1.Hanka Ordonówna- 2394 wejść
2.Ina Benita- 1763
3.Elżbieta Barszczewska- 1318
4.Vivien Leigh- 1057
5.Jadwiga Smosarska- 717
6.Franciszek Brodniewicz- 672
7.Znachor 1937 film, książka fragmenty- 399
8.Trędowata 1936r- film- 340
9.Witold Zacharewicz- 314
10. cd. przeminęło z wiatrem- ciekawostki- 292
Jak widać kobiety górą!, a Hanka prowadzi w tym rankingu ze zdecydowaną przewagą. Postanowiłam wobec tego zamieścić na blogu więcej wpisów o Hance- z całą pewnością należy jej się to. W tym celu udałam się do biblioteki i wypożyczyłam dwie książki- "Pieśniarka Warszawy-Hanka Ordonówna i jej świat" autor Tadeusz Wittlin oraz "Tułacze dzieci" autor Weronika Hort (czyli Hanka Ordonówna). Aktualnie jestem w trakcie czytania tej pierwszej i powiem Wam, że biografia Hanki, to naprawdę fascynująca lektura. Wczoraj z trudem oderwałam się od czytania około północy. Poniższy tekst zawiera fragmenty książki Tadeusza Wittlina zatytułowanej "Pieśniarka Warszawy-Hanka Ordonówna i jej świat"- zdjęcia, które zamieściłam we wpisie również pochodzą z tej książki.
>>>>>>>>>>>>>>
Fryderyk Jarosy, trzydziestoparoletni Węgier, brunet więcej niż średniego wzrostu o regularnych rysach twarzy, czarnych płomiennych oczach i ujmującym uśmiechu. Kiedy przybył do Polski w 1924 roku z repertuarem kabaretu Niebieski Ptak, z pewnością nie przypuszczał, że zostanie tu dłużej niż początkowo zakładał.
Pierwszy raz spotkali się w restauracji hotelu Bristol. Przy długim stole, na pewno nie zbiegiem okoliczności, Jarosy siedzi obok Ordonówny i bawi ją rozmową w czasie bankietu. Przez niemal dwa miesiące pobytu w Warszawie, Jarosy wystarczająco nauczył się mówić po polsku, by prowadzić konwersację. Czasem tylko wtrąca rosyjskie słówko, lub myśl swą dopowiada uśmiechem, gestem, spojrzeniem. Ordonówna jest oczarowana: takiego mężczyzny nie spotkała jeszcze nigdy w życiu. Do domu na Boduena, dokąd późnym rankiem Jarosy odwiózł ją dorożką przez romantyczne Aleje Ujazdowskie, Ordonówna wchodzi jak odurzona. I to nie szampanem, którego przy kolacji wypiła niewiele, gdyż alkoholu nie uznaje, lecz urokiem adoratora o jakim nawet w najśmielszych marzeniach nie śniła przekonana, że tacy istnieją jedynie w powieściach lub na ekranie.
Budzi ją pukanie do drzwi i pokojówka wnosi bukiet pąsowych róż. W załączonym liście Jarosy kreśli podziękowanie za wspaniały wieczór. Odtąd Ordonówna spotyka się z nim każdego wieczora. Gdy zaś Niebieski Ptak daje pożegnalny spektakl przed powrotem do Paryża, wyjeżdża bez Jarosego, który jak mówi, pokochał Warszawę całym sercem i z miłości do niej pozostaje...
Z hotelu Bristol sympatyczny Węgier przenosi się do pensjonatu na Nowym Świecie, dokąd wraz z nim wprowadza się Ordonówna jako jego żona. Jednak nie pobrali się oficjalnie w mieszczańskim znaczeniu tego słowa, ponieważ Jarosy jest już żonaty. Jego żona Olga Czechowa, nie chce mu dać rozwodu, gdyż ma z nim dzieci: syna i córkę.
Jarosy starszy od Ordonówny o dwanaście lat, to nie tylko przystojny mężczyzna w sile wieku, świetny aktor i reżyser, lecz również lingwista, erudyta i światowiec o nienagannych formach towarzyskich. W Qui Pro Quo od początku zajmuje czołową pozycję, wobec tego ma prawo zabierać głos- i zabiera i to stanowczy- ilekroć mówi się o Ordonównie. Tym bardziej, że dotąd nikt się nią nie zajmował traktując ją raczej jako tancerkę niż aktorkę. Jarosy natomiast podkreśla, że Ordonówna ma niezwykłe wyczucie poezji, nieskazitelną dykcję i dobrze podaje piosenki. Jarosy umie walczyć o Hanećkę, jak w łamanej polszczyźnie wymawia to imię.
Ordonówna kocha swego Fryderyka Wielkiego już nie miłością kobiety, ale uwielbieniem dewotki. Z Jarosym ma tak wiele wspólnego, że aż się w głowie nie mieści. Mówić może z nim o wszystkim, a raczej może go słuchać godzinami, gdy on przemawia do niej inteligentnie, rozsądnie i dowcipnie na wszystkie tematy, a ona patrzy w jego piękne czarne oczy, sypiące zdawałoby się złote iskry.
Jarosy również kocha swą Hanećkę całym sercem. Zakochał się w jej dziwnej dziewczęcej urodzie młodej kobiety, której na pewno nie można nazwać piękną, w jej niewielkiej trójkątnej twarzyczce jak z porcelany, w jej ustach, które nawet, gdy się uśmiechają wygięte są w podkówkę jak do płaczu, w zamyślonym spojrzeniu jej podłużnych migdałowych oczu, którymi tak wspaniale potrafi wyrazić miłość, w jej krótko przystrzyżonych włosach barwy popiołu, w jej wiotkiej szyi wychylającej się z sukni jak kwiat z wazonu, w jej ramionach tak długich, że może sama objąć swą gibką postać splatając dłonie na plecach. Zakochał się w jej głosie skrzywdzonej dziewczynki, w jej nastrojach, gdy jest sentymentalna i rzewna lub kiedy dziecięco rozbawiona śmieje się, że aż krzyczy. Zakochał się w jej zjawiskowej postaci tkliwej, przewrażliwionej i romantycznej nie mającej nic z sex-appealu kabaretowej szansonistki, lecz pełnej uroku. I kto wie, czy właśnie ów brak jakiejkolwiek zmysłowości w jej osobie jest właśnie tajemniczym magnesem, który do niej przyciąga.
To on nauczył ją jak być dobrą i prawdziwą artystką, on jako pierwszy dostrzegł w niej perłę- piękną i naturalną. Zapragnął zrobić z niej gwiazdę i zrobił. Pracował nad jej sposobem poruszania się, gestykulacją, trzymaniem głowy i rąk, nawet nad jej uśmiechem, szczerym, a nie zawodowo przyklejonym do twarzy. Jarosy wnosi do Qui Pro Quo własny styl a jego pomysły podnoszą artystyczny poziom teatrzyku. W jednym z programów daje pole do popisu swojej muzie. Ordonówna w pierwszej części przedstawienia (inscenizacja wiersza Kraszewskiego Dziad i baba) występuje wspólnie ze swym Fryderykiem, ukochanym Frycem, jak go nazywa, a później śpiewa solo Piosenki pazia. O tym widowisku Boy-Żeleński zamieszcza w Kurierze Porannym przychylną recenzję, chociaż gani Jarosego za niejedno, dodając pod adresem dyrekcji teatru, że nie powinna dać w siebie wmówić, iż patetyczny skecz "to szlachetniejszy numer programu od olśniewającej Ordonki".
Czytając te słowa Ordonówna jest szczęśliwa jak jeszcze nigdy w życiu. Po raz pierwszy pochwalono ją za występ w Qui Pro Quo i to nikt inny tak o niej nie pisze, tylko Boy-Żeleński, najlepszy krytyk, który nazwał ją: Ordonka. Tak oto już nie "pani Ordonówna", ale "Ordonka" weszła na szpalty stołecznej prasy, a stąd do potocznej mowy całej Warszawy. A komu zawdzięcza swój sukces?
-Och Fryc! Czym ja się tobie kiedykolwiek odwdzięczę?- woła i zarzuca mu ręce na szyję.
Ordonka, gdy jej mówią, że jest gwiazdą, odpowiada iż raczej urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą, bo mając swego Fryderyka, swój teatr i swą sztukę jest najszczęśliwsza na świecie i nic jej więcej do życia nie trzeba. Przy tych słowach odpukuje w nieheblowane drzewo, a gdy go nie ma w pobliżu, w obcas pantofla.
Jednak jak to w życiu bywa, wszystko ma swój koniec- nawet największa miłość. Koniec wielkiej miłości Hanki i Fryderyka, pojawił się wyraźnie na horyzoncie, gdy w 1927 roku na drodze Jarosego pojawiła się Stefcia Górska. Młoda tancerka, która wraz z zespołem Tacjanek powiększyła skład Qui Pro Quo. Jarosy, czaruś i uwodziciel, potrafi zawrócić w głowie Stefci, która jeszcze jest głuptas. Dużo opowiada jej o sobie, o swoim życiu i czemu nie mógłby się z nią ożenić, chociaż bardzo tego pragnie. Mówi jej o swych dzieciach i żonie, która nie chce mu dać rozwodu. Z tej przyczyny nie mógł poślubić Ordonki, ale dobrze się stało, gdyż dopiero przy Górskiej poznał prawdziwą miłość. Stefcia święcie mu wierzy i rozkochana chodzi po teatrze, jakby stąpała w obłokach. Chociaż wszyscy w teatrze się domyślają przyczyny jej stanu, Ordonówna początkowo nie ma o niczym pojęcia i jest przekonana, iż jej kochany Fryc poza nią nadal świata nie widzi.
Jednak krążące plotki docierają w końcu i do Ordonówny. Mimo to, ona postanawia czekać aż Fryderyk znudzi się przejściową awanturą z miłą tancerką i powróci do niej, rad, że zakończył nieważny romans. Jej determinacja kosztuje jednak Ordonównę wiele nerwów i ukrytych łez.
Nadzieja na odzyskanie ukochanego pryska, gdy Qui Pro Quo w połowie 1928 roku wyrusza na występy do Lwowa. Jarosy z bukietem czerwonych róż podąża za swoją nową muzą, która szaleje z radości, że ma takiego adoratora. Po przedstawieniu Ordonówna zaprasza do swej garderoby Górską i Jarosego na rozmowę. Dziewiętnastoletnia Stefcia drży z przerażenia. Ordonka jednak zachowuje się z godnością i wręcz wspaniale- spokojnie, opanowanym głosem mówi do Stefci, iż nie żywi do niej najmniejszego żalu, gdyż pojmuje, że Jarosy mógł jej zawrócić w głowie skoro i ją kiedyś w sobie rozkochał. Pretensję więc ma wyłącznie do niego. Na te słowa Jarosy przerywa jej i w zdenerwowaniu kalecząc polszczyznę jeszcze bardziej niż zwykle, tłumaczy się dość mętnie, przy czym wypomina Ordonównie jej flirty i romanse. Gdy jednak słyszy, że swym wyskokiem z kwiatami zachował się co najmniej niemądrze odpowiada:
-Moja droga Hanećko, sjerce nie sluga!
Na te słowa Ordonka podnosi się z krzesła, podchodzi do drzwi, otwiera je i mówi:
-Jeżeli sjerce nie sluga, to wynoś się!
Jarosy wybiega szybko, jak gdyby obawiał się, że oberwie po gębie. Tegoż wieczora Jarosy wyprowadza się z pokoju, który wspólnie zajmował z Ordonką w hotelu George'a. Po zakończeniu tournee, gdy Qui Pro Quo wraca do Warszawy, Jarosy wynajmuje mieszkanie wyłącznie dla siebie. Górska odwiedza go po południu i żeby uniknąć plotek sąsiadów, nigdy nie zostaje na noc, gdyż na wspólnie pożycie z nią, tak jak to było z Ordonką, Jarosy stanowczo nie zgadza się.
Ordonówna i Jarosy mimo rozstania, nadal mają dla siebie nawzajem wiele uznania i serdecznych uczuć, lecz ich dawna miłość jest już tylko przeszłością. Hanka, która jak każda kobieta boleśnie, przeżywa upokorzenie porzuconej, dla ratowania swej godności usiłuje stworzyć pozory, iż to ona odeszła dla innego. W kawiarniach i restauracjach ostentacyjnie pokazuje się w towarzystwie młodego Gruzina o klasycznym profilu, złotego młodzieńca nazwiskiem George Jedigarow. Lecz ani nowy amant ani sukcesy artystyczne nie mogą pocieszyć Ordonki, która na próżno usiłuje ukryć przygnębienie.
Aż pewnego dnia, porządkując papiery, znajduje bilet wizytowy agenta teatralnego, którego przypadkowo poznała kiedyś w Paryżu. Ordonówna pisze do niego, a wkrótce otrzymuje odpowiedź z propozycją występów w Paryżu, Wiedniu i Berlinie.. Oszaleć można z radości!
"Trudno... gdy człowiek zakochany,
To chodzi jak pijany
I wszędzie widzi jedną postać, drogą cudną...
Trudno...gdy przyjdzie ta tęsknota
I serce ci omota,
To nie poradzisz nic..."
Fragment piosenki- słowa i muzyka Emanuel Schlechter.
Jestem ciekawa tej ostatniej pozycji "Tułacze dzieci", mam nadzieje, że podzielisz się wrażeniami z lektury i dalej będziesz raczyć nas opowieściami z życia gwiazd z tamtego okresu. Czekamy!
OdpowiedzUsuńZbierałam się do przeczytania książki o której wspomniałaś, ale odłożyłam ją na później, być może kiedyś do niej wrócę :-) postaram się -ale nie obiecuję- coś napisać w najbliższym czasie. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńKocham filmy z tamtych czasów! <3 Oglądałaś "Jadzię"?
OdpowiedzUsuńRównież uwielbiam filmy z tamtych czasów :) Niestety nie oglądałam jeszcze "Jadzi"..
UsuńPzdrawiam
Ale masz tu niesamowicie dużo ciekawego materiału na blogu! Chyba nie zasnę, dopóki wszystkiego nie przeczytam :-)))
OdpowiedzUsuńDzięki :))) Mam nadzieję, że dobrze Ci się będzie czytało ;)
Usuń