piątek, 21 marca 2014

Tadeusz Faszczewski "Kłamstwo"


 Tadeusz Faszczewski
"Kłamstwo"
 Nowela znaleziona w przedwojennym czasopiśmie. Prawdopodobnie nigdzie ani inaczej się zachowała:

Noc przepędziła prawie bezsennie... Rano przy pomocy odźwiernej Andrzejowej spakowała walizy. Express na Wiedeń odchodził o dziesiątej. Z niezłomnym w duszy postanowieniem -oczekiwała.
Dzwonek sucho zadźwięczał. Narzuciła pośpiesznie podróżny kostium. Otworzyła- Rafał wpadł jak huragan, z rozradowaną miną, rozpromieniony:
- Śliczny wieczór! Martuś, idziemy na muzyczkę do „Ritza", tak dawno nie tańczyliśmy tanga... A to co? - zaniepokojonym wzrokiem objął stojące w ordynku walizy. - Podróż? New York, Paryż, Kalkuta? - rzucił wesoło, spostrzegłszy jej ubiór... - Jakże moja panienka lubi się otaczać subtelnym nimbem tajemniczości i... niespodzianki! Ale na dzisiejszy wieczór odłożymy tę eskapadę do egzotycznych krajów - nieprawdaż? - śmiał się szczerze, ujmując jej dłonie.

     Uścisk jego rąk, zrazu miękki, łagodny, stawał się mocny, nieustępliwy... Lekkie, nieuchwytne dreszcze zaczęty przebiegać jej ciało. Skupiła cały wysiłek woli:
-Wyjeżdżam, dzisiaj wieczorem do...
Płomienny pocałunek zgasił na jej ustach niewypowiedziane słowa. I za chwilę znów tulił jej postać w swych, nigdy nie sytych uściskach. Próbowała się bronić, lecz ręce jej ślizgały się tylko po jego twarzy, włosach, - usiłowała krzyknąć, zaprotestować, lecz wargi nie należały już do niej...
-Wyjeżdżasz, wyjeżdżasz Martuś -szeptał w przerwie między jednym pocałunkiem a drugim - a to zalotnica z ciebie, a to żartowniś nieporównany! Ha, ha! - śmiał się dźwięcznie, młodzieńczo. -  Masz zawsze niezrównane pomysły! Co za inwencja! I z jaką poważną minką to wszystko mówimy! No!

   Nie spostrzegła się, jak bezceremonialnie zdjął z niej  zielonkawy płaszczyk i uniósłszy ją, lekko usadowił na kozetce. Robił to zresztą z niezwykłą naturalnością, która kontrastowała tak, w komiczny niemal sposób, z jej projektem. Zegar wskazywał ósmą, widziała to dokładnie że nie mogła ukryć zdradliwie wykwitłego uśmiechu.
    Jednocześnie uczuła, że jednak... jednak coś musi się kryć niewytłumaczonego a niepojętego dla niej w tej dziwnej, jakże dziwnej bierności, z jaką poddawała się niewyszukanym, prostym pieszczotom Rafała. Czyżby go jeszcze kochała? Po raz drugi w ciągu dwóch dni zmusił ją bezwiednie do kapitulacji mimo jej „niezłomnych postanowień"...
-A więc, zostajemy Martuś w Warszawie... Muszę ci  pogratulować... pyszny kawał...
- Jednak wieczorem wyjeżdżam - usiłowała raz jeszcze podjąć przegraną walkę...
   Uczuła jego gorący oddech na skroniach. Raz jeszcze ręce Rafała oplotły jej szyję. I zatraciła się w nich bez ratunku.
Przez otwarte na oścież okna majowa noc zwycięsko wtargnęła do pokoju...

Była jedenasta, kiedy uniósł głowę sponad jedwabnej poduszki. Spojrzał z ukosa na zegar.
- Z ,,Ritza" i tanga niteczki - cieńsze od twoich włosów, Martuś... Ależ z jakim humorom improwizowałaś ten "wyjazd". A może dokończymy, jak tam miało być dalej.
- Wiesz, Raf, to... to nie był żart.
-Więc naprawdę?
- Miałam jechać do... Zwalisk, wiesz... do cioci Ludwiki. Wczoraj... dostałam list...
- Dostałaś list? - powtórzył z niedowierzaniem.
-Tak, Raf... Ale kiedy przyszedłeś... Wiesz, kiedy jesteś ze mną, zdaje mi się, że tylko ciebie kocham. I zostałam...
— Martuś! — rozżarzone usta przypadły do jej małych, wypieszczonych dłoni.

Nazajutrz, o zwykłej godzinie, Rafał kończył pośpiesznie wieczorną toaletę. O ósmej mieli się spotkać w „Adrji". Jeszcze dwadzieścia minut. Spojrzał na zmatowiałe szyby. Za oknami  dudniła niepowstrzymanie wiosenna szaruga. Asfalt ulic lśnił  różnokolorową wstęgą, odbijając blask latarń i neonowych reklam. Pogoda była przygnębiająca. Lecz on nie czuł w sobie ani  odrobiny smutku. Patrzał beztrosko na strumienie deszczu i  pogwizdywał wesoło refren ostatniej „rumby", wybijając z lekka obcasami taneczne „pas".
   Od drzwi doleciał go szmer. Potem ktoś zapukał. Przemoknięty posłaniec złożył na stoliku małą, liliową kopertę.
- Hm, pewnie znów, naturalnie... no... deszcz i fiasco z dancingu -mruczał, niechętnie rozcinając welinowe brzegi listu.
Przebiegł oczami drobne wiersze. Cóż to? Dlaczego ręce drżą mu tak niemiłosiernie...? Czy krople deszczu tłukące o szyby, nadają jego nerwom takt przyśpieszony?

„Raf! Wiem, nie uwierzysz tym słowom, wiem, że mnie nigdy nie zrozumiesz i nie przebaczysz - jednak piszę. 
    Wczoraj powiedziałam, że Cię kocham - i mówiłam prawdę. Kiedy przychodziłeś ze swoim dobrym uśmiechem, z radością życia - byłeś mi drogi, kochałam Ciebie. Lecz kiedy odchodziłeś 
zabierałeś z sobą to uczucie - inaczej określić Ci tego nic umiem.
    I wtedy - nieukojona tęsknota za tamtym, którego nie znasz, uderzała w moją pierś. Dalekie wołanie tamtego przerywało sen moich nocy. To była męka - niepojęte rozdwojenie uczuć- chociaż powiesz, że to paradoks. 
  Lecz wczoraj, kiedy odszedłeś unosząc na ustach ślady mych pocałunków, wśród  nocy spędzonej bez zmrużenia powiek, - zrozumiałam z jasnością, równą objawieniu - że tamtego kocham jednak bardziej.  
    Dlaczego - zapytasz... Pozwól, że Ci nie odpowiem. 
Proszę tylko, daruj mi moje małe kłamstwo - wszak wczoraj Cię kochałam — wyjeżdżam nie do Zwalisk, lecz o wiele, wiele dalej — na południe. 
                                                                                                                   Marta".

źródło:"Nowiny codzienne" 21.03.1934, nr 79

                                                          ***

Tadeusz Prus-Faszczewski - urodzony w 1905 roku. Archeolog, pisarz i poeta. W latach 1937-1938 prowadził prace archeologiczne na terenie Kaplicy Moskiewskiej w Warszawie. Zginął w egzekucji na Pawiaku w 1943 roku. Spod jego pióra wyszły między innymi takie dzieła historyczne jak :
"Caryca Maryna" dwutomowy epos historyczny
"Kleopatra"
"Lukrecja Borgia: demon o twarzy anioła: najpiękniejsza kobieta epoki Renesansu"

Pisarza, ewidentnie interesowały niepokorne i piękne kobiety u władzy. Wszystkie trzy tytułowe bohaterki, umarły młodo i w smutnych okolicznościach. Zarówno życie owych kobiet  jak i śmierć budzi po dziś dzień zainteresowanie- przypuszczam, że zwłaszcza Kleopatry, bo ona prawdopodobnie jest najbardziej, z tych trzech wymienionych, znaną ogólnie w społeczeństwie.

Niestety, wymienione wyżej dzieła są trudne do zdobycia, jeśli wręcz jest to niemożliwe. Wydania prawdopodobnie tylko przedwojenne i niewznawiane. O autorze też za dużo informacji nie ma -o zdjęciu nie wspomnę- poza praktycznie jednym i tym samym zdaniem powielanym na kilku stronach...

Skarbczyk, mający być Kaplicą Moskiewską
Wspomniana Kaplica Moskiewska na terenie, której prowadzono prace archeologiczne już od dawna nie istnieje. Jednokondygnacyjny  skarbczyk  (dzisiejsza ulica Świętokrzyska) był według niektórych opracowań identyfikowany jako pozostałość Kaplicy Moskiewskiej. Budowlę tę, umiejscawiał w tym miejscu  właśnie Tadeusz Prus-Faszczewski. Kaplica ta była przewidziana do rekonstrukcji według projektu Mariana Lalewicza w 1939 roku, zaś po 1945 do odbudowy, jednak została w 1954 roku zburzona...

Tadeusza Faszczewskiego już nie ma. Kaplicy Moskiewskiej, która kiedyś znajdowała się w Warszawie, też od dawna nie ma. Historycznych opracowań jego autorstwa o życiu  sławnych kobiet  i innych, też nie ma. A co w takim jest? Co nam zostaje?
Jak zwykle: Szukać, odnajdywać, mówić, pisać i pamiętać....


Kleopatra, Caryca Maryna i Lukrecja Borgia



poniedziałek, 3 marca 2014

Jak cierpiały nasze babki, aby być modną



"Wysportowana i wygimnastykowana współczesna pani, o giętkiej smukłej figurce, nie może sobie po prostu wyobrazić, jak mogła jej babka chodzić na co dzień w ciasnym, naszpikowanym fiszbinami gorsecie.Być wciętą, „jak osa" — to było szczytem marzeń każdej modnej damy.

W ówczesnych czasach ciasno związana sylwetka w kształcie litery X, była dla społeczeństwa piękna. Bo przecież pojęcie pięknej sylwetki ma szeroką rozpiętość i zmienia się w zależności od epoki i cywilizacji- inne były wymagania starożytności, inne średniowiecza czy renesansu.

Ciasny pancerz - gorset wprowadziła moda z 1885 roku. Dla podkreślenia wciętej talii starano się uwypuklić biust, by był możliwie jak najbardziej wypięty. Z tyłu zaś umieszczane były turniury. Gorset stanowił twardy pancerz, ściskający talię, niczym żelazna obręcz a jednocześnie miał za zadanie tworzyć bombiastą wypukłość zaraz pod plecami. Na poziomie żołądka zaś wrzynał się w ciało tworząc zagłębienie. Gorset ten znośny dla osób szczupłych stawał się tyranią dla kobiet pulchnych.

Jakie spustoszenie wywołało to narzędzie tortur w ustroju kobiecym, mówią nam kroniki lekarskie, które walczyły zapamiętale z modą, w imię zapobiegania chorobom jelit, jak opuszczanie żołądka lub jelit, rozszerzenie wątroby, wędrująca nerka itp. Zaburzenia chorobowe, powstałe na skutek nienormalnego ucisku wnętrzności, zwróciły uwagę lekarzy, wskutek czego gorset uległ stopniowo pewnej modyfikacji: przede wszystkim skasowano najbardziej dokuczliwe brykle przednie, gorset już nie wypaczał tak figury, stosując się do jej właściwych rozmiarów.

Ewolucja gorsetu postępowała stosunkowo szybko. Już w roku 1904 pojawił się gorset o prostych przednich bryklach, nadający sylwetce linię prostą, niepodobną już do litery X, lecz raczej przypominającą literę Z (w karykaturalnym podkreśleniu), wskutek uwypuklenia biustu i części
tylnych.

  Z początkiem wojny, wraz z rewolucją w wielu innych dziedzinach, rozpoczęła się kampania przeciw fiszbinom. Pierwsze zaprotestowały pielęgniarki i sanitariuszki, zmuszone do wielogodzinnej pracy i przez to tak dotkliwie odczuwające ucisk gorsetu. One pierwsze wprowadziły pasy nabrzuszne z płótna lub batystu. W latach trzydziestych pasy te robione były z jedwabnej gumy lub z plecionki jedwabnej dopasowane dokładnie, nie uciskały narządów wewnętrznych, ani nie zniekształcały sylwetki.

Trzeba cierpieć, aby być piękną — tę maksymę zdaje się, że w całej rozciągłości wyznawały nasze babki w gorsetach. Należy im się gorące współczucie za te katusze, na jakie je narażała wszechwładna i nieubłagana pani moda.

Chociaż... czyż trwający kilka godzin zabieg wiecznej ondulacji, odchudzanie się, bolesne wyrywanie brwi, co stosuje obecnie wiele pań, czyż nie są cierpieniami złożonymi na ołtarzu dzisiejszej mody?"

                                                        .......................................



Chyba niewiele się zmieniło od lat trzydziestych, co? Wydaje nam się tylko, że nastąpiły kolosalne zmiany. Jednak w dalszym ciągu, poprzez naturalne pragnienie podobania się sobie samej, czy innym, kobiety narażają się na różnego typu cierpienia. Wyszczególniłam grubszym tekstem te fragmenty artykułu z gazety z lat trzydziestych, które i dzisiaj wiele kobiet spokojnie mogłoby wypowiedzieć.

   W takim razie, co daje nam ta ciągła walka o lepsze jutro, o dobre zmiany w życiu? Zmiany, które tak motywują do dalszego działania czy do nowych pomysłów. Co daje nam walka o kobiecość, o swoją wartość i godność? Tak naprawdę daje tylko złudne poczucie, że mamy na coś wpływ, że postawiłyśmy na swoim. Wyzwoliłyśmy się z gorsetów, ale z pogoni za modą czy idealną sylwetką - idealną według opinii ogółu, czy nas samych- niestety nie.

  Co jakiś czas, w miarę tak zwanego postępu i mody zmieniamy "gorsety", czasem je ściągamy, ale cały czas są gdzieś przy nas blisko...


źródło tekstu: "Moja przyjaciółka" nr 3, 11.02.1034 artykuł "Jak cierpiały nasze babki aby być modną" (nieznacznie oryginalny tekst zmodyfikowałam), zdjęcia z internetu

LinkWithin