sobota, 28 marca 2015

Dawne zwyczaje wielkanocne, część 2























Na powitanie wiosny i nowego lata zachowuje lud polski starożytny zwyczaj słowiański, zwany gaikiem lub maikiem. Z pęku słomy robią uczestnicy obchodu bałwana, którego nazywają "Moreną" lub "Marzaną," czyli boginią śmierci. Przeszedłszy z bałwanem tym przez wieś, topią go w rzece lub stawie, po czym ustroiwszy zieloną gałąź choiny we wstążki oraz malowane i złocone jajka, powracają z nią i zatrzymując się przy każdym domu, mówią: 

Śmierć wygnaliśmy, 
Lato przyprowadzamy! 

Następnie śpiewają: 

Zdrowia, szczęścia winszujemy, 
Zdrowia, szczęścia i wszystkiego, 
Od Jezusa, od samego. 
Wejrzyj, pani gospodyni, 
Nowe latko w twojej sieni! 
Jeśli chcecie go oglądać, 
Musimy coś od was żądać; 
A my wam podziękujemy: 
Zdrowia, szczęścia winszujemy, 
Nowe latko i maj, 
Boże, mu szczęście daj! 

W zamian za to dostają śpiewający jaja, kołacze czy bułki.

W pogańskich czasach ludy słowiańskie witały uroczyście powrót wiosny, którą czciły jako boginię Maję, urządzając obchody religijne, oraz tańce i śpiewy. Zwyczaj ten zachował się dotąd w całości na Litwie ( zaznaczam, że czasopismo jest z roku 1909, i nie wiem czy zwyczaj ten praktykuje się na Litwie w roku 2015 ;)  gdzie około ubranego we wstęgi i błyskotki drzewka, młodzież wioskowa tańczy, ująwszy się za ręce i śpiewa pieśń starożytną, w której powtarzają się wyrazy: "0, Maja! Maja!" 

W niektórych okolicach Wielkopolski, choć już zarzucono zwyczaj chodzenia z gaikiem, śpiewają o nim piosnkę, pełną prostoty i serdeczności: 

Nasz maik zielony, 
Pięknie ustrojony, 
Co go ustroiły, 
Co go umaiły 
Nadobne dzieweczki 
W jedwabne wstążeczki. 
Nadobne, nadobne, 
Do róży podobne. 
Wszędy sobie chodzi, 
Bo mu się tak godzi. 
Z nim do dworu wstępujemy, 
Zdrowia, szczęścia winszujemy. 

Na Rusi, w pierwszy dzień świąt wielkanocnych po cmentarzach odbywa się zabawa bardzo starożytna, zwana "Haiłką". Dziewczęta, odświętnie przybrane, z pękami wstążek na głowie, w wieńcach z bujnie natkanego liścia, złoconego barwinku, rozpoczynają taniec. Ująwszy się za ręce, tworzą jak największe koło. Dwie lub jedna staje pośrodku, a inne zataczając kręgi wkoło niej i zawodząc korowód w tę i ową stronę, śpiewają przeciągłymi tonami: 

Jedzie Zelman, jedzie... 

Ów Zelman nigdy do celu nie dojeżdża, cała bowiem zabawa polega na tym, że chłopcy nie dają nigdy pieśni, ani tańca dokończyć dziewczętom. Gdy więc korowód zaczęty, parobcy ukryci dotąd za wrotami cmentarza, wpadają niespodzianie w tańczące koło. Idący na czele wywija kijem, trzymanym w ręku, przestraszone dziewczęta uciekają, robi się zgiełk, zamieszanie, ku radości triumfujących parobków, ku zmartwieniu dziewcząt, które się niby o wyrządzoną psotę gniewają. Rozbite koło znów się zbiera i znów zaczyna się pieśń o Zelmanie. Niekiedy zabawa ta służy za pretekst do popisów siły i zręczności. 

Dwóch chłopców, ująwszy się za ręce, staje naprzeciwko siebie, dwaj inni stają im na ramionach, dwaj jeszcze, jeśli się znajdą zręczniejsi od poprzednich, wchodzą tym ostatnim na ramiona. W ten sposób tworzy się kilku piętrowa wieża, która obchodzi zgromadzonych, ku wielkiej uciesze widzów, podziwiających zręczność młodzieży. Zadaniem tej wieży jest rozbicie koła tańczących haiłkę dziewcząt. 

W drugi dzień Wielkiejnocy zaczyna się zabawa, a właściwie gra, zwana "w zielone". Dwie osoby umawiają się, że przez pewien określony czas będą miały zawsze przy sobie zielone: gałązkę, listek lub coś podobnego. Kto zapomni o tym lub zgubi zielone, płaci karę. 

Po Bożym Narodzeniu i Wielkiejnocy najuroczyściej obchodzą Polacy Zesłanie Ducha świętego. Wszystkie kościoły, dwory, domy ubierają w gałęzie brzozy, jesionu lub świerku, ziemię i podłogi wysypują zielonym tatarakiem. Słusznie uroczystość ta przybrała u nas nazwę Zielonych Świątek, gdyż jest to prawdziwe święto odradzającej się ze snu zimowego przyrody, święto wieśniaków, a zwłaszcza rolników i pasterzy. 

W niektórych okolicach dziewczęta wybierają z pośród siebie "królewnę", którą ubierają w jasną sukienkę, opasują barwną, zwykle czerwoną wstążką, na włosy kładą jej wianek z lilii, ruty i barwniku, a całą głowę nakrywają chustą, tak, by twarzy królewny nikt nie mógł zobaczyć. Sześć lub osiem dziewczyn, zwanych "marszałkami" królewny, przywdziewa ciemne kapoty i czapki mężczyzn, przybrane rutą, barwnikiem i wstęgami. Orszak taki obchodzi granice pól swojej wioski ze śpiewem: 

Gdzie królewna chodzi, 
Tam pszeniczka rodzi, 
Gdzie królewna nie chodzi, 
Tam pszeniczka nie rodzi. 

Chłopcy miejscowi, wziąwszy flaszkę wódki, wychodzą na powitanie królewny z muzyką i starają się spotkać orszak jej na otwartym polu, gdzie rozpoczyna się zabawa: śpiewy i tańce. Powracając do wsi, wstępują do dworu lub do jednego z zamożniejszych gospodarzy, śpiewając przy tym: 

Na maj królewna chodziła; 
A cóż na maju robiła? 
Zielone wino sadziła; 
A cóż nad winem mówiła? 
Rośnijże wino wysoko, 
Puszczaj korzenie głęboko! 

Ze dworu wychodzą na spotkanie orszaku i zapraszają wszystkich uczestników zazwyczaj do stodoły. Tutaj na stole pod ścianą sadzają królewnę i zdejmują jej zasłonę z głowy. Obchód ten kończy się tańcami i poczęstunkiem. 

Na Kujawach, kto w dzień Zielonych Świątek pierwszy bydło na pole przypędzi, ten zostaje "królem pasterzy," pastuszka zaś- "królową pasterek." Kto ostatni w dniu tym na pastwisko przybędzie, ten przez trzy dni świąt, gdy cała wieś oddaje się zabawie, musi zajmować się sam jeden pilnowaniem bydła. Para królewska mianuje głównych urzędników swego dworu, to jest marszałka, kuchmistrza i piwniczego... 

Tymczasem król i królowa otrzymują od całego dworu podarunki w postaci wstążek, świecideł i kwiatów, 
z których uwite wieńce zdobią ich głowy. Następnie pośród śmiechu i żartów stroją tego, który ostatni 
bydło wypędził na łąkę, w wieniec z patyków i słomy. 

Po uczcie odbytej zwykle na pastwisku, w uroczystym pochodzie udają się wszyscy do wsi, prowadząc wybranego ze stada najpiękniejszego wołu, ustrojonego w wieńce i wstęgi. Marszałek, przepasany białym ręcznikiem, postępuje na czele. Królową prowadzą pod ręce dwie najpiękniejsze pastuszki, króla- dwaj najstarsi gospodarze. Wchodząc do wioski, marszałek daje kilka strzałów z fuzji lub pistoletu, pasterze trzaskają z biczów, śpiewy i muzyka nie milkną ani na chwilę. Odprowadziwszy wołu właścicielowi, który musi wykupić go datkiem jakimś na wyprawienie uczty, rozpoczynają ochoczą zabawę i tańce, przeciągające się do późnej nocy. 
A. S. 

Powiązane:

źródło: zdjęcia i tekst "Przyjaciel dzieci" 17.04.1909, nr 16

czwartek, 26 marca 2015

Dawne zwyczaje wielkanocne, część 1

Począwszy od Niedzieli Palmowej cały tydzień wielki był poświęcony rozpamiętywaniu ostatnich chwil Zbawiciela na ziemi, a zarazem stanowił przygotowanie do uroczystości Zmartwychwstania. W Niedzielę Kwietniową, kto wstał najwcześniej, brał wstawioną jeszcze od środy popielcowej do wody gałązkę wierzbiny, która rozwinęła się w czasie postu i uderzając nią śpiących, budził ich, wołając:

Wierzba bije, nie ja biję,
Za tydzień — Wielki Dzień,
Za sześć noc — Wielka Noc!

Na Litwie do słów powyższych dodają jeszcze:
"Bądź zdrowy jak lód, wesoły jak wiosna, bogaty jak ziemia!" 
Poświęcone w kościele przez kapłana palmy, zatknięte za obraz święty, przechowywano zwykle do następnego roku. Powszechne w dawnych czasach było mniemanie, iż połknięcie pączka, czyli "kotka" z palmy poświęconej, zabezpiecza od choroby. W Wielki Czwartek gromada wyrostków wiejskich robiła bałwana ze słomy i oblekała go w podarte łachmany: wyobrażać on miał Judasza i trzymał w ręku worek, napełniony potłuczonym szkłem, przypominającym 30 srebrników, za które niewdzięczny uczeń Chrystusa wydał Mistrza w ręce oprawców.

Z Judaszem tym udawano się do kościoła na "ciemną jutrznię", jaką to się w tym dniu odprawia i stawano z nim pod chórem. Po skończonym zaś nabożeństwie wynoszono go na cmentarz i bito zawzięcie kijami. Potem włożywszy Judasza na taczki, wieziono go kolejno na plebanię, do dworu i do gospody, powtarzając wszędzie tę samą ceremonię, ku wielkiej radości zebranego tłumu. Wieczorem, gdy się już ściemniło, palono Judasza na pagórku za wsią lub też topiono w rzece, albo stawie. Czasami zamiast tego, zrzucano go z wieży, wypędziwszy go przedtem z kościoła grzechotkami.

Bardzo rozpowszechnionym zwyczajem było, co i do dziś dnia się przechowało, strzeżenie w ciągu trzech ostatnich dni Wielkiego Tygodnia Grobu Zbawiciela przez podwójną straż młodych ludzi, przebranych za żołnierzy w zbroje i hełmy, trzymających obnażone miecze lub też karabiny lufą na dół obrócone. Grób ubierano zwykle z największym, na jaki daną parafię stać było przepychem, wyściełając wybraną na ten cel kaplicę kobiercami, makatami, strojąc ją w zieloność, kwiaty, wodotryski i lampki kolorowe. Niekiedy urządzano przy Grobie muzykę, grającą rzewne melodie, zastosowane do smutnego obchodu. W Wielki Piątek nad wieczorem odbywały się procesje z pasjami, a nawet dawano przedstawienia będące dokładnym wyobrażeniem Męki Chrystusa Pana. Jeden z uczestników udający Pana Jezusa szedł Wjazd Chrystusa Pana do Jerozolimy, w koronie cierniowej i łańcuchach, dźwigając krzyż wielki. Dopomagał mu Szymon Cyreneusz, otaczali ich żołnierze.

Kapnicy  i biczownicy w szarych lub czarnych kapach, mając tylko wycięte otwory na oczy, towarzyszyli w długich szeregach tym procesjom, smagając jedni drugich rzemykami, poskręcanymi na końcach w węzełki, podczas śpiewania Miserere. Albrecht Stanisław Radziwiłł wspomina w swoich pamiętnikach, że w roku 1638 król Władysław IV niektóre Groby Pańskie w Warszawie odwiedził, a wieczorem, w czasie procesji, między kapnikami zażywał dyscypliny.

Kitowicz w opisie zwyczajów i obyczajów za czasów saskich powiada, że w Wielki Piątek, albo w Wielką Sobotę rano, czeladź, przywiązawszy na nitce śledzia do długiego i grubego powroza, wieszała go na
suchej wierzbie przy drodze, niby za karę, że przez Post Wielki nad mięsem panował, morząc ludzi głodem. Dnia tego wynoszono również z kuchni żur, jako potrawę postną, a więc już odtąd zbyteczną i czyniono sobie figle, każąc komuś nieświadomemu obyczaju nieść garnek z żurem na głowie, dla pogrzebania go. Za niosącym szedł jeden ze swawolników z łopatą, mając niby dół kopać dla żuru. Gdy wyszli z kuchni na dziedziniec, ten, co szedł z łopatą, uderzał nią w garnek, i żur oblewał niosącego wśród śmiechu i uciechy towarzyszących temu orszakowi.

Podczas rezurekcji, odbywającej się zwykle rano w niedzielę, a po większych miastach już w sobotę wieczorem, strzelano z armat, moździerzy, karabinów i pistoletów i palono koło kościoła beczki smolne. Na wsi po skończonym nabożeństwie odleglejsi parafianie w największym pędzie, prześcigając jeden drugiego, śpieszyli do domu na święcone. Ogólnym, w dawnej Polsce, był zwyczaj malowania jajek.

W opowieści ludowej zwyczaj ten tłumaczy się następującą legendą: Maryja Magdalena, uradowana wieścią o Zmartwychwstaniu Chrystusa, przybiegła do domu i ujrzała wszystkie jajka, które w izdebce swojej chowała, zabarwione na czerwono. Gdy wyszła przed dom, spotkała Apostołów i poczęła im te jajka rozdawać, głosząc radosną nowinę. Nazwy jaj wielkanocnych zależą od sposobu, w jaki zostały pomalowane. Farbowane na jeden kolor nazywają się kraszankami, jeżeli na tym tle jest wyskrobany deseń, to jajko nazywają skrobanką, albo rysowanką. Wreszcie jeżeli jajko ozdobiono różnokolorowym wzorem przez pokrywanie pewnych jego części woskiem, a następnie gotowanie w barwnikach, to zowią je pisanką. Z pisankami związana jest zabawa, która sięga bardzo odległych czasów i nazywa się "na wybitki:" Dwaj przeciwnicy uderzają swoje pisanki jedna o drugą, a kto stłucze jajko przeciwnika, wygrywa je.

Panowie polscy wyprawiali zazwyczaj bardzo wspaniałe święconki. Na przykład u wojewody Sapiehy w Dereczynie, na Litwie, za panowania Władysława IV, takie zastawiono święcone:

 "Na środku stołu był baranek, wyobrażający "Agnus Dei" z chorągiewką, cały z pistacjami, a specjał ten dawano tylko paniom, senatorom, dygnitarzom i duchownym. Stały cztery przeogromne dziki, to jest tyle, ile części roku. W każdym z nich była wieprzowina, czyli szynki, kiełbasy, prosięta. Stało też 12 jeleni, całkowicie pieczonych, ze złocistymi rogami, nadzianych zwierzyną. Te jelenie wyrażały 12 miesięcy. Naokoło były ciasta sążniste, tyle ile tygodni w roku, to jest całe cudne placki, mazury, żmudzkie pierogi, a wszystko wysadzane bakaliami. Za nimi było 365 babek, ile dni w roku, ozdobione napisami, że niejeden tylko czytał a nie jadł."

W poniedziałek świąteczny odbywa się oblewanie wzajemne wodą, co się nazywa "śmigusem," albo "dyngusem." Chłopcy wiejscy na Wielkanoc chodzą "po dyngusie," zbierając do kobiałki jaja, sery, kiełbasę i tym podobne. Niosą oni zwykle wystruganego z drzewa baranka, który w przednich łapkach trzyma piłę do rznięcia drzewa, na pamiątkę, że Pan Jezus był niewinnym barankiem i świętemu Józefowi pomagał w ciesiołce, śpiewając przy tym:

Miły gospodarzu, 
Wpuśćcie nas do izby,
Boć nas tu nie wielu,
Nie zrobimy ciżby.
Stoimy za drzwiami,
Jest Pan Jezus z nami.
Do izby nas puśćcie,
Bo my po śmigusie,
A dajcie, co macie dać,
Bo nam tutaj zimno stać.

W niektórych okolicach podobny obyczaj nazywa się chodzeniem "po włóczebnem," przyczym mali
chłopcy zbierają święcone na ucztę dziecinną, winszując wszędzie:

Ja mały żaczek,
Jako robaczek,
W szkole nie bywałem,
Różdżki nie widziałem,
Różdżki zielonej,
Z drzewa łomionej.
Niewiele umiem,
Ino państwu powiem:
Na Wielkanoc rano
Z Grobu zmartwychwstano.
Rączkę podnoszę,
Włóczebnego proszę.

W trzecie święto Wielkiejnocy wychodzą Krakowianie na górę Lasoty, uwieńczoną mogiłą Krakusa, gdzie odbywa się zabawa ludowa. Lud, a najwięcej dzieci, zbierają się u stóp góry, skąd zrzucają im zebrani pierniki czy orzechy. Obchód ten zowie się "rękawką," gdyż podobno po śmierci Krakusa lud rękawami znosił ziemię na mogiłę księcia. Obyczaje, przypadające w okresie Wielkanocnym, wiążą się ściśle z obchodami wiosennymi, które są najciekawsze, gdyż sięgają prastarych, pogańskich czasów. Przyjęcie przez Słowian chrześcijaństwa zmieniło je nieco, nadało im inne znaczenie, nie zatraciwszy jednak zupełnie ich pierwotnego charakteru.
A. S.

Powiązane:
Dawne zwyczaje wielkanocne, część 2
                                           

źródło: zdjęcia i tekst "Przyjaciel dzieci" 10.04.1909, nr 15

czwartek, 5 marca 2015

O mnie i o blogu

"Moja przyjaciółka" 25.07.1939, nr 14
Dzisiaj post trochę inny niż zazwyczaj, a mianowicie dotyczyć będzie mnie i mojego bloga. Wpis ma związek z nominacją przez Jeanne, która prowadzi świetnego bloga dotyczącego cesarzowej Sissi. Tematyka jej bloga dotyczy zarówno samej Sissi, aktorek wcielających się w jej postać, a także filmów, które nakręcono na podstawie jej życia. Naprawdę polecam i zapraszam do kaiserin-sissi.

Jeanne, pozwolisz, że trochę pozmieniam niektóre pytania, tak by pasowały do tematyki wpisów z mojego bloga, jako, że nie dotyczą żadnego, konkretnego idola ;)

                       ***
Dlaczego zaczęłaś prowadzić bloga?

 Próbowałam kilku dziedzin i tematyk blogowych. Pierwszego bloga założyłam na Smykach, jerzyk.synek.pl. Dotyczył on moich dzieci, a głównie trzyletniego wówczas synka, który teraz ma prawie 11 lat. Namówiła mnie do tego znajoma. Po półtora roku, jednak postanowiłam zakończyć pisanie bloga na Smykach i przenieść się na Onet, gdzie był  Zielony Motyl (nie ma już), następnie W Starym Kinie (też już nie znajdziecie)... i wreszcie Blogger i Nie Wierzcie Zegarom. Tutaj podoba mi się najbardziej a i tematyka bloga, jakoś tak trzyma mnie przy sobie. Uwielbiam "odgrzebywać" stare historie, oglądać stare kino, czytać przedwojenne czasopisma, by później dzielić się swoimi przemyśleniami -czy odkopanymi w pożółkłych gazetach, artykułami- z Wami. Dzięki temu, że ciągle odnajduję coś nowego w starym ;) mój blog wciąż trwa i myślę, że będzie trwał... choć notki nie są za częste... cóż...

Dlaczego akurat ta tematyka?


"Moja przyjaciółka" 25.06.1938, nr 12
Przyznam, że zawsze czułam się troszeczkę wyobcowana i nie do końca rozumiana. Mam wrażenie, że  nie należę do obecnego świata i, że los przez pomyłkę mnie tu umiejscowił  - często jestem myślami gdzieś daleko w przeszłości. (lub, co gorsza,  bujam w obłokach ;) Nawet tak daleko, że sięgają czasów, które przedstawione są w Starej Baśni. Uwielbiam długie suknie, czy spódnice, naturę, dzikość, ogień, taniec- po prostu wszystko co wiąże się choćby częściowo z magią i wierzeniami tamtych czasów. Chociaż, żadne czasy nie były idealne, wiem o tym.
W zasadzie, mogłabym spróbować pisać o czymkolwiek innym, o gotowaniu na przykład. Przyznam, że próbuję, ale mam problem z podawaniem proporcji, bo gotuję " na oko", wobec czego, pisanie bloga jest nieco stresujące i chwilowo (mam nadzieję) blog świeci pustkami. Mimo tego, mam swój mały sukces. Wysłałam swój przepis na bułeczki drożdżowe z miodem do "KropkiTV" i ukazał się on w jednym z numerów. Zarobiłam 80 zł. Więc może warto pokonać tę barierę? ;)  Mogłabym również pisać bloga o amatorskim szyciu i przerabianiu starych ubrań, czy o odnawianiu przedmiotów- o czym można przeczytać na przykład w zakładce "O mnie".
Wobec tego, dlaczego akurat utknęłam w latach trzydziestych? Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć. Po prostu. I już.


Jak zaczęło się blogowanie, i czy było dla Ciebie czymś trudnym?

Jak już wspomniałam, blogowanie zaczęło się na Smykach, potem Onet, a dziś jestem tutaj. Przeszłam więc daleką drogę, ale nie mogę powiedzieć, że była ona zła, czy trudna. Każdy blog mnie czegoś nauczył: pokory, cierpliwości, sklecania jako takich zdań, po to by myśl ubrać ładnie w słowa. Dziś już nie potrafiłabym żyć bez pisania. Jakiegokolwiek.

Co chciałabyś, aby wydarzyło się w przyszłości, dotyczącego Twojego bloga?

"Nowy dziennik" 02.02.1936, nr 33
Zapewne ktoś kto pisze bloga, zazwyczaj chce mieć dużo czytelników. Oczywiście i ja także bardzo tego chcę.
A inne? Hmm... nie wiem, czy się przyznać, może wyda Wam się to głupie, nierealne ;) Chociaż, no dobra przecież, to tylko marzenie. Odkąd tylko nauczyłam się czytać, wciągnęłam się nieodwołalnie w świat książkowy niczym bohater "Niekończącej się opowieści". Prawdziwie. Czytanie stało się moją pasją. Uwielbiałam i wciąż uwielbiam odwiedzać biblioteki i towarzyszący tym wizytom zapach starych, pożółkłych książek. W trakcie tych wizyt i czytania, niejednokrotnie nachodziła mnie myśl, by samej pisać na tyle interesująco, by zostać prawdziwym pisarzem ;) Wspomniałam o tym ponieważ chciałabym, by w przyszłości tematyka mojego bloga zainteresowała kogoś na tyle, by pomógł mi przelać jego treść na papier...
Zdarzyło się to kilku blogerom, których odwiedzam, więc dlaczego nie mi...he..he..  ;)


  Blogi, które często odwiedzasz?

Odwiedzam, głównie i często blogi, których adresy widnieją na bocznym pasku w rubryce "Odwiedzam, czytam.."


Czy spotkałaś osobę, o której pisałaś na blogu, w realu? Jeśli tak opisz to spotkanie.

Niestety, ani jednej osoby nie spotkałam, o której pisałam... Po prostu nie ma ich już wśród nas, bo ich czas już minął. Wszystko przemija, jednak wspaniałe jest to, że mogę wspominać o nich, po prostu pisząc. Dzięki temu nadal są ze mną, a spotkania z nimi, bardzo inspirujące ...

I to już koniec...

Do łańcuszka i do dalszej zabawy nominuję:
venapoetica 
Dawno temu w Sosnowcu
Vintage Rose

Serdecznie zapraszam  :)




LinkWithin