze jest bodaj spożywanie polędwicy, co oznacza  nieomylnie „znajomość z tłuścioszką". Przeto baczność gentlemani! Uważajcie na polędwicę! 
Niedobrze jest również, jeżeli przyśni się mason. -"Strzeż się złodzieja lub oszusta" - powiedziane jest w Wielkim Senniku. Niesympatyczny jest także sen, w którym przypadkiem  
ujrzymy krochmal — co zwiastuje, że "sztywnego przyjęcia doznasz w konkurach". Poza tym  
prognostykiem zmartwień jest noszony na skroniach wieniec z macierzanki. Pamiętajcie więc na 
przyszłość. Nie nosić we śnie wieńców macierzankowych. Pod żadnym pozorem. Ale najgorzej 
przedstawia się sprawa, jeśli się komu broń Boże przyśni, że jest redaktorem lub autorem. Sny te nie wróżą nic dobrego. "Redaktorem być -kłopoty i nieprzyjemności", oraz  "Autorem być-nędza".

Inne sny noszą znów charakter przyjacielskich przestróg. 
Ot na przykład baletniczkę widzieć i z nią rozmawiać -mężczyźnie duże wydatki wróży. Przeto ostrożnie i z zastanowieniem panowie. Nie śnijcie o baletniczkach! Czasy są ciężkie. Poza tym zaleca się zwrócenie uwagi na sen o bocianie, który to sen przepowiada pozyskanie przyjaciela domu.                                                            

Sny pomyślne.
Istnieje również i całe mnóstwo snów pomyślnych. Do tych należy przede wszystkim sen cywila, że jest wojskowym -oznacza to „dobrą posadę w administracji państwowej". Niemniej pomyślną wróżbą jest dla przemysłowca, gdy mu się przyśnią „cięgi na ciele". Również dobrze jest oglądać we śnie szacha perskiego oraz własną wątrobę, co nieomylnie zwiastuje dobrobyt. Także za szczęśliwy omen należy uważać, jeśli żonie wojskowego przyśni się kupowanie dymki białej- zwiastuje to bowiem znajomość z generałową oraz jeśli pannie śni się kanonier — co oznacza według sennika „gwałtowny uwodziciel". Gdyby ponadto komukolwiek zdarzyło się oglądać we śnie Wielkiego Lamę — może się spodziewać stanowczo jakowejś osłody w życiu. Bardzo wskazane dla pozyskania wszelakich pomyślności są sny z rakami, albowiem łowienie raków oznacza powodzenie, a zjadanie ich — wzajemność kobiety. Warto więc o tym pomyśleć. 



Sny pouczające. 
Oczywiście nie wszystkie sny są tylko proroctwami, dotyczącymi tylko zmartwień lub  powodzeń. Ach nie, cóż znowu, byłaby to naganna małostkowość. Są również i inne sny, o znaczeniu bardzo doniosłym po prostu można by powiedzieć dydaktyczne. Do takich należy na przykład piękny sen o dziobaku. Czytamy: "Dziobak (zwierzę australijskie) — młody i poczciwy kawaler". Aha, widzicie, przyjemne z pożytecznym. Albo na przykład, gdy kto przypadkiem napotka we śnie ibisa — oznacza to niespodziewany zaszczyt. Prawda, jak to miło? Albo: „Anyżówkę pić — znajomość z uczonym człowiekiem". Bardzo, bardzo to jest ładne? Albo coś z życia codziennego: "Radio zepsuło się —niespodziewana, radość". No, czyż to nie złote słowa? Ponadto niektóre sny wyraźnie nawołują do miłości bliźniego. Ot, taki prosty przykład: "Jeść bigos—zrobisz litościwy uczynek". — No, oczywiście, bo gdy się pomyśli, że ten bigos mógłby zjeść ktoś inny i dostać kataru żołądka, to jednak miłosierdzie nakazuje poświęcić się i  uchronić bliźniego od boleści. Ale za to dobrych, zacnych i szlachetnych czeka zasłużona nagroda. Na pewno przyśni im się dziewica, co oznacza — nadzwyczajny wypadek."

                                                             ***                                                     


"Wielkiego sennika powszechnego" pana Żarneckiego, niestety, nie można już prawdopodobnie nabyć przy najbliższej okazji. Przynajmniej w internecie. Wielka szkoda, bo z chęcią bym poczytała... ;)

  Chociaż na dzisiejszy wieczór nie planuję dużo snu, ze względu na Perseidy. Dzieje się tak co roku, a ja niestety jeszcze nigdy nie widziałam tego zjawiska. Widok jest podobno niesamowity, także na pewno warto patrzeć dziś w niebo.

Kiedy i jak zobaczyć Perseidy?

Szczyt w tym roku przypada właśnie dziś w nocy, 12 sierpnia, choć pierwsze meteory można było zobaczyć już w połowie lipca. Niestety, Księżyc będzie wyjątkowo jasny, co może utrudnić obserwację. Obserwować można nawet z centrum miasta, choć im ciemniej tym więcej meteorów zobaczymy. Najlepiej więc wybrać się gdzieś za miasto, w miejsce, gdzie widać jak największy kawałek nieba. Meteory będą leciały przez całą noc, więc można wybrać sobie najdogodniejszą nocną porę. Najlepiej położyć się na leżaku czy kocu ciepło ubrać i spędzić na spokojnej obserwacji godzinę czy dwie. Przy tej okazji zobaczymy na pewno dużo innych ciekawych rzeczy, które zdarzą się na niebie. Choćby przelot Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, która dzisiejszego dnia będzie pięknie widoczna o 21:47.

Więcej o tych zjawiskach:
Crazy Nauka- Perseidy 2014
Crazy Nauka- Jak zobaczyć Międzynarodową Stację Kosmiczną

Dla zainteresowanych podaję jeszcze adres strony, na której na bieżąco można śledzić aktualne miejsce przebywania stacji kosmicznej:
isstracker.com

Postaram się wytrwać w swoim postanowieniu. Zależy to głównie od mojego syna, wielkiego fana Kosmosu- po prostu mam nadzieję, że będzie mi towarzyszył. Przy okazji spadających gwiazd, oczywiście mam w planach pomyśleć sobie jakieś marzenie..

                                                          ***                                              
14.08.2014
                                                       
Czuwałam do pierwszej w nocy, niestety, niebo było zachmurzone i nie widziałam ani jednej spadającej gwiazdy, czego strasznie, ale to strasznie żałuję... ;(  Jednak tej nocy widziałam za to przelot Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, dzięki uwadze mojego syna "Mamo, popatrz, tam coś leci!" ;)

źródła: artykuł z "Nowin codziennych" 24.09.1933, Nr 281( tekst nieco zredagowany przeze mnie, uwspółcześniony) ; zdjęcia z internetu; crazynauka.pl


wtorek, 8 lipca 2014

Warszawa na gorąco, podwójny gaz, słońce za gotówkę i na raty

    Gorące i upalne lato wreszcie do nas dotarło. Może nie dla wszystkich jest to radosna nowina, bo "ulice rozpalone, niczem patelnia", ale ja mimo to, niezmiernie lubię takie lato i towarzyszące mu, trzaskające burze. No, może czasem przeszkadza mi, gdy w takich chwilach wyłączają prąd na kilka godzin (tak jak na przykład zdarzyło się dzisiaj), ale ogólnie zastrzeżeń do lata nie mam.
    A dla tych, którzy marzą o różnych, skutecznych sposobach na ochłodę, coś tam znalazłam - a przy okazji miałam niezły ubaw. Śmiałam się sama do siebie czytając poniższy tekst. Dlaczego teraz nie pisze się takich artykułów, które jednocześnie nas informują, pomagają i bawią- wszak śmiech to zdrowie :)
Zapraszam do czytania..he, he..


"Warszawa na gorąco
Podwójny gaz, słońce za gotówkę i na raty.

Jest po prostu gorąco. Dziko, południowo, afrykańsko gorąco. Kiedy jeden człowiek spotyka drugiego, to wcale nie mówi — dzień dobry — albo: — czy nie wie pan od kogo można by pożyczyć dwa złote? — tylko krzyczy:
 — a to upał, coś niesłychanego!
 I marzy się o lodzie, o lodach i o zimnej kąpieli. I o tem, żeby nosić minimum szat.

Człowiek usmażony na ulicy.
Ulice są rozpalone. Niczem patelnia. Po tych ulicach chadzają ludzie i smażą się na wolnym ogniu.
Żeby było „lżej", ubierają się możliwie przewiewnie. Damy, jak to damy. Mgła — można
powiedzieć tu i owdzie. Gentlemani, purpurowe oblicza i noszą swoje ciepłe, solidnie w ramionach podwatowane marynarki w pocie czoła.
Od czasu do czasu spotyka się takiego usmażonego żywcem nieboraka, który pod marynarką nosi i kamizelkę. Ano cóż, męczennik, i samobójca to jest wyrafinowany. Ale większość gentlemanów  zrywa z tradycją męczeńską i nosi szaty bardziej lekkie, a chłodne.

zdjęcia można powiększyć 

Trzy porcje lodów.
Oczywiście, że wszyscy tęsknią do jakiejkolwiek ochłody. Lody mają szalone powodzenie.
W cukierniach zwłaszcza ogródkowych, wszyscy pochłaniają porcje i pół porcje. Jakiś młody
człowiek spożywa od razu trzy porcje lodowych rozkoszy. Za całe trzy złote.
Ale nie tylko cukierniane lody mają takie powodzenie. Takie same, albo chyba i większe mają
"lodziarze". W przepastnej głębi zielonego kubełka kryją się całe masy porcyj po pięć groszy, po
dziesięć i większych.
Lodziarzom konkurencję robią małe owocarnie i sodowiarnie. Od pięciu groszy olbrzymia porcja lodów. No, i któż by oparł się takiej reklamie? Firma vis a vis obiecuje jaszcze dodać do porcji całą szklankę prawdziwej wody sodowej.


Podwójny gaz.
Wiadomo jest jednak, że są ludzie, którzy gardzą lodami. Dla takich ludzi przemyślna sodowiarnia na Nowolipiu wymyśliła inny przysmak.
"Szukasz szczęścia? Wstąp na chwilę i napij się wody sodowej podwójnie gazowanej" — brzmi reklama.
I jakże tu nie ulec pokusie?
Jeszcze większe rozkosze obiecuje inna sodowiarnia:
"Rewelacja, tego jeszcze nie było, napoje polsko-amerykańskie i wschodu".
Ha, no i cóż? Tłumy walą do sodowiarni, gdzie jest "oryginalny napój amerykański". Nazywa się kisz-misz. Z czego jest zrobiony? — Tajemnica. Jeśli jednak kto ma upodobanie jeszcze bardziej orientalne — ten niech napije się napoju "arabskiego".
— Badrad.
— Co się szanowny klient obawiasz? Sam cesarz turecki i wszystkie araby takowy li tylko spijają.
Więc klient się nie obawia. I płaci gotówką 20 groszy za szklankę płynu o mętnej przeszłości. A potem jeszcze wstępuje opodal do cukierni na porcję lodów za 25 groszy. A do tej porcji dodają za darmo szklankę wina "karmel".


Słońce za gotówkę.
Niesamemi jednak lodami i podwójnym gazem człowiek żyje.
Jest przecież jeszcze i słońce, wspaniałe, gorące, palące. Kto chce większej ilości słońca? Strasznie dużo jest takich amatorów.
Wszyscy oni pędzą wskok na plaże. Na plaże dzikie i oswojone. Na tych "oswojonych", gdzie można się obnażyć i leżeć, dopóki skóra nie zrobi się czerwona i boląca.
— Mania, ty się odwróć, bo ci z tych pleców skóra zlezie.
Ale panna Mania jest nieugięta.
 — A niech zlezie. Dosyć jeszcze jest czasu, to się potem „na front" będę opalać.
I leżą ludzie na piasku, poukładani, jak sardynki. A w wodzie też jest ciasno. Z plaży przełazi się w bród — na wielkie wydmy piaszczyste na środku Wisły.
— O, rany, tato, jak tu płytko — krzyczy jakaś pociecha. A tata przestrzega — uważaj Juruś,
bo się przytopisz.



Słońce na raty.
Nie każdy jednak kupuje sobie słońce za gotówkę. Są i zwolennicy systemu, ratalnego, wędrują na plażę, tylko na tak zwaną zieloną trawkę i tam opalają się częściowo, na raty.
Trochę plecy, trochę nogi. Na takie wyprawy wyrusza się przeważnie z rodziną i zapasami.
— Franusiu zdejmij buty i nogi sobie nagrzej — zachęca połowica. A Franuś nagrzewa nogi. A jak słońce zanadto dokuczy robi się wielki namiot z prześcieradła, rozpiętego na czterech kijach wbitych w ziemię. I popija się wodę, przyniesioną w butelkach albo nawet i w czajniku. Na ochłodę.
m. k."

                                        >>>>>>>>>>>>>>>>

 Artykuł niezmiernie ciekawy, informujący czytelnika w sposób obrazowy i zabawny- oraz myślę, że także oczywiście rzetelny. Obrazowość opisu od razu przeniosła mnie nad przedwojenną, nadwiślańską plażę, na której trochę poopalałam się na raty, a następnie wybrałam na lody i ... wodę sodową oczywiście podwójnie gazowaną.
Swoją drogą, bardzo ciekawi mnie ten "oryginalny napój amerykański" o intrygującej nazwie kisz-misz. Cóż to mogło być? Chyba jednak nie to co mam na myśli- coś w stylu coca-coli jako kisz-misz? ;)

Uff, jak gorąco! Ale fajnie ;) Chociaż czasami, w taki upał człowiek marzy o schowaniu się na chwilę w lodówce lub ewentualnie o cieniu, zimnym napoju, basenie, małym wietrzyku... czy wygodnym hamaku, na którym można się pobujać, wśród drzew.
Proszę! Znalazłam i hamak. Hmm... który jednak bardziej przypomina mi leżak.

Nie mam hamaka, ani leżaka, ale że mieszkam na wsi, to mam mały basen, dużo drzew na przydomowym podwórku, więc i dużo cienia, lody w zamrażalniku też mam i wodę gazowaną ...




źródła: artykuł z "Nowin codziennych" 11.05.1934, nr 128, zdjęcia  z "Mojej przyjaciółki" nr 13-1935, 1936,1937

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Kamienni rycerze, Trzy słowa i inne...

Na poezję coś mnie dziś wzięło. Ot, tak zwyczajnie, bez powodu. Więc znalazły się na moim blogu wiersze nieznane mi wcześniej. Nie wiem, jak Wam? :)
Wiersze wyrażają miłość, wspomnienia, nostalgię, odwagę, radość z bycia sobą i z dnia codziennego...
 Między wierszami znajdziecie też piękną, starą, lubelską legendę..

A to wszystko znalazłam w trochę mniej starych, aczkolwiek pożółkłych, przedwojennych "Moich przyjaciółkach" ;)

Trzy słowa
Myślę o tobie często. — O tych dniach minionych,
Co mi się dziś czarownym snem wydają tylko,
Taką niezapomnianą, jasną, drogą chwilką,
Co zniknęła, jak znika urok snów prześnionych.

Tęsknię za tobą.... Tęsknię... W marzeniach szalonych
Przyzywam cię tęsknoty potęgą tajemną, —
I przechodzisz... Z uśmiechem schylasz się nade mną,
I płomień ust swych tulisz, do mych warg
spragnionych.

Kocham cię! Kocham! Kocham! To piękne słowo
W głębi duszy mej chowam jedynie dla ciebie,
O, bo sen mój złocistszy niż słońce na niebie,
Musi mi się raz jeszcze śnić kiedyś na nowo.

Myślę, tęsknię i kocham! Niechaj te trzy słowa,
Cicho staną przed tobą, jak wizja tęczowa,
I niech ci w nocnej głuszy długo szepczą o mnie...

O moim kochaniu, co się w piersiach żarzy,
O tęsknocie, co czeka na snów swych spełnienie,
O snach moich o tobie, pięknych nieskończenie,
O wszystkim, co wywoła uśmiech na twej twarzy.

O łzach gorzkich, co płynąc ulgi nie przynoszą,
Niech nie mówią... Uśmiechu ust Twoich nie płoszą.
Ja chcę być ci uśmiechem tylko i radością,
Myśli twoich ciszą, a oczu jasnością.

Irena Strzemię - Pieczkowska.

                                >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Pamiętasz, właśnie Miasto kładło się do snu...
W ulicach milkły kroki i gasły latarnie.
Wyludniały się place, kina i kawiarnie
I w ciepłej ciszy nocy marły echa słów.

Był wtedy czerwiec, na plantach krakowskich
Co pierścieniem się wrosły w średniowiecznym
                                                      murze
Rozkwitały przepyszne, purpurowe róże...
Powietrze ciężkie było od ich woni mocnych.

W ciężkie, zawarte bramy, w okiennice senne
Krągły księżyc zaglądał, po niebie żeglując,
Kładł się cicho po dachach jasno-srebrną smugą
A na złoconych wieżach rozpalał się w czerwień.

Od bram uniwersytetu w aleje pachnące
Szliśmy miarowym krokiem, ramię przy ramieniu
Pieśń nasza potężniała .. Przechodnie w milczeniu
Przystawali... krzyżując spojrzenia znaczące.

W domach otwarto okna... wokoło pomnika
Staliśmy... karne, milczące szeregi...
Z tylu ciekawi, trochę tej podmiejskiej biedy.
W tłumie studenci, panny obok robotnika.

Dalej szumiały drzewa w wietrze, który chłodził
Nasze twarze płonące... Nagle ktoś nieznany...
Rzekł głośno, jak gdyby przez kogoś pytany
Zbudzili Miasto... Zapaleńcy... Młodzi!

Maria Naturska

                                  >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

                                                                                Kamienni rycerze- legenda

"Po jarmarku w Annopolu Janowskim wracali ludzie to do pobliskiego Rachowa, to do Kraśnika, to do Jakubowic. U skraju osady, na jednym ze wzgórz stojącej kaplicy św. Anny, kłaniali się przechodnie słomianymi kapeluszami własnej roboty, a na piersiach opiętych siwą, lub siwo-granatową sukmaną, kładli pobożnie i jakby z obawą — krzyża znak święty. Tuż za kaplicą, na polach i w jakubawickim lesie trzeba było mijać gromadę  głazów kamiennych, sterczących smutnie. Kto tylko zbliżył się do nich, szedł z odkrytą głową, szepcząc pacierze za dusze zmarłych, dopóki ostatni głaz nie został za nim. U stóp  wzgórza szumiała Wisła, zrumieniona blaskiem  
zachodzącego słońca... 

Tego dnia panował jakiś ruch przy tym kamiennym cmentarzysku. Stały furmanki, a  robotnicy przy pomocy legarów dźwigali  wielkie głazy, ładując po jednym na każdą z nich. Przechodzący włościanie zamruczeli niechętnie.
— I komuż to spodobały się te biedne kamieniska? Nie lepiej zostawić je w spokoju, kiedy tutaj tyla wieków przeleżały? 
Robotnicy roześmieli się. 
— Aha! „Śpiący rycerze"? — przygadał  któryś z nich. — Dosyć już się wypróżnowali. Teraz zrobimy z nich tamę wiślaną. Będzie im chłodniej. 
— Przydadzą się i na budowę drogi bitej! — zaśmiał się drugi. — Potłucze się na  drobno i szosa będzie jak brylant! 
Chłopi spojrzeli ze zgrozą na mówiących. Przecież to czarodziejskie kamienie, zaklęci  ludzie! Jakże ich tłuc na kawałeczki, albo tamy z nich robić? Grzech!!! 
                                            ______________________

Staje myśl w biegu, cofa się wstecz... Przez progi wieków, przez szlaki dziejów podąża w zawrotnym tempie, spieszna, zachłanna,  ciekawa i zatrzymuje się u tronu Bolesława  Śmiałego. 

Panią na obecnym Annopolu i Rachowie była wtedy Anna Rachowa, krewna św. Stanisława 
 Biskupa, matka dwóch synów: Sędziwoja i Żegoty, dziedziców Święciechowa i Opoki. Po drugiej stronie Wisły, we wsi Słupi, mieszkała piękna Halszka, srebrem śmiechu i brylantami oczu usidlająca męskie serca. 
     Na Wiśle wrzało życie. Od Krakowa,  Sandomierza, Zawichosta ciągnęły tratwy. Uwodzicielska Halszka zjawiała się wtedy na  wyniosłym brzegu Wisły, by syrenim śmiechem zwracać na siebie uwagę flisaków. Podrażniony mile zmysł słuchu wysyłał ich oczy na  zwiady i obezwładniająca rozkosz udzieliła się zmysłowi wzroku. Wiosła wypadały z ręki a świadomość powracała w chwili, gdy pozostawione samym sobie tratwy rozbijały się u stóp góry, ku triumfalnej radości zwodnicy. 

Uroda Halszki oczarowała także dziedzica Święciechowa. Sędziwoj, Radiów syn, wysłał swaty za Wisłę i wkrótce potem poślubił ukochaną dziewczynę. Ale nie ustatkował  Halszki ani pierścień ślubny, ani czepiec mężatki. Lekkomyślności — diabeł podszewkę  grzechu doszywa i w posiadanie bierze obałamuconą duszę. Toteż Halszka, jak puch kwiatowy w swym sercu lekka, zakochała się w mężowskim bracie, wabiąc go ku sobie. 
Młody Żegota, rycerz piękny i śmiały,  poddał się czarowi bratowej... Wartka krew zakipiała w żyłach i spełnił się czyn występny: brat bratu żonę uwiózł. 

Ból i gniew targnął sercem Sędziwoja...  Jego honor smagnęła hańba. Wzgardzony lecz dumny, zażądał od brata satysfakcji orężnej. Strwożyła się na to wszystko matka powaśnionych, Anna Rachowa. Jak to? Grzech cudzołóstwa jeszcze walką bratobójczą pomnożyć? Nigdy! Od czegóż matki słowo mocne, od czegóż jej miłość i bojaźń Boża? Przed swoje oczy ich wezwie, do serc ich trafi, skradzioną żonę oddać każe i uraz piastować nie  pozwoli... 

Ale silniejsza była zawziętość braci od woli matki. Nie pomogły ani jej słowa dobre, ani jej bolesny gniew. Dla walki o honor i kobietę zebrali rycerzy i ruszył każdy z nich na czele swego wojska. Sędziwoj zatrzymał się w lesie koło Jakubowic, Żegota — na pobliskim wzgórzu. Lekkomyślna Halszka  dumnym sercem przyjmowała spór braci. Nie  zależało już jej specjalnie na żadnym z nich. Zwycięzca miał być godzien jej względów. 
Z ciekawości wyszła otoczona dworem niewieścim na jedno ze wzgórz, chciwa  podniecającego widoku, ciekawa rezultatu walki. A w oknie baszty czuwała drżąca z  niepokoju Anna Rachowa. 
Może się rozmyślą? Może dłonie wyciągną do zgody? Może różdżką oliwną i gołębicą  pokoju stanie się w ostatniej chwili wietrznica Halszka? Wszak przyszła... Wszak jest... Czyż dopuści do rozlewu krwi przez nią?... dla niej?... 

Lecz co to? Szeregi szykują się do walki? Pada pierwsze hasło jej rozpoczęcia? Przebóg!!! Kainowa zbrodnia się powtórzy!!!... 
Z rozdzierającym krzykiem rzuciła się  Anna Rachowa na kolana. — Boże! — zawołała rozpacznie. — Zamień ich raczej w  kamienie, a nie dopuść by popłynęła krew bratnia!!! 

W odpowiedzi zawył niepokojący wiatr,  trzęsąc ramą okienną. Anna Rachowa uniosła się 
z klęczek i do okna podbiegła. Nie widać nic. Wicher poderwał z ziemi gęste leje pyłu i pole walki przesłonił. Jakoś straszno zrobiło się matce. 
— Czy Bóg zesłaniem nawałnicy chce oprzytomnić zaślepieńców? Chce odwlec chwilę zbrodni? 
Słychać żywy odgłos przyśpieszonych kroków... Ktoś biegnie... ktoś ucieka... Jakaś gromadka zbliża się do zamku. Kobiety!!!...  
Biegną przerażone. Długie szale podrywa i unosi wicher... Pierwsi dezerterzy z terenu walki. To dwór. Halszki. A gdzież ona? Już dopadły zamku, jęknęły ciężkie odrzwia... i cisza. Nie bieży więcej nikt, ale i strzałów nie słychać. Żywioł — nadprzyrodzoną moc przypomniał i ochotę bratobójczej walki odebrał? 
Matka patrzy, wypatruje oczy, wytęża słuch... Aż oto wiatr się uciszył, opadła kurzawa... Jezus Maria!!! co to? Znieruchomiali stoją rycerze, a opodal na wzgórzu sama, sztywna jak posąg Halika. 
Anna Rachowa wybiegła z baszty. Przestrach poniósł ją jak na skrzydłach. Z niepokojem 
dopadła pierwszych szeregów: — Kamienie!!! przebóg!!! kamienie!!! Sędziwoju! Żegoto! Nie było odpowiedzi. Gniewni bracia skamienieli także. Dla synów nie miało wagi słowo matki. Bóg usłyszał zaraz jej zaklęcie i udaremnił kainowy czyn. 
Przerażoną Anna Rachowa  oprzytomniawszy po pierwszym, wstrząsającym bólu, kazała — dla przebłagania Boga — wznieść kaplicę pod wezwaniem swej Patronki, na tym miejscu, gdzie skamieniał syn jej młodszy, a terenom położonym u stóp wzgórza dała nazwę Annopola. Po czym — złamana cierpieniem,  udręczona wyrzutami sumienia, wstąpiła do  klasztoru pp. Franciszkanek w Zawichoście, aby resztę życia spędzić na pokucie i modlitwie za biedne kamienie. 
Z wiarołomnej Halszki zadrwił ślepy los. W jakiś czas po tym zdarzeniu, mieszkańcy Annopola zbudowali wiatrak, na miejscu  tragicznego kresu jej żywota. Wiatrak — symbol godny grzesznej wietrznicy, pomnik  sprawiedliwy, na smutną pamiątkę postawiony. "

 Legendę o kamiennych rycerzach podważyli geolodzy, stwierdzając, że owe kamienie przywędrowały wraz z lodowcami ze Skandynawii. A podobno do dziś w okolicy Annopola stoją trzy samotne kamienie kształtem przypominające ludzi. "Rysów ich już nie rozpoznasz. Deszcz i wiatr rzeźbiły je długo i nadały im inny kształt." 
Natrafiłam w necie na inne lubelskie legendy i inną wersję powyższej legendy:  biblioteka.teatrnn.pl

Mimo wszystko, wydaje mi się, że warto pielęgnować w sercu dawne wierzenia i legendy, po prostu warto (od czasu do czasu) wierzyć w bajki ;). Przecież nie wszystko w życiu jest czarne i białe, nie wszystko da się wytłumaczyć, jednak wszystko jest w jakiś sposób magią: drzewa, trawa, kwiaty, oceany, zwierzęta, deszcz, słońce itd. Nawet my sami...

                        >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Ach! to w białej spódniczce, szerokim fartuchu, 
W koszuli wyszywanej barwnie krzyżykami 
I szarfą opasana żółtawo - czerwoną — 
Ładna, zwinna i szparka biłgorajska sitarka 
Biegnie żywo a za nią warkocze z wstążkami, 
A przed nią — pstre korali grono! 
Ze wschodu ktoś ją goni, z czapeczką barwną w dłoni.. 

Półsukmanka brązowa, 
Szwy czerwienią znaczone, 
Na baskinie i klapkach obszyta jaskrawo... 
Czarny kołnierz poprawia 
To chłopak z Tomaszowa! 
I spieszy do dziewczyny... 
— Brawo, chłopcze, brawo! 
Dobrze się zabawiasz w swobodne godziny! 
Przyklasnęli mu chłopi, widząc te zaloty, 
I poszli swoją drogą, każdy roześmiany, 
Ubrani w kapelusze „swoistej" roboty 
I w siwe sukmany. 
Tu i ówdzie — kapota siwo - granatowa.. 
Skąd idą? Z niedaleka! z pobliża Janowa! 

O! jakaś okolica ślicznie sfalowana, 
Wód wstęgą podpasana, 
Miła, wesoła, 
Jakby szczęścia dzień nastał! 
Nad rzeką śpieszy niewiasta... 
Zielony fartuch dokoła, 
Jak spódniczka szeroki, 
Jak wzgórz trawa — zielony! 
A na głowie — przymarszczony, 
Biały z różowym dodatkiem. 

I z gwiazdką na czole, 
Niby wilcze ślepie — 
Czepiec! czepiec mężatki! 
Rzecz jak na stole! 
Szkoda, że ślubnemu podległa już prawu, 
Bo ładna. A skąd ona? 
Skąd? z Krasnegostawu! 

Oj, oberek brzmi oberek, 
Ha! ha! W czerwonej spódnicy 
Dzwonią podkóweczki szczere.. 
Chwycił Jasiek w tan dziewczynę, 
W swym Łuszczowie pod Lublinem. 
Hej: ha! 
Ciemna czerwień spódnicy przy czarnym  
gorsecie, 
Jak rumieniec brunetki, jak granatu kwiecie, 
Miga w oczy zachwytem, a białość koszuli 
Węże szklanych paciorków przywabia i tuli. 
Frr! frr! warkocze dwa — 
Hej! ha! 
A Jasiek sukmany brąz 
Przystroił bławatem 
Z czerwienią wyszyć i pomponów... 
I poszedł w pląs! 
Czarne błyszczą mu cholewy 
I kaszkietu dach. 
ściska kibić swojej dziewy,
A tańczy- że strach!
                                       >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>          

źródła tekstu i zdjęć :
moja przyjaciółka 25.06.1939, nr 12; moja przyjaciółka 25.06.1938, nr 12; moja przyjaciółka 25.05.1939, nr 10


sobota, 31 maja 2014

Azaja, historia miłości arabskiej- Mieczysław Dunin Borkowski

nota biograficzna z 1939 roku
Mieczysław Dunin Borkowski ( vel Józef Newlin)-   Bardzo niewiele jest informacji na temat życiorysu Dunina Borkowskiego w źródłach historycznych. Tak gwoli ścisłości, w internecie, znalazłam tylko jedno. Przypuszczam, że w obecnych czasach mało (bardzo mało) kto zna jego osobę. Akurat i ja należę do tej kategorii ludzi i nawet na sto procent nie wiem, czy to aby na pewno jest ten Borkowski, który napisał "Azaję, historię miłości arabskiej", którą to opowiastkę znalazłam w przedwojennym czasopiśmie.

Wczesną młodość Dunin spędził wraz z bratem w Szwajcarii- przebywał tam do końca pierwszej wojny światowej. Po powrocie do kraju, kontynuował naukę w jednym z poznańskich gimnazjów i tam w 1924 roku, zdał maturę. Jak sam później zeznał, po ukończeniu szkoły zajmował pisaniem artykułów do dzienników polskich i zagranicznych w języku polskim.

 Życie osobiste hrabiego przedstawia się bardzo zagadkowo, ponieważ on sam, w późniejszym -zwłaszcza powojennym- czasie niejednokrotnie uatrakcyjniał je pikantnymi opowieściami. Zacznijmy od tego, że mieszkając w Poznaniu związał się z młodszą od siebie o dziewięć lat Danutą Jastrzębską, z którą w 1937 roku, zawarł ślub cywilny. Formalnie Danuta pozostawała jego żoną aż do roku 1950, kiedy wzięła z nim zaocznie rozwód. Po latach opowiadał barwną historię o tym jak to Danuta zmusiła go do ślubu kościelnego- przez ów fakt udało mu się uzyskać anulację  nieskonsumowanego małżeństwa. Mówił, że rozstał się z żoną tuż przed nocą poślubną. O ślubie cywilnym i o córce Ewelinie urodzonej prawie dwa lata po jego zawarciu, zapomniał…

Według własnych zeznań, w rocznicę wybuchu wojny poślubił Wandę Boratyńską. Bigamia w warunkach okupacji była możliwa. Tylko, dziwnym zbiegiem okoliczności, żadna warszawska parafia, nie posiada aktu owego ślubu. Jednakże, mimo tego faktu, Wanda Boratyńska była przedstawiana  w czasie wojny i tuż po niej jako Mieczysławowa Dunin Borkowska.

Przebywając w Warszawie w czasie okupacji, podobno, przez dwa lata, Dunin-Borkowski utrzymywał się z handlu czarnorynkowego i zasiłków dla bezrobotnych dziennikarzy. Większość swojej okupacyjnej przeszłości przedstawiał później polskiemu wywiadowi, jako obraz nieszczęść związanych z nadwątlonym zdrowiem (od młodości chorował na serce), trudną sytuacją materialną graniczącą z biedą i nieustannym lawirowaniem pomiędzy niechęcią do współpracy z okupantem, a koniecznością zarabiania pieniędzy na życie. W pierwszej połowie 1942 roku wyjechał wraz z Wandą do Krakowa, gdzie otrzymał pracę w biurze tłumaczeń. Było to biuro podległe władzy niemieckiej. Po wojnie na przesłuchaniu przez oficerów wywiadu, twierdził, że został szantażem zmuszony do tej pracy. Nie uważał się za hitlerowskiego kolaboranta, usprawiedliwiał swoje postępowanie specyfiką czasu wojny i antykomunizmem.

Krótko po wojnie Borkowski został aresztowany. W początkach sierpnia 1945 roku przekazano go wraz z żoną do obozu cywilnego dla osób współpracujących z Niemcami. Pobyt w takim obozie trwał co najmniej rok. Później twierdził, że swoje zwolnienie zawdzięczał jakimś kontaktom z Watykanem. Newlin był w posiadaniu wielu dokumentów wzbudzających wątpliwości co do ich oryginalności. Między innymi  legitymacje, dyplomy czy różne wizytówki, którymi "potwierdzał" swoją tożsamość, do akuratnie pasującej sytuacji. Po prostu umiał z nich korzystać.

W roku 1949 Dunin Borkowski osiadł w San Marino. Tam też według rodziny jest pochowana Wanda Boratyńska uchodząca za jego żonę. Później, w tonie żartobliwym, Newlin opowiadał, że otruł ją zaraz po wojnie, ponieważ była wielką przeszkodą w powojennej zmianie jego tożsamości...

W San Marino, jako rzecznik prasowy, miał niezłą sytuację ekonomiczną, więc zdecydował się na zawarcie kolejnego związku małżeńskiego, z młodszą o siedemnaście lat Polką, Janiną D. Tam też urodziła się trójka ich dzieci- córki Anna i Stefania oraz najstarszy syn Giacomo, dziś szwajcarski dziennikarz i ostatni już hrabia Dunin Borkowski.

Tak jak niejasne i na sto procent niepotwierdzone są przytoczone niektóre fakty z życia hrabiego, tak i śmierć Newlina nastąpiła w mglistych okolicznościach. Podobno zmarł w Genewie w sierpniu 1971 roku. Jednak dla jednego człowieka życie tego, z całą pewnością, nieprzeciętnego człowieka, nie skończyło się wraz z pamiątkową fotografią genewskiego grobu. Kilka lat później, będąc na piwie w dworcowej restauracji, dojrzał przy sąsiednim stoliku mężczyznę łudząco podobnego do Newlina. Niestety, gdy tamten go zobaczył, to oddalił się szybko i do konfrontacji nie doszło.  "Trudno mi do dziś uwierzyć w jego oficjalną śmierć, a taki inscenizowany pogrzeb byłby jak najbardziej w jego stylu” Krasicki, bo o nim mowa, jest przekonany, że widział wtedy Newlina.

 Za to już bez żadnych wątpliwości, w 1992 roku, swoją śmierć upozorowała pierworodna córka Newlina, Ewelina Dunin Borkowska. Jej fikcyjny nekrolog ukazał się w warszawskiej prasie. W rzeczywistości córka Newlina, uciekła za granicę z powodu wielomilionowych długów.

 Mieczysław Dunin Borkowski, nosił historyczne nazwisko z tytułem szlacheckim, co otwierało mu drzwi wielu salonów. Najwidoczniej uważał, że to za mało, więc zmieniał paszporty i życiorys w zależności od okoliczności, bywał zaplątany w najróżniejsze historyczne wydarzenia, a jego okupacyjna postawa bywa nazywana kolaboracją. Kim tak naprawdę był Mieczysław hrabia Dunin Borkowski alias Giuseppe Newlin?

 Do dziś trudno jednoznacznie stwierdzić, co w jego życiu było prawdą, a co fikcją, więc to pytanie pozostanie już chyba na zawsze bez odpowiedzi...

Zapraszam do przeczytania niezwykłej opowieści o miłości, która to przyczyniła się do tego, iż  zainteresowałam się poszukiwaniem informacji o jej autorze.

                                                                      ***

Azaja
Historia miłości arabskiej

I.
Na wzgórzach otaczających Fez, obchodzono święto Marabut z Ellcuali. Dokoła białej kopuły meczetu niezliczone pokusy rozpościerały swe sztandary. Między białymi gandurahami kobiet — roiło się od czarnych, czerwonych i zielonych burnusów mężczyzn.
Tłoczono się u stóp ołtarza, żeby świętemu złożyć dary. Chropowatymi głosami śpiewano „Fatibę" —wyjątek z Koranu. Na pobliskim zboczu zabijano całe stada owiec i po upieczeniu wieszano na drzewach. Wszędzie rozbrzmiewała muzyka oraz radosne okrzyki. Oślepiający blask nieba marokańskiego górował nad rozbawionym i rozmodlonym tłumem.
Parę mil od Fezu w warownym zameczku, harem Sidi Hafida budził się ze snu. Małżonki Kaida przygotowywały się również do obchodu święta. Przed artystycznie ozdobionymi drzwiami, stały
przygotowane do drogi muły, obwieszone jedwabnymi materacami oraz kuframi, wypełnionymi masą perłową. Na progu w śnieżno białym burnusie i w pantoflach z żółtej skóry, stał Sidi Hafid.
Stanowczym głosem wydawał służbie rozkazy. Sylwetka Sidi Hafida przedstawiała typowego inarokańczyka. Wysoki, chudy, w kościstej twarzy głęboko osadzone świdrujące oczy, nos orli, z całej postaci bije egoizm i duma rasowa. Przed jego rozkazem każdy musi schylić głowę, niczym wielbłąd na rozkaz przewodnika. On jest „panem i władcą".

Po dokładnym obejrzeniu zaprzęgu i załadowanych towarów wszedł do domu. Przeszedł wysoki, ciemny korytarz, podwórze ozdobione mozaiką i wazami z porfiru, galerję ozdobioną kolumnami z drzewa cynamonowego, jednym słowem, cały paląc, skrzący bogactwem i przepychem. Zatrzymał się przed drzwiami, osloniętymi grubym dywanem. Wstrzymawszy oddech, nadstawił uszu, starał się domyśleć, co się wewnątrz dzieje. Zbladł. Z pewnego rodzaju zajadłością wchłania zapach ambry wydobywający się z sąsiedniego pokoju. Po chwili zdecydował się podnieść drżącą ręką zasłonę i bez zdejmowania pantofli wszedł do Azaji. Zastał ją na wpół leżącą na tapczanie, obitym czerwoną satyną, w komnacie urządzonej z przepychem.

Azaja była najulubieńszą z jego żon: czarująca istota z brązową cerą, duże, czarne oczy, mocno
węglem podczernione, cienki nosek, małe usta z wargami zawsze rozchylonymi i spragnionymi
pieszczot.

Na kolanach trzymała szkatułkę, jedną z tych, nad którymi pracują nieraz dwa lub trzy pokolenia, aby stworzyć prawdziwe arcydzieło sztuki rzeźbiarskiej. Szkatułka ta, wypełniona była kosztownościami oraz flakonami wonnych olejków. Wchodzącego przyjęła uśmiechem, pokazując ostro zakończone ząbki, które niby sztylety wrzynały się w serce ukochanego... Nie zwracając więcej uwagi na obecność Hafida, zaczęła się przeglądać w lusterku, oprawnym w złoto.
— O panie, która może być godzina? — spytała.
Małżonek wpatrzył się w nią przenikliwym wzrokiem, nie racząc nawet odpowiedzieć. Azaja nie zatrwożyła się brakiem odpowiedzi. Wyjęła z puzderka brylantowy diadem i wpięła go w bujne, olejkiem kminkowym wygładzone włosy. Spojrzawszy w zwierciadło, uśmiechnęła się z
zadowoleniem, po czym powoli powstała.
Była gotowa. Spod białego gandurahu wyglądały cienkim jedwabiem przykryte, jej młode i jędrne piersi oraz lubieżnie wycięte biodra — okolone czarnym, jedwabnym pasem, spiętym dużą klamrą
wysadzaną przepięknymi szmaragdami.
W końcu Sidi Hafid zbliżył się do niej i opanowawszy swe pragnienia, skierował na nią swój
wzrok i rzekł:
— Azajo, nie łam moich rozkazów. Udajesz się do Marabut, ażeby śpiewać pieśni pochwalne i
złożyć mu swoją ofiarę.
— I na to, aby trochę rozweselić swe serce, — przerwała mu tonem rozkapryszonego dziecka.
Sidi chwycił ją za ręce.
— Dobrze, — rzeki — ale przysięgnij, że nie będziesz tańczyła.
Wiedział, że ta córa gór przepadała za tańcem i zdawał sobie sprawę, na jakie naraża się
niebezpieczeństwo, posyłając ją na obchód święta. Straszna zazdrość raniła mu serce. Ach, ten taniec, przyprawiający o obłęd: z zamglonym wzrokiem, z drgającymi piersiami, całkowicie
zmieniony wyraz twarzy, z której bije cała namiętność krwi orientalnej. Tak spotkał ją w pewien świąteczny wieczór, niedaleko jeziora „Sebou" tańczącą przy świetle księżyca w otoczeniu
oczarowanego tłumu. Od tej chwili opanowała mu zmysły i serce, i odtąd została jego żoną, chciał, ażeby tańczyła tylko dla niego.

Pod wpływem brutalnego rozkazu najukochańsza stawiła mu opór, chcąc uwolnić swe ręce z
żelaznego uścisku, lecz bez skutku, gdyż Sidi przytrzymał je jeszcze mocniej i przez zaciśnięte zęby wykrztusił:
— Przysięgnij, że nie będziesz tańczyła!....
Azaja odwróciła głowę, nie odpowiedziawszy mu nawet.
Ach! Pierwszy raz w życiu spotykał u kobiety pogardę i opór. Tamte osiem żon, z których składał się jego harem, były mu uległe niczem służebnice. Zawsze u jego stóp, szczęśliwe gdy mogły
zadowolić najmniejsze jego kaprysy, zawsze gotowe czyścić mu zęby złotą szpilką, stroić łoże bukietami jaśminu oraz wieczorem łaskotać mu pięty, ażeby uprzyjemnić zasypianie. Ta jedna tylko pozostawała zawsze dumną, jak wierzchołki gór, które niedawno opuściła. Opór ten oburzył Hafida, a jednocześnie potęgował jego miłość.

Sidi Hafid, uniesiony gniewem, jeszcze mocniej ścisnął jej słabe dłonie, aż pękła djamentowa
bransoleta. Azaja zbladła.
— Przysięgnij! — syknął. — Albo pomimo klątwy, która spaść może na moją głowę, nie wyjdziesz
stąd.
Azaja naprężyła sic cała z bólu, lecz wymagane zaklęcie nie wyszło z jej ust.
— Przysięgnij! — powtórzył Sidi z kończącą się cierpliwością.
Po chwili ledwie dosłyszalnym szeptem rzekła:
— Przysięgam!
Równocześnie jednak wzrok jej zadawał kłam własnym słowom. Zwolniwszy zaczerwienione ręce małżonki z uścisku swych chudych palców, odrzucił Sidi Hafid żonę na tapczan i cały wzburzony opuścił komnatę.
— Ach, gdyby zabronienie pójścia na dzisiejszą pielgrzymkę nie było bluźnierstwem, nie wyszłabyś stąd, ty, któraś mi spaliła serce od chwili, gdym cię poznał.

II.

Prędko zapadała noc. Tu i ówdzie zapalano już w namiotach światła. Harem Sidi Hafida spędził wesołe popołudnie. Małżonki Hafida, śpiewając nabożne pieśni, składały mnóstwo różnokolorowych świeczek dookoła grobowca świętego.

Po zachodzie słońca, młode niewiasty udały się pod święte drzewo "Płodności", rosnące niedaleko
meczetu. Na gałązkach wieszały pukle swych włosów lub części ozdobnych pasów, zanosząc
równocześnie błagalne modły, aby Allah pozwolił im zostać matkami i w ten sposób zyskały względy swych "panów".
Azaja nie przyłączyła się do nich. Ceremonia ta nie była jej jednak potrzebną. Wiedziała, że
Sidi wolał ją nad wszystkie inne, jedynie z powodu uczuć, jakie w nim wzbudzała jej osoba. Sama wśród rozległego namiotu przysłuchiwała się dochodzącym z daleka odgłosom arabskiego bębna,
zwanego debir (rodzaj bębna, który zamiast pergaminem powleczonym jest cienką blachą i dlatego wydaje matowy dźwięk podobny do słowa dov).
— Dov,  Dov,  Dov.
Głuchy ten stukot przyciągnął ją i sprawił, iż drżała od wewnętrznego wzruszenia.
W sąsiednim namiocie rozpoczęto święty taniec „Djiib".
Tancerki odpięły ciężkie gandurahy i w powiewnych szatach zaczęły tańczyć. Z początku powoli,
potem coraz szybciej, podekscytowane krzykami otaczającego tłumu oraz odgłosem bębnów. Wreszcie taniec przeszedł w rodzaju furii. Tancerki wyglądały w ciemnym namiocie jak czereda potępieńczych duchów. Stojąc na miejscu kręciły z szaloną szybkością górną połową ciała, potrząsając jednocześnie głową. Taniec trwał tak długo, dopóki omdlałe ze zmęczenia nie padły na ziemię. Wtedy starsze kobiety spryskiwały zemdlone wodą, przyniesioną w artystycznie rzeźbionych amforach z brązu.
Azaja wstała i instynktownie przyłożywszy ręce do bioder, zaczęła sama jedna tańczyć w swoim
namiocie.
— Dov, Dov, Dov. ...
Dla Azaji taniec to cały majestat krain wschodu, to jasne noce nad brzegami rzek, gdzie tańczyła aż do omdlenia, pod baldachimem z gwiazd.
— To szmer wód i dźwięk padających wokoło niej monet złotych i pełne ekstazy okrzyki mężczyzn, którzy rozpościerali się u jej stóp.
— Ach te noce! te noce!...
Wystarczy zrobić tylko parę kroków, żeby znów je przeżyć. Wystarczy, żeby przebyła tych parę
cieniem okrytych pagórków, aby choć raz jeszcze przed śmiercią skosztować tych przeogromnych emocji.
A bęben tam na dole wzywał do ostatniego świętego tańca, specjalnie poświęconego dzisiejszej
uroczystości.
Biodra Azaji zaczęły drzeć. Złotolity pas ciążył jej zanadto. Diadem odpiął się i bujna fala włosów
spłynęła na ramiona...
Tak ją porwał szał tańca...
Tymczasem zdaje jej się, że słyszy zbliżające sic kroki, lodowaty podmuch przeszedł jej po czole.
Chce przezwyciężyć ochotę do tańca, przypomina sobie jak we mgle parę świdrujących oczu małżonka swego, zaciśnięte pięści... i przysięgę... — Ujrzała straszne następstwa, gdyby odważyła się tańczyć w tłumie. Jej młode ciało zbuntowało się jednak.
Chce uciekać, jednym skokiem znalazła się poza namiotem.
W tym momencie głos wzywającego do tańca znów rozległ się wśród nocy:
— Na kogo kolej, niech przyjdzie, niech Allah ześle złamanie nóg na tę, która nie zechce tańczyć dla naszego świętego.
- Dov, Dov, Dov....
I bęben znowu rozpoczyna, przywołuje, przyciąga i otacza niemożliwą do opanowania atmosferą.

III.

W poświacie księżyca wałęsa się Sidi Hafid po pustym dziedzińcu. Od czasu do czasu zatrzymuje się, w oczach zapala mu się jak gdyby płomień widać, że nurtują go przykre myśli. Głęboka
zmarszczka przecina mu czoło. Wtem  ostrym głosem przywołał wiernego sługę:
— Mahmed...
Spod czarnych czeluści schodów, niby duch jaki, pojawił się Mahmed. Był to człowiek krępy,
o szerokich ramionach, wypukłe czoło oznaczało energię, dwoje szarych oczu nadawało twarzy wyraz dobroci.
— Psie i psi synie — gdzieś jest?
— Ja sam jestem psem, panie! Rodzice moi spoczywają już na łonie Allaha.
— Koń mój gotów?
—Tak, jak mój pan każe. Kolana i kopyta pomalowane są henną, oczy zaś jego podczernione kholem (specjalny rodzaj węgla) jak twoje panie.

Sidi z zadowoleniem kiwnął głową. Niewolnik zniknął jak błyskawica. Po krótkiej chwili spotkali się przed bramą. Sidi Hafid ubrany był w zwykły burnus. Mahmed trzymał za uzdę „Złotą strzałę", przystrojoną jakby do bitwy. Sidi dosiadł konia i nie pozostawiwszy żadnych rozkazów, pełnym galopem ruszył w ciemność.
Przez chwilę śledził Mahmed wzrokiem swego pana i pomyślał:
— W stronę Marabut skierował się. Tymczasem miał ofiarę swoją zanieść dopiero za trzy dni!
Widocznie coś ważnego zmusiło go do zmiany zwyczajów domowych.
Mahmed wzruszył ramionami i mruknął:
— Allah tylko zna serca ludzkie!...
I zamknął bramę.

Tancerki powracały właśnie z pielgrzymki, gdy zjawił się Sidi na progu namiotu. Wszyscy zadrżeli z przestrachu. Łuna gniewu biła z twarzy Hafida. Nie odpowiedziawszy nawet na ukłony, szukał wzrokiem Azaji. Nie było jej już między kobietami. Zrozumiał.
— Przygotujcie się do powrotu, — rozkazał. Namiot ma być natychmiast zwinięty.
— Dobrze... dobrze... Panie! — bełkotały tancerki na wpół przytomne ze strachu.
Sidi pogalopował w odwrotnym kierunku. Po chwili zjawił się znowu, ciągnąc Azaję za pasek, —
Azaję, którą za włosy wyciągnął z piekielnego tańca, z błędnymi oczyma — w podartym gandurahu — całą zlaną potem. Nim winowajczyni ochłonęła z przestrachu, Sidi Hafid wyciągnął z pod burnusa duży czarno-biały fular i z przekleństwem na ustach rzucił jej chustę w twarz.

Zgromadzone niewiasty wydały okrzyk trwogi. Azaja skazana była na śmierć.

IV.

Azaja miała zginąć. Owe trzy dni, które religia mahometańska nakazuje pozostawić skazanym już upłynęły i w fatalny wieczór, godzinę przed egzekucją, otworzył Mahmed znajdujące się w głębi ogrodu drzwi od wiezienia, w którym Azaja przetrzymana była od chwili powrotu z obchodu święta. To już nie pierwszy raz poruczał Sidi Hafid Mahmedowi załatwianie tak ponurych spraw.
Lecz tych parę głów, które znajdowały się w studni bez dna, należały do bandytów, którzy napadli w lesie na Hafida, względnie mścili się na jego sługach, wiążąc im ręce i nogi i wrzucając potem do wodospadu... Więc Mahmed mógł wykonując wyrok, rzec:
— Tyś przyprawiał o śmierć, więc teraz kolej na ciebie!
Lecz cóż zrobiła Azaja? Jakaż była jej wina?
Mahmed nie wiedział.

Ręce jej nie były splamione krwią. Wiedział, iż zawsze wierną była swemu małżonkowi. —
Przewinienie jej nie musiało być zbyt wielkie, nie ma prawa nie słuchać rozkazu... mimo wszystko, czyż to wystarczało żeby zasługiwała na śmierć?
Gdy sługa otworzył drzwi więzienia, promień księżyca oświetlił pojmaną. Za całe okrycie służyła
jej cienka koszula, przepasana w biodrach czarnym sznurem. Ręce miała związane z tylu.
Na widok swego kata, Azaja zbladła. W jej wielkich oczach można było wyczytać błagalny wyraz.
Lecz ze ściśniętego gardła nie wydobyło się ani jedno słowo. Mahmed odwrócił głowę.
Złożył u nóg skazanej kamienne naczynie, pełne wody i rzekł do niej głosem, któremu chciał nadać
ostry ton:
— Córko Muzułmanów, godzina twoja nadeszła. Zrób swe ablucje!
Azaja wzdrygnęła się. Widać było, iż natęża wszystkie muskuły, w końcu zdołała wykrzyknąć
głosem pełnym zgrozy:
— Mahmed! Mahmed!
Lecz niewolnik wyszedł już i zamknął drzwi za sobą na podwójną zasuwę. Siedząc na progu więzienia, słuchał ze ściśniętym sercem łkania młodej kobiety. Z przerażeniem oczekiwał na chwilę, gdy cień księżyca padnie na studnię, gdyż wtedy miał wrzucić w nią swoją ofiarę.
Mały piecyk, pełny smoły i siarki, stał obok studni. Mahmed miał go zapalić, jak tylko dusza
muzułmańska połączy się z Allahem...
Cisza panowała tak w domu jak i dookoła. Sidi Hafid wyjechał na spacer w otoczeniu zgrai
psów, aby nie słyszeć śmiertelnego krzyku ukochanej kobiety.
Nadszedł czas stracenia.
Mahmed wlókł za sobą związaną Azaję. Czepiała się ona kurczowo przydrożnych kamieni
oraz korzeni krzewów.
Rozkaz powinien był być ściślej wykonany. Mahmed bowiem nie związał rąk skazanej, licząc, że
i tak prędko załatwi się ze słabą niewiastą. Nieszczęśliwa stawiała rozpaczliwy opór i w niedługim
czasie krzyki jej słychać było w całej okolicy.
— Mahmed, dobry Mahmed, — błagała. — zlituj się nad moją młodością! Oszczędź moje ledwie
rozkwitłe życie! Bóg za to zachowa ci twoje. Przypomnij sobie, gdy byłam królową haremu,
czy zrobiłam ci co złego... Mahmed, przypomnij sobie!...
Widać było, że Mahmed toczy ze sobą ciężką walkę wewnętrzną. On, który zawsze był wierny swemu panu, słyszał głos jego, który mu rozkazywał: Zabij! A rozkaz „pana" wykonuje się bez szemrania. Mimo to bał się gniewu Bożego, — on Mahmed bał się uśmiercić niewinną. Wahał się, gdyż nie znał jej winy. Pierwszy raz Sidi nie wyjawił mu zbrodni skazanego.

— Litości. Mahmedzie, litości! — Daruj mi życie, a odejdę i zagłębię się w cień bezmiernych
lasów Seybouse, tak, iż nikt nie będzie widział, że egzystuję na ziemi.
Cień księżyca minął już studnię. Mahmed zauważywszy to, jak gdyby się przebudził, ze zdwojonym wysiłkiem chwycił Azaję za ramię i zaciągnął na brzeg studni. Biedaczka zdołała pochwycić brzeg jego burnusa i wbić mu paznokcie w ciało.
— Mahomed, w imię twej najdroższej córki, zlituj się nade mną...
Niewolnik zastanawiał się chwilę i jak we mgle ujrzał rysy swej drogiej Bekhty, serce swego serca, jedyny jasny promyczek swego ciężkiego życia, walczącą również z bezlitosnym katem. Sumienie żądało sprawiedliwości.
— I ty, — wykrzyknął w końcu, nie puszczając jednak swej zdobyczy, — coś zrobiła panu
naszemu?
— Ja. — wyszeptała Azaja ledwie dosłyszalnym głosem, była już na wpół uduszona, — ja
tańczyłam święty taniec ...
Mahmed znieruchomiał. Po krótkim namyśle wyciągnął zza pasa sztylet i jednym zamachem przeciął więzy skazanej, a zniżając głos rzekł:
— Patrz: moją głowę wraz z głowa mej córki oraz żony mojej ofiaruję za twoją. Jeżeliś naprawdę zrobiła to, coś rzekła, to uratujesz nas...
Podniósł następnie groźnie pięść i dodał:
— Lecz jeżeliś skłamała, Bóg cię dosięgnie. Odejdź!
Azaja wyprostowała się i oddaliła od studni, jeszcze cała pod wrażeniem ostatnich słów Mahmeda.
Gdy znalazła się już przy murze, okalającym posiadłość Sidi Hafida, odwróciła głowę i jeszcze
raz podniesionym głosem przysięgała żernemu słudze, że to, co powiedziała jest prawda.
Mahmed przywołał ją z powrotem i zanurzywszy rękę w piecyku, podał jej garść siarki ze słowami:
— To dla psów, jeśli je spotkasz...
Azaja przyklękła i pocałowała niewolnika w rękę:
— Bóg ci to wynagrodzi, dobry Mahmedzie.
I otworzywszy małe ukryte w murze drzwiczki, zniknęła w ciemnościach nocnych...
Nie zdążyła przejść nawet pól kilometra, gdy zwęszyły ją psy, powracające z Sidi Hafidem i
rzuciły się za nią. Azaja, zobaczywszy grożące niebezpieczeństwo zaczęła biec, lecz psy dogoniły
nieszczęśliwą i już miały rzucić się na nią i rozszarpać w kawałki, gdy przypomniała sobie
polecenie Mahmeda i rzuciła im w oczy siarkę.
Przerażone zwierzęta, skowycząc z bólu, pobiegły do swego pana.
— Stało się — rzekł, Hafid, — zobaczyły przechodzącą śmierć.
Nad zamkniętą studnią. Sidi zastał Mahmeda siedzącego z głową spuszczoną i nieśmiejącego podnieść na niego wzroku.
— Mahmed, co ci jest?
— Nic panie. Kwadrans minął jak odeszła. (W języku arabskim słowo odejść ma podwójne
znaczenie: umrzeć i odejść).

V.

Minęły miesiące. Nastała twarda, rzadko w tych stronach spotykana zima. Od czasu zniknięcia nieposłusznej żony, wycofał się całkowicie Sidi Hafid do swych apartamentów. Całymi dniami przesiadywał w kącie komnaty, otulony w skórę tygrysa. Nie spacerował po wspaniałych korytarzach, ani nie zaglądał do komnat żon swoich. Głos jego słychać było tylko, gdy przywołał Mahmeda, nakazując mu przynieść szklankę alkoholu lub nałożyć tytoniu do fajki.

   Zdarzało się czasami, że przechodził koło zamkniętych na znak żałoby drzwi swojej faworyty.
Zwalniał wtedy kroku, nozdrza rozszerzały mu się jak gdyby chciały schwytać pewien zapach, który go przyprawiał o ból niemal zmysłowy. Odwracał się wtedy gwałtownie i przyspieszał kroku...
Wieczorem, gdy wszyscy pogrążeni już byli we śnie, szedł nad brzeg ponurej studni. W błękitnym świetle zimowych nocy, przybrany w skromny burnus, przechadzał się dookoła studni, w której myślał, że Azaja uśpiona jest na wieki. Czasami krążył tak blisko otworu, że Mahmed, który postępował za nim jak cień, bał się, iż Sidi ma zamiar również rzucić się w bezdenną studnię.

Mahmed słyszał, jak z ust pana jego wydobywały się ciche westchnienia ust tych, które dotychczas
przyzwyczajone były tylko do wydawania rozkazów lub gromienia. Widząc ból Hafida, chciał wierny sługa przystąpić do pana ze słowami:
— Panie, pociesz się, Azaja nie umarła.
Lecz Mahmed bał się przyznać panu swemu, że zna tajemnicę jego serca, przypuszczał zresztą,
że czas zabliźni rany. Pewnego grudniowego poranku, zatrzymała się żebraczka przed bramą ogrodową. Odziana była w łachmany pełne wszelakiego robactwa.
— I wy muzułmanie, którzy należycie do Boga, zlitujcie się nade mną...
Wymawiając te słowa spoglądała poprzez srebrne kraty do wnętrza ogrodu. Nagłe zobaczyła
gospodarza. Szybko poprawiła zasłonę okrywającą twarz i rzekła dziwnie zmienionym głosem:
— O Panie, pomóż mi, a Bóg ochroni twoich drogich zmarłych...
I wyciągnęła do niego małą dłoń.
Sidi Hafid powracał właśnie z swojej codziennej pielgrzymki znad studni, gdzie znowu całą noc
spędził w bólu.
Ostatnie słowa żebraczki ulżyły trochę jego sercu.
— Ugościć ją — rzekł służbie.
W czasie, gdy wracał do swoich apartamentów, żebraczka została wprowadzona do sali dla gości na pierwszym piętrze, gdzie znalazła się między paroma derwiszami oraz przewodnikami karawan.
Sidi Hafid powrócił do siebie.
Od paru dni zmienił się wygląd mieszkania jego. Ze ścian oraz z podłóg zdjęto najmniejsze nawet ozdoby. W jednym rogu znajdowało się narguile gospodarza, a w drugim wszystkie dywany, obrazy poduszki złożone razem.

Po tak ogołoconych komnatach hulał mroźny wiatr. Religia mahometańska nakazuje w czasie
żałoby pozbawiać się wszelkich wygód doczesnych. Sidi Hafid siadł na ziemi, podwinąwszy nogi
pod siebie, naprzeciwko stolika z narguilą. Zmęczony był paroma nieprzespanymi nocami. Ogarniała go senność, którą potęgowała cisza olbrzymich pustych sal oraz odurzający dym fajki.
Po chwili zdrzemnął się...Około godziny trwał w tym półśnie... Nagle poprzez ściany usłyszał lekki szmer. Nadsłuchuje... hałas ustał.
Bez wątpienia był to niewolnik, który przechodził galerią. A może była to tylko halucynacja rozgorączkowanego mózgu...
Zasnął na nowo...
Niebawem hałas znów się rozpoczął. Teraz słyszał szybkie kroki w komnacie na prawo.
— Allah wszechmogący — wykrzyknął — kto śmiał wejść do tego pokoju?
Potem znów nastała cisza...
Lecz raptem po paru minutach jakiś mebel został poruszony... Słychać było szelest zdejmowanych
sukien... I jeszcze nie wierzył, jeszcze nie chciało mu się wstać.
Naraz posłyszał — tym razem zupełnie wyraźnie — charakterystyczny zgrzyt zameczka przy kuferku z kosztownościami, znajdującym się na tualecie.
Jednym skokiem stanął na nogach. Kto miał odwagę dotknąć się jego relikwii? Allah, ileż wspomnień przywodził mu na myśl zgrzyt tego małego zameczka!... Przed tym cennym mebelkiem najdroższa spędziła najlepsze godziny swego życia...
Dobiegł do portiery, zdecydowany okrutnie ukarać śmiałka, kim by nie był, który się odważył
sprofanować sanktuarium zmarłej.
W tym momencie portiera podniosła się. Na progu stała niewiasta, ubrana cała w jedwabie
oraz drogocenne klejnoty.
Sidi Hafid przerażony cofnął się. — Swoimi pięknymi, dużymi oczyma przypatrywała się Azaja panu swemu. Puściła portierę i zbliżała się do niego małymi krokami.
— Azajo... Ty tutaj!... Ty na powierzchni ziemi!...
— Panie, przebacz — wyszeptała. — Jam tyle wycierpiała między lwami, wilkami i jadowitymi
wężami, uczepiona do najwyższych gałązek cedrowych...Wiatr, głód i samotność po twym pięknym haremie... po tym złotym gniazdku... po pieszczotach twych... Panie, jam więcej wycierpiała, niż owej pamiętnej nocy nad studnią bez dna...
W miarę, jak Azaja postępowała naprzód, Sidi Hafid cofał się. Nie wiedział jak ma się w tym wypadku zachować. Serce jego biło szaloną radością! Oto patrzył na kobietę, którą kocha, a o której myślał, że umarła. Czyż on też nie cierpiał? Dumny był z tego, że wróciła do niego, nawrócona, złamana i w końcu uległa.
Jedno go tylko oburzało, że rozkaz jego nie został należycie wykonany.
— Jak to się stało — krzyknął — że Mahmed, ten podły Mahmed pozwolił ci odejść? Więc nie
wrzucił cię do studni, tak jak mu rozkazałem?
Azaja zdążyła tymczasem zauważyć nagie mury komnaty oraz zmianę zaszłą w obliczu Hafida,
ciemne obwódki pod oczami i bladość cery i zrozumiała, iż pozostała panią jego serca, stała się
więc pewniejszą.
— Tak panie, — rzekła. — Przebacz niewolnikowi swemu. — Ja sama jestem winna. Tak długo prosiłam, tak płakałam, aż dobry Mahmed zwrócił mi wolność.
I w miarę, jak mówiła, głos jej stawał się potulnym, a wzrok pieszczotliwym. Sidi Hafid odwrócił głowę, ażeby oprzeć się jej urokowi. Zmarszczył czoło i rzekł groźnym głosem:
— I tyś śmiała stanąć przede mną, znając winę swoją i nieposłusznego niewolnika?
Lecz Azaja była już blisko niego. Całowała jego chude palce. Perfumy, którymi przesiąknięta była jej suknia wraz z zapachem jej młodego ciała, uderzyły w serce Hafida.
Ostatnim wysiłkiem próbował się jeszcze opanować. Całą piersią wchłaniał jednak wonne
powietrze otaczające faworytę.
— Panie, panie, — westchnęła Azaja. — Mahmed nie zabił mnie, gdyż wiedział, że ty mnie
jeszcze kochasz.

Zakończenie.

Koło południa przyszedł Mahmed zawiadomić Sidi Hafida, że polecona przez niego żebraczka
zniknęła.
Azaja  uśmiechnęła się, gdyż Mahmed, stojący na progu ze spuszczonymi oczyma, nie zauważył
Sidi Hafid odpowiedział niewolnikowi flegmatycznym tonem:
— Żebraczka, Mahmedzie? Oto jest...
— Zgubieni jesteśmy! — pomyślał Mahmed, rozpoznając Azaję, siedzącą obok Hafida w
kosztownym kostiumie oblubienicy haremowej.
Widząc jego przestrach, przyszła mu Azaja z pomocą.
— Nie bój się Mahmedzie — rzekła — pan nam przebacza.
Hafid uśmiechnął się.
— Bądź błogosławiony Mahmedzie! — po czym przywoławszy niewolnika do siebie dodał: — Tyś mi zwrócił życie, idź więc do siebie i do swoich, ja.... zwracam ci wolność.

Podczas, gdy niewolnik, upadłszy na ziemię, całował kolana Hafida, Azaja zarzuciła mu oba ramiona na szyję i szepnęła mu całkiem cicho do samego ucha:
— Sidi... przysięgam... już nigdy nie zatańczę pod namiotami w Ellcuali.


                                                            ***

źródła:
-nota biograficzna Mieczysława Dunin Borkowskiego lenczewski.com.pl ,
-opowiadanie z przedwojennego czasopisma "Moja przyjaciółka" 1936 rok, od nr 7 do nr 9,
-zdjęcie dziewczyny ze strony charlottelennon.wordpress.com

LinkWithin