czwartek, 30 stycznia 2014

Reduty (czyli zabawy karnawałowe) w XVIII wieku.

Fragment jednej z wytwornych
redut karnawałowych w latach trzydziestych
Niezwykle hucznie i z wielką pompą obchodzono zapusty w dawnej Polsce. Tańczono, bawiono się do upadłego, do rana. Kuligom nie było końca. Zabawy taneczne, połączone z ucztowaniem, śmiechem i dobrym samopoczuciem, zaczynały się od Nowego Roku i trwały nieprzerwanie aż do środy popielcowej.

„Dziś, dziś, dziś, podkóweczki dajcie ognia..." wybijano ogniście hołupce do rana, aż trzęsły się ściany gościnnych, staropolskich dworów.
Nowy rodzaj zabaw publicznych zapoczątkował August II Sas. Jednak powszechne i modne stały się podczas panowania Augusta III Sasa. Nazwane zostały właśnie, reduty. Na samym początku bawiono się "tylko" dwa razy w tygodniu, we wtorki i czwartki. Jednak z czasem ludzie wiecznie głodni szaleństw i zabaw stwierdzili, że to za mało. Zabawy były przednie, miały wielkie powodzenie, więc zwiększono ich liczbę do pięciu dni w tygodniu. Teraz bawiono się od poniedziałku do czwartku, po czym następowały dwa dni przerwy, by tygodniową zabawę zakończyć w niedzielę „ledwo sobie swawolnicy mieli czasu do wytchnienia przez piątek i sobotę". Zdarzało się, że w niektóre niedziele urządzano nawet kilka maskarad. Popularność miały tak niezwykłą, że bilety wstępu schodziły jak przysłowiowe ciepłe bułeczki a liczba ich sprzedaży dochodziła nawet do sześciu tysięcy. Według Friedricha Schulza owe reduty trwały w Polsce nawet od początku grudnia aż do Zielonych Świątek. Zabawę przerywano oczywiście w terminach postu.

Na polskich redutach bawiono się inaczej niż w Berlinie czy Wiedniu. Zdecydowanie mniej tańczono, zwłaszcza klasa wyższa - bardziej zajmowali się dyskusją, plotkami i spacerowaniem wśród tłumu. Pozostali korzystając z okazji, że niezmordowana kapela grała bez przerwy, wydawała się w ogóle niestrudzona i zapał do tańca, popędzał ich do dalszych szalonych wyczynów na parkiecie, takich, że bywały obawy, iż w zapale rozniosą ściany redutowych sal.

Stroje uczestników bywały niezbyt wyszukane. Mężczyźni z reguły przebierali się za diabła, stróża, woźnicę, nietoperza, Kozaka i Żyda. Natomiast kobiety za Żydówki, wieśniaczki, chłopki lub Turczynki. Niektóre panie z wielkiego towarzystwa, maskowały się od stóp do głów, zwłaszcza jeśli przychodziły bez swoich mężów. Jak na każdym balu i na redutach nie brakowało mocniejszych trunków, które dodatkowo miały uprzyjemniać zabawę. Co zadziwiające, podobno, w cenie biletu była tylko możliwość uczestnictwa. Nie obejmowała ona nawet zwykłej szklanki wody. O rozkosze podniebienia musiał każdy delikwent postarać się sam.

Obyczaj redutowy nakazywał, by w trakcie jej trwania mieć na twarzy maskę. Każdy uczestnik zabawy musiał ją bezwzględnie posiadać. Osoby wyżej postawione, mogły jej nie mieć na twarzy, ale musiały mieć ją chociaż przywiązaną do ramienia, lub wetkniętą za kapelusz lub czapkę. Maska
równała ze sobą wszystkich. Wielki pan pan bawił się bez żenady razem z szewcem czy krawcem. Na ten krótki czas, biedni i bogaci, stawali się sobie rodziną, pili razem, tańcowali i hulali do woli, doskonale wiedząc z kim mają do czynienia- chociażby z człowiekiem „podłej kondycji".
Dopiero w momencie, gdy taki ktoś maskę zdjął i chciałby się spoufalić, natychmiast zostałby odrzucony.
Jednak nie tylko ci nieco gorszego stanu, przez czas trwania reduty, nie demaskowali się. Nie ściągały jej osoby z najbardziej wytwornego towarzystwa wtedy, gdy nie chciały być rozpoznane. Dosyć często w takim przypadku, ukrywający się pod maską, śledził żonę, narzeczoną czy kochankę. Oczywiście damy również ukrywały się pod maseczką i z wielką chęcią bawiły się w detektywów. Najulubieńszą zabawą na reducie było ocenianie i zgadywanie, kto kryje się za daną maską.

"Czyjeż to oczy tak błyszczą w intrygującej czarnej maseczce. Czyjaż to postać kryje się w
bogatym stroju hiszpańskiego rycerza? Któż jest ta mała, wdzięczna pastereczka, śmiejąca się srebrzyście spod białej maseczki?" Czasem kilka godzin chodził kawaler za wybraną tajemniczą dziewczyną i nie udało mu się dowiedzieć, kim ona jest. Niejednokrotnie nie dowiadywał się wcale.
Piękna maseczka, mimo, że intrygowała go przez noc całą, to zdarzało się, że nagle znikała tajemniczo i gdy blady świt zaglądał do balowej komnaty, jej już nie było.

Jak to zwykle się zdarza na takich zabawach i dzisiaj, byli jednak i tacy, którzy nie bawili się, nie tańczyli i nie intrygowali. Swoją energię i pasję pożytkowali w inny sposób- a mianowicie zasiadali oni do stolika z kartami z kompanem lub kompanami i grali zapamiętale do samego ranka.
Bezpieczeństwa na sali strzegła warta gwardii koronnej, która składała się z czterech żołnierzy za
drzwiami i dwóch żołnierzy z oficerem pośrodku sali. Jeśli ktoś zachowywał się za bardzo krzykliwie i nieprzyzwoicie, wyrzucany był za drzwi. W przypadku, gdyby był w
masce, musiałby  ją zdjąć. Oficer karał według własnego uznania.
Stoły na redutach były obficie i drogo zaopatrzone. „Wina węgierskiego, dość ordynaryjnego butelka ośm tynfów, lepszego, czerwony złoty. Kapłon pieczony, talar bity, para kuropatw zaprawnych- czerwony złoty".

Ludzie nie skąpili grosza ani na trunki, ani na jedzenie.  Wina i piwa, lały się wiec strumieniami, aż w głowach porządnie szumiało. Nieraz zdarzało się, że w gwarze i tłoku roztańczonych par znikała
gdzieś czyjaś żona, córka, siostra lub narzeczona. Kobiety łase na komplementy, pozwalały wywabić się z sali przypadkowemu, ognistemu kawalerowi. Upodobana dama znikała w którymś ze stojących przed pałacem powozie i ruszała wraz z nieznajomym na eskapadę. Po krótszym lub dłuższym czasie, w zależności od sytuacji, przypadkowa para wracała na redutę i mieszała się na powrót z rozbawionym tłumem i nikt nie orientował się w sytuacji. Nieraz matka pytała córkę:
-„ Gdzieś ty była?"
-"Nigdzie, tańcowałam i chodziłam po pokojach"-odpowiadała śmiało córka.

Jak widać, z powyższego opisu, niezwykle z pompą, niezwykle szaleńczo, spontanicznie i niezwykle na bogato bawiono się na tych słynnych zapustowych redutach. Ach, jakże bym chciała przenieść się w czasie na jedną taką szaloną noc... :)

źródła: moja przyjaciółka nr 2, 25.01.1934, wilanow-palac.art.pl
           

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Epokowy wynalazek polski. Zbigniew Szczepanik.

Inspiracją do napisania postu stał się dla mnie, po raz kolejny, artykuł z "Nowin codziennych" ( poniżej cała jego treść). Tym razem, o kolejnym, genialnym Polaku, który sławił Polskę w świecie. A właściwie o zapomnianym synu znanego wynalazcy- Jana Szczepanika- Zbigniewie. Jak się okazuje, na temat Zbigniewa Szczepanika, jego pracy i osiągnięciach, nie znalazłam nic, poza tym jednym artykułem z przedwojennej prasy...

Dla przybliżenia tematu, bardzo pokrótce przedstawię, więc sylwetkę jego ojca, Jana Szczepanika. Na innych stronach jest mnóstwo informacji na temat wynalazcy, więc nie będę powielać, a jeśli Was zainteresuje ten wstęp, to poniżej podałam adres jednej z takich stron. A po nitce do kłębka...

"Jak małą wagę przywiązuje się w Polsce do tego co naprawdę wartościowe, pokazuje przykład osoby wielkiego polskiego wynalazcy Jana Szczepanika. W PRL-u uczono, że telewizja w Polsce zaczęła działać po wojnie. To nie jest prawdą. Telewizja działała w Warszawie już w roku 1936. Na dodatek to Polak jest wynalazcą telewizji w ogóle.

Jan Szczepanik jest autorem 50 wynalazków i kilkuset opatentowanych pomysłów technicznych z dziedziny fotografii barwnej, telewizji, barwnego tkactwa i innych. W 1897 opatentował telektroskop, urządzenie do przesyłania ruchomego obrazu kolorowego wraz z dźwiękiem na odległość, protoplastę dzisiejszej telewizji. W latach 1918-1925 opracował system filmu barwnego, wysoko ceniony za bliskie realizmowi oddawanie kolorów. Pracował także nad odtwarzaniem filmu dźwiękowego. Udało się mu stworzyć kamizelkę kuloodporną z jedwabnej tkaniny z cienkimi blachami stalowymi. Wynalazek ten przyniósł Szczepanikowi sławę, ponieważ obronił przed zamachem króla hiszpańskiego Alfonsa XIII, który w ramach wdzięczności udekorował Szczepanika najwyższym odznaczeniem państwowym. Podobnie zamierzał uczynić Mikołaj II, jednakże Szczepanik z pobudek patriotycznych odmówił przyjęcia orderu, a sam car obdarował go wówczas złotym zegarkiem wysadzanym brylantami."                   (źródło: bialczynski.wordpress)

Poniżej cały artykuł z "Nowin codziennych" z 16 stycznia 1933 roku, nr 18. Oczywiście, zachowałam oryginalną pisownię:

"Rewelacja w kinematografii. Epokowy wynalazek polski.
Szczepanik - twórca filmu barwnego propagatorem Polski na wystawie w Chicago.

W ostatnich dniach doniosła prasa o epokowym wynalazku polskim w dziedzinie kinematografii barwnej. Po raz pierwszy został wyświetlony film 100 proc. w barwach naturalnych. Wobec
wielkiego zainteresowania naszych czytelników tym wynalazkiem, zwróciliśmy się do Laboratorjum „Szczepanik - film" z prośbą o bliższe informacje.

Młodego wynalazcę, p. Zbigniewa Szczepanika, zastajemy w pracowni konstruktorskiej, gdzie
wśród stert rysunków i planów spędza większą część dnia. Uderza niesłychane jego podobieństwo do ojca, ś.p. Jana, sławnego wynalazcy, o którego pracach powtarzała obfita literatura światowa. Te same rysy twarzy taka sama bujna czupryna, ten sam wzrok, żywy, energiczny.

Z wesołym uśmiechem wita się z nami ten dzielny, młody, bo zaledwie 28 lat liczący człowiek, którego genjusz rozwiązał problem absorbujący od wielu lat najtęższe umysły uczonych i konstruktorów.
-Pokażę panom pierwowzór mojego aparatu, który był dla mnie punktem wyjścia w ciągu paru lat pracy nad aparatem skonstruowanym obecnie.
Z zainteresowaniem oglądamy misterny model, całkowicie sporządzony przez p. Szczepanika,
skomplikowane układy soczewek, ujętych w precyzyjne klamry, pozwalające regulować je z mikroskopową dokładnością.
-Model ten zbudowałem jeszcze we Lwowie. Bóg jeden wie, w jakich pracowałem wówczas
warunkach. Dzięki współpracy oddanych mi przyjaciół Jedynie mogłem pokonać trudności materjalne i techniczne, jakie napotykałem na każdym kroku.
-Pierwszy ekran, na którym sprawdzaliśmy rezultaty naszej pracy, nie przekraczał rozmiarami zwykłego arkusza papieru.
-Pierwsza demonstracja publiczna potrafiła zainteresować grupę finansistów warszawskich,
która stworzyła mi laboratorjum i umożliwiła budowę projektora.
Przechodzimy do kabiny, gdzie na silnym fundamencie betonowym stoi normalny aparat
kinematograficzny z przybudowanym adepterem (przystawką), który stanowi istotę wynalazku.
Zasada wynalazku polega na tem, że zdjęcie dokonane przy pomocy specjalnego aparatu jest
robione przez trzy filtry (czerwony, zielony i niebieski). Otrzymany w ten sposób film jest
czarno-biały i tylko pewne elementy poszczególnych obrazków wykazują różną gęstość krycia, wskutek czego przy projekcji w procesie podobnym, ale odwrotnym do procesu zdjęcia, obrazki te są wyświetlane przez odpowiednie filtry barwne, przyczem zawsze są rzucane na ekran po trzy
jednocześnie. Przez połączenie trzech częściowych obrazków otrzymujemy na ekranie obraz kończenie doskonały pod względem barwy i wszystkiemi odcieniami i barwami widma słonecznego.
-W jaki sposób powstaje kolor żółty? -pytamy.
-Zdziwi to panów może, lecz kolor żółty powstaje przez połączenie czerwonego z zielonym, nie
tak jak to się dzieje przy mieszaniu farb. Tłumaczy się to połączeniem świateł barwnych i ich zsumowaniem spektralnem.
Następnie zwiedzamy salę demonstracyjną, w której również odbywają się próbne zdjęcia. Pod
ścianami stoją jupitery, dekoracje, przysłony i t.d. Przechodzimy do laboratorium, gdzie są
wywoływane filmy.
Wszystkie pracownie, urządzone celowo i nowocześnie, są wyposażone we wszelkie środki
naukowe do studjów i prac nad zagadnieniem filmu barwnego.
- Kiedy świat ujrzy wynalazek pański? — zapytujemy zlekka, oszołomieni.
-Mojem skrytem pragnieniem jest przygotować film, ilustrujący całą Polskę, z jej geografją, etnografją, folklorem, urbanistyką, pejzażem, kulturą, przemysłem i sztuką, by na najbliższej wystawie światowej w Chicago pokazać światu Polskę, tembardziej, że, jak mi wiadomo, na wystawie tej Polskę reprezentować ma ze względów oszczędnościowych zaledwie jeden skromny pawilon, urządzony przez miejscową kolonję polską.

Żegnamy p. Szczepanika, życząc mu najlepszych wyników jego pracy i realizacji zamierzeń."

Naprawdę, ciężką pracę mieli pierwsi, przecierający szlaki pionierzy kinematografii. Doceniam, jak zawsze, i podziwiam za upór i niezłomność w dążeniu do celu. To dzięki takim ludziom, dziś mamy tak wiele wygód, czy przyjemności. Tylko, wiadomo jak z wszystkim, korzystać trzeba z tych dóbr z umiarem ;)

LinkWithin