Wiko (Mieczysław Cybulski) i Irena (Zofia Koreywo) |
Rudomska (Stanisława Wysocka) |
Zofia Koreywo |
Po pewnym czasie, piękną, rozkapryszoną dziewczynę zaczyna bardzo nudzić skromne życie u boku męża, który to wyrzekł się majątku i duma nie pozwala mu prosić matki o należne mu pieniądze. Wybucha wojna. On wyrusza na front, ona się bawi i pławi w luksusie, u boku innego. Wiko zostaje ranny, lecz trafia w dobre, troskliwe ręce, dzięki, którym wraca do życia. Owe ręce były mu przeznaczone od dawna, a on odtrącił je dla kobiety, która nie była tego warta. Czy swoim cierpieniem fizycznym i psychicznym, odkupi popełnione winy, czy zdoła naprawić to, co przed laty popsuł?
Poniższe słowa, to moje dzisiejsze przemyślenia i wnioski, które wyciągnęłam, po obejrzeniu tego filmu:
Miłość towarzyszy człowiekowi zawsze, czy to do zwierzątka, do lasu, morza, ziemi- jednak największą miłością jest miłość do drugiego człowieka. Jeśli szczęśliwa, przyciąga szczęście również dla domowników. Jakże jednak nader często miłość bywa siłą niszczącą, siłą, która niczym rwąca, bezlitosna woda zmiata z powierzchni ziemi nasz dom, nasze marzenia i plany. Zakochany, pchany nieznaną siłą idzie niczym ćma za światłem i pozwala spalić się w jej ogniu. Nic, ani nikt nie jest w stanie go zatrzymać, tak być po prostu musi. Światło jest przecież potrzebne, by żyć. Co z tego, że czasem ślepo pędząc w jego kierunku, na końcu drogi okazuje się, że dalej nic już nie ma. Ogień spala zakochanego i tylko czysta woda jest w stanie ugasić ten płomień. Woda, która wcześniej zniszczyła wszystko, dla płonącego w ogniu, okazuje się tym razem ratunkiem. Ćma zamienia się w śnieżnobiałego motyla.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Dramat w trzech aktach Żeromskiego "Ponad śnieg bielszym się stanę"- wybrane fragmenty:
Scena przedstawia duży pokój w starym dworze na kresach wschodnich. Dostatnie meble, portiery, na ścianach obrazy. Z lewej strony wielka i szeroka szafa biblioteczna, pełna książek i manuskryptów. W głębi sceny duży, staroświecki komin z kamiennym obramowaniem. Z prawej strony komina drzwi, z lewej okno, zastawiane kwiatami. – Przy drzwiach stoi młynarz Joachim, człowiek starszy, chudy, dziobaty, mówiący krzykliwie. Ubrany jest w długie buty i szary drelich. W rękach obraca kaszkiet z daszkiem. Wincenty Rudomski, młodzieniec lat dwudziestu, jedyny syn dziedziczki dóbr Łuża, wysmukły, piękny, przechadza się niespokojnie, potrącając krzesła, raz w raz rozgarnia kwiaty i wygląda przez okno.
Ja mam. Sama na ciebie w mej piersi karę. Za to, coś zrobił przeciwko mnie! Przeciwko matce! To ja cię hodowałam, kołysałam… Ja mam prawo! Za to, żeś poszedł na groblę ze zbrodnią w sercu, przeklinam! Bodaj ci te nogi, które cię tam poniosły, połamało i odjęło!
Pokuta – to środek wyjścia z potrzasku przez taką szczelinę, której by się nikt nie domyślił – gdy drzwi do wyjścia stoją otworem.
Pokój w Łuży, ten sam, co w akcie pierwszym. Jest półzmrok poranny. Wchodzą Helena Strzemieńczykówna i Joachim, prowadząc Wincentego. Ten jest wsparty na szczudle, lasce długiej z poprzecznym oparciem pod prawą pachą. Prawą nogę ma urwaną i prawą rękę urwaną aż do ramienia. Twarz jego jest z jednej strony poszarpana i pokryta bliznami, szwami i plamami. Wincenty ma na sobie resztki jakiegoś munduru oficerskiego, zniszczone i wyszarzane. Helena i Joachim przyprowadzają Wincentego do sofy, stojącej w pobliżu okna, i z ostrożnością umieszczają go na tej sofie.
Alboż to moja rola, moja ziemia? Wieki niezmierzone, straszliwe kataklizmy dziejowe przyrody ją tworzyły, a ja – żal się Boże!– nazywam te prace oceanów, powietrza, burz i deszczów, trzęsień ziemi i zmagań się skorupy globu – swoją własnością.
Jakże nędzne jest serce ludzkie! Nie ma w nim wierności psa, a jest zwierzęcy egoizm.
Żołnierze obok drzwi ustawiają karabiny i zaczynają rewidować sprzęty. Otwierają szuflady, przewracają meble. Jeden z nich szarpie i wywala drzwi szafy bibliotecznej. Oficer zbliża się do tej szafy, bierze do ręki rozmaite książki, przerzuca kartki i ciska tomy na podłogę.
-Wszystko miazga burżuazyjna, gnój. Zimno tu. Napalcie, towarzysze, tym paliwem w kominie.
Kopie nogą wyrzucone książki ku środkowi pokoju, w kierunku komina. Żołnierze chwytają je i rzucają w czeluść komina, układając duży stos. Jeden podpala i rozdmuchuje płomień. Oficer dorzuca wciąż oburącz na stos oprawne w skórę tomy, stare dokumenty, pergaminy, zwoje papierów starych. Ogień poczyna się żarzyć wśród stosu książek i dokumentów.
-Wszystko to pospołu z wami musi zniknąć, spłonąć w naszym ogniu. Nie potrzebujemy ani waszej wiedzy, ani waszej sztuki, ani waszych dokumentów. Stworzymy sami nową naukę, nową sztukę i nowe dokumenty...
Nie mogę ci być dłużna, mój mały, nie mogę. W sercu mi się coś zepsuło, gdym cię zobaczyła bez ręki i bez nogi. Już nie mogę! Niech ta sama ślepa siła, jakkolwiek się nazywa, wojna czy rewolucja, odgryzie mi ręce i nogi, zagasi wzrok i odejmie słuch, która moje przekleństwo spełniła. Nie mogę ci być dłużną, mój mały Wiko… Nie mogę. Już mi się chce spać na moich rodzinnych śmieciach, w mojej ojcowskiej ziemi.
Helena (Zorika Szymańska) i Wiko (Mieczysław Cybulski) |
„Pokropisz mię hyzopem i będę czysty.
Obmyjesz mię i ponad śnieg bielszy się stanę…”
Te same słowa śpiewają idący za trumną tego, co już umarł. Czy słyszysz, czy czujesz zamkniętą w tych przenajświętszych wyrazach ostatnią radość serca, które jest przebite na śmierć i radości już innej nie zazna, najwyższe szczęście, jakie może być w sercu człowieka ponad niezgruntowanymi wodami boleści…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz