sobota, 28 września 2013

Sesja retro ;)

Skoro już tak trwam w swych postach w latach trzydziestych, czytam prasę z lat trzydziestych, postanowiłam również ubrać i uczesać się w tym stylu :)

 By zrealizować to przedsięwzięcie, udałam się wczoraj do second-hand'u i kupiłam sweterek w piękne kwiaty za 27 zł i spódnicę w kratę za 19 zł. Uznałam, że ten zestaw nada się do powrotu do lat trzydziestych a i później przyda się na co dzień.
 Wczoraj o dwunastej w nocy (a może to już dzisiaj), z przodu głowy powpinałam wsuwki, by mieć fale :), a włosy z tyłu nakręciłam wałki.

 Dzisiaj, postanowiłam uwiecznić tą nagłą przemianę. Poprosiłam swoją córkę, Paulinkę (zapraszam na jej bloga: http://paheli-perception.blogspot.com/ ) , o zdjęcia. Efekty jej pracy poniżej. W trakcie robienia zdjęć, trochę fryzura mi się niestety rozleciała, za mało spinek miałam, a może za mało się postarałam, nie wiem ;) Dodam, że miałyśmy niezły ubaw, podczas zdjęć. Spodobało jej się, trochę, i następnym razem, być może uda mi się ją przekonać i to ona będzie modelką ;)

                                         
















                    A na początku poprosiłam ją o zdjęcie, podobne do tego poniżej ;)
moja przyjaciółka, nr 18, 25.09.1938



piątek, 20 września 2013

Sobowtór Grety Garbo


Geraldine Dvorak
"Przez 5 lat była oficjalnym sobowtórem i zastępczynią Grety Garbo. Ludzie gromadzili się początkowo na ulicy, gdy wychodziła z teatru, potem zaczęli posyłać jej do domu listy, ponieważ uważano ją za Gretę Garbo. Bardziej wtajemniczeni wiedzieli wprawdzie, że nie może to być prawdziwa Greta, która przebywa obecnie w Szwecji- ale te same oczy, ręce, usta, ruchy wprawiały ich w zdumienie.

   Sobowtórem Grety Garbo jest niejaka Geraldina Dworak, która przed sześciu laty przybyła z Pragi do Ameryki, chcąc zrobić wielką karjerę. Karjerę tę zdobyła w formie groteskowej, dzięki łudzącemu podobieństwu do wielkiej artystki szwedzkiej, którą musiała zastępować przez całe 5 lat.

  Kiedy Geraldina Dworak przyjechała do Hollywood, wszyscy byli zdumieni podobieństwem jej do Grety Garbo. Kilka małych zmian na twarzy, w uczesaniu włosów i w ruchach i Dworak stała się idealnym sobowtórem "boskiej Grety".


Geraldine Dvorak
Wielkie gwiazdy filmowe są istotnemi nerwowemi, niespokojnemi i drażliwemi. Dwadzieścia prób doprowadza je do wstrząsów nerwowych, nowe próby kostjumów do zerwania kontraktu.
 Gdy chodziło o Gretę Garbo, sprawa była łatwa. Brano Geraldinę Dworak do dłuższych ról. Zdarzało się więc, że Geraldina Dworak grała wielkie sceny zamiast Grety Garbo, a czasem nikt nie wiedział w studjo, czy gra prawdziwa artystka czy jej sobowtór. W czasie jednej z premier nie zdołano nakłonić Grety Garbo do pojawienia się w teatrze. Ale Greta Garbo musiała w nim być. Wysłano więc Geraldinę Dworak pod ramię z Johnem Gilbertem.
I nikt nie poznał, że to jest fałszywa Greta.

Stara się ona jednak pozbyć podobieństwa z Gretą Garbo, gdyż podobieństwo to przeszkadza jej w karjerze.
Sądzono, że kobieta, która potrafiła wcielić się tak bez reszty w Gretę Garbo, zna doskonale jej duszę. Ale Geraldina Dworak oświadczyła:

                                                                                              'Pozostała ona dla mnie, jak dla wszystkich, którzy się z nią zetknęli, kobietą niezbadaną. Kochała jedynie Maurycego Stillera, swego wielkiego przyjaciela. Zresztą była ludziom obca. Jeśli nie działo się coś tak, jak chciała, nie awanturowała się tak jak inne, lecz odchodziła bez jednego słowa. Wracała potem dopiero wtedy, gdy wszystko było tak, jak chciała. Nie, wprawdzie zastępowałam Gretę Garbo przez 5 lat, lecz dusza jej była dla mnie zamknięta' "
 źródło tekstu: artykuł zatytułowany"Sobowtór Grety Garbo"-"Nowiny Codzienne" nr 262, 20.09.1934 r.

                                         ***
 Greta po raz pierwszy zobaczyła Geraldinę (Geraldine Dvorak) w 1926 roku podczas kręcenia zdjęć do filmu "Anna Karenina" 1927- zawołała wtedy "Boże, ona wygląda jak ja!". Geraldina przebywała blisko gwiazdy całymi dniami i obserwowała jej każdy ruch. Później ekscytowała się, gdy brano ją za samą Garbo. Dworak dublowała Gretę również podczas publicznych wystąpień, czy w czasie, kiedy Greta na sześć miesięcy postanowiła ukryć się przed światem,  a także dublowała ją w dwóch scenach w filmie "Żar miłości" 1928.(według biografki Karen Swenson)

Film "Władczyni miłości" 1928 był pierwszym filmem, w którym Geraldine każdego dnia na planie ubierała się w kostiumy Grety i zastępowała ją. Garbo nie chciała tracić czasu na robienie długich ujęć czy prób.
Rilla Page Palmborg w książce "Prywatne życiu Grety Garbo" napisała:

 "Geraldine miała wszystko to, co Garbo, z wyjątkiem tajemniczego składnika, który umiała wykorzystać tylko Garbo"

Sama Geraldina, niestety nie zrobiła "wielkiej kariery" o jakiej marzyła przybywając do Ameryki. Zagrała zaledwie kilka epizodycznych ról, w tym żonę Draculi w "Draculi" z 1931 roku.

Jestem ciekawa w ilu obrazach, kiedy widz zachwycony Gretą, jej ruchami, ustami, oczami, rękami, tak naprawdę patrzył na Geraldinę? :)


powiązane posty:
John Gilbert, Hrabia Monte Christo 1922 
Dama Kameliowa 1936 (Camille)

źródła: garboforever.com


piątek, 13 września 2013

Gilda Gray

Gilda Gray urodziła się w Krakowie, 24 października 1901 roku, jako Marianna Michalska. W 1909 wyemigrowała wraz z rodzicami do Stanów Zjednoczonych. Osiedlili się w Milwaukee, w stanie Wisconsin. Miała jedną siostrę, Josephine.
W wieku 14 bądź 15 lat poślubiła skrzypka, Jana Góreckiego, któremu urodziła syna, Martina Góreckiego. Z Janem rozwiodła się w 1923 roku.
To właśnie jej przypisywane jest pochodzenie zmysłowego tańca o nazwie shimmy. Taniec ten narodził się w Stanach Zjednoczonych po I wojnie światowej. Jeśli nie wiecie na czym polega taniec o tej nazwie (ja dowiedziałam się podczas przygotowanie tego posta) śpieszę z wyjaśnieniem. W tańcu tym korpus tancerki pozostaje w bezruchu, porusza ona natomiast ramionami na zmianę do przodu i do tyłu.


Gilda w spektaklu 1923 
Według anegdoty, gdy zapytano ją o styl tańczenia, odpowiedziała: I'm shaking my chemise ("Potrząsam swoją koszulą"). Jednak sama Gilda Gray podobno nie przyznawała się do tego zdania. Podobno, bo natrafiłam na sprzeczne informacje. Niektóre źródła podają, że Marianna przywłaszczyła sobie powstanie tego tańca. Prawda zapewne, jak zwykle leży po środku.

Gray bardzo pragnęła, aby jej kariera rozwijała się, a niepewne relacje z mężem, wręcz utwierdziły ją w  tym pragnieniu. Przeprowadziła się do Chicago. Decyzja, jak się okazało, była trafna, bo została zauważona przez agenta talentów, Franka Westphala, który zabrał ją do Nowego Jorku. To żona Franka, Sophie Tucker, zaproponowała, by zmieniła imię z Marianna na Gilda- w odniesieniu do jej złotych włosów. W 1922 roku pojawiła się na Broadway'u w produkcji teatralnej "Follies Ziegfeld"- zdobyła dzięki tym występom niezwykłą popularność wśród społeczeństwa.
Po rozwodzie z pierwszym mężem, w 1923 roku, wyszła za mąż za Gila Boag'a, który zauroczył się nią, gdy występowała w wodewilu (lekki muzyczny utwór sceniczny o cechach farsy, ze śpiewami, tańcami i pantomimą) w Hollywood. Jednak związek z drugim mężem również nie przetrwał próby czasu- rozwiedli się cztery lata później. Na rozpad tego małżeństwa miało wpływ wiele czynników: nie udało się z powodu stresów, problemów finansowych, a także z powodu jej romansu z kierownikiem sceny, Krepps'em. Gilda szybko porzuciła wodewil, po to, aby stać się gwiazdą filmową. Między 1919 i 1936 rokiem Gray zagrała w kilku filmach, w których wykonywała swój słynny taniec, shimmy.

rzeźba "Dancer Nautch", 1930 
Jesse Lasky podpisał z nią kontrakt i wraz z nim pracowała przy filmie "Aloma z południowych mórz" (1926), który zarobił 3 000 000 dolarów w pierwszych trzech miesiącach. Do sukcesu filmu w dużej mierze przyczyniła się właśnie Gilda i jej taniec. W 1927 roku wystąpiła, tańcząc, w dwóch filmach- "Diabelska Tancerka" i "Kabaret".
Po krachu na giełdzie w 1929 roku, Gray straciła większość swoich aktywów finansowych. Straty te podreperowała, gdy zaczęła pracę jako tancerka w Palace Theatre w Nowym Jorku. Dwie rzeźby ceramiczne Waylandea Gregory'ego były inspirowane tańcem Gildy- "Dancer Nautch" i "Burlesque Dancer". Rzeźby stały się bestsellerami na Pottery Cowan. W następnych latach próbowała powrócić do filmu i odzyskać status gwiazdy, ale przeszkodziły jej w tym kłopoty zdrowotne. W 1931 roku doznała ataku serca.


Prawdopodobnie, patrząc na jej trzy nieudane małżeństwa i romanse, Gilda szukała miłości, ale niestety nie udawało jej się to- jej związki były krótkotrwałe, więc z prawdziwą miłością nie miały raczej nic wspólnego. W 1932 roku Gray ogłosiła swoje zaręczyny z piosenkarzem Art Jarrett'em, ale plany małżeńskie nie doszły do skutku. W dniu 23 maja 1933, wyszła za mąż za wenezuelskiego dyplomatę, Hectora Briceno de Saa. Para rozwiodła się w 1938 roku.

Podczas II wojny światowej, Gilda zaangażowała się w pomoc na rzecz Polski, w tym zbieranie pieniędzy. W 1953 roku, Ralph Edwards, stworzył historię jej życia w swoim telewizyjnym show. W programie podkreślił jej odwagę, gdy w czasie zimnej wojny udało jej się ściągnąć do Ameryki sześciu obywateli polskich. Gray wspomagała ich edukację. Została odznaczona przez Polaków "za swoje zainteresowania i pomoc dla rodaków i swojego kraju".
  Zmarła w wieku 58 lat,  w dniu 22 grudnia 1959 roku. Przyczyną śmierci był drugi zawał serca. Być może powodem do zmartwień stały się ponowne kłopoty finansowe. Pięć dni wcześniej Gilda doznała ataku zatrucia pokarmowego i była pod opieką lekarza. Koszty pogrzebu sfinansowała organizacja charytatywna Motion Picture & Relief Fund.

Album z jej z artystycznymi zdjęciami. Autor zatytułował go "Filmowe legendy"...

                                   

                                                             ***

Dlaczego wcześniej nic nie słyszałam o Gildzie? Dlaczego nie ma o niej praktycznie nic na stronach polskich i pamiętają o niej tylko Amerykanie, mimo, że podczas wojny i później zrobiła wiele dobrego dla Polski i Polaków? Dlaczego znamy i popularyzujemy Polę Negri, a jej nie?
Na te pytania nie mam, niestety, dla Was ani dla siebie, w tej chwili odpowiedzi. A natrafiłam na jej nazwisko zupełnie przez przypadek. Przeglądałam "Nowiny Codzienne" :) z 1933 roku na stronie ebuw.uw.edu.pl  i przeczytałam tam takie ogłoszenie:
                             

Zaintrygowana, postanowiłam przeszukać internet, by coś dowiedzieć się na temat filmu. I co? Uśmiechnęło się do mnie szczęście :) Nie znalazłam, co prawda nigdzie akurat tego filmu, ale po nitce do kłębka inny, "Rose Marie" musical z 1936 roku. I tam natrafiłam na jej nazwisko. Film był ostatnim, w którym zagrała. Jeszcze go nie oglądałam, ale planuję.

ps. Na polskich stronach, jak dotąd natrafiłam na dwa wpisy o niej, jednak dopiero po wstawieniu wpisu na swoim blogu. Przy tworzeniu postu, korzystałam z anglojęzycznej wersji Wikipedii.

"Dziś Gilda jest prawie zapomnianym fenomenem popkultury lat 20-stych ubiegłego wieku. Pamięta się o niej jedynie w kontekście historii shimmy – tańca, który znikł tak szybko, jak się pojawił. Warto jednak pamiętać o samej Gildzie – Mariannie Michalskiej, która nigdy nie wyrzekła się swoich korzeni. Podczas II wojny światowej aktywnie zbierała fundusze na rzecz walczącej Polski, a następnie pomagała wielu powojennym polskim imigrantom odnaleźć się w amerykańskiej rzeczywistości.
Warto o tym wszystkim pamiętać, gdy przed obejrzeniem filmu Luhrmanna zechcemy wrócić do książki Fitzgeralda i przeczytamy o tajemniczej tancerce Gildzie Gray, która swoim zmysłowym tańcem elektryzuje znudzonych gości Wielkiego Gatsby'ego"
 źródło cytatu: dziennik.com


Ciekawostki:

-W nekrologu opublikowanym w magazynie Times napisano, że wyszła za mąż w wieku 11 lat, a mając lat 12 została matką, było to jednak najprawdopodobniej błędem.
-W 1946 pozwała twórców słynnego filmu "Gilda" z Ritą Hayworth w roli głównej o bezprawne użycie jej życiorysu jako podstawy scenariusza. Wytwórnia Columbia Pictures poszła z nią na ugodę. źródło: lolanoir.wordpress 


Inne źródła: wikipedia, flickr.comrecreating19cballroom,

wtorek, 10 września 2013

Jesień

Tak jak i 80 lat temu, niektórzy witają jesień radośnie, inni nie. Dla wielu kojarzy się ona z zimnem, słotą i po prostu przemijaniem.
Szczególnie radośnie jesień witają ci, którym przyniesie ona większy zarobek, niż urlopowym latem. Tu nic się nie zmieniło.

Szkoda jednak, że przeminęły czasy kiedy "żadna kobieta nie wyrzekała się jesiennego modnego kapelusza". Nasze pokolenie, jak i wcześniejsze, modnych kapeluszy już nie nosi. W zasadzie żadnych się już powszechnie nie nosi.

Mimo, że bardziej lubię kolorową wiosnę i gorące lato, to pomarańczowo-bordowa jesień i biała zima też mają swój urok.


                                              Zdjęcie można powiększyć
"Nowiny Codzienne" nr 267,Warszawa,
Niedziela 10 września 1933r

źródło:http://ebuw.uw.edu.pl

środa, 4 września 2013

Harry Potter i więzień Azkabanu

Czasem lubię brać udział w konkursach, nawet nie dla samej wygranej. Po prostu zależy mi na motywacji do pracy swoich szarych komórek i przyznam, że może trochę z egoistycznych pobudek- lubię to uczucie, kiedy moja "twórczość" może być dla kogoś, dla Was interesująca. Oczywiście nie zawsze wygrywam, ale zdarzają się dni kiedy mi się udaje. I tak było i dziś. Bardzo się cieszę, bo wzięłam udział w konkursie na portalu http://lubimyczytac.pl nie tylko po to, by coś wygrać dla siebie, ale szczególnie zależało mi na mapie Polski- chciałam ją zdobyć  dla swojego 9-letniego synka. I udało się!
 Nagrodę wygrałam dzięki umieszczonej na portalu recenzji książki "Harry Potter i więzień Azkabanu". Link do wyników konkursu kliknij. Recenzja poniżej.

Harry Potter!? To naprawdę ty? Można prosić o autograf? Przypuszczam , że wielu ludzi marzy o takiej sławie i o życiu w blasku fleszy. Ale nie ten Którego-Imię-Tak-Przyjemnie-Wymawiać. On, mimo że często łamie przepisy szkolne i jest niepokorny, to robi to w dobrej wierze i nie dla sławy, ale przed wszystkim po to, by ochronić lub ocalić innych. Bo przyjaźń najważniejsza jest w drodze ku sławie i nawet jeśli on o tym nie myśli ani nie marzy, to jednak mimowolnie podąża w kierunku właśnie takiego przeznaczenia, z każdym kolejnym krokiem.

Życie jedenastoletniego chłopca zmienia się diametralnie, kiedy trafia do Hogwartu. Co to jest  Hogwart, chyba każdy wie, ale gwoli ścisłości , to prestiżowa szkoła dla czarodziejów. Szkoła naprawdę jest magiczna, ponieważ Harry, który nigdy wcześniej nie miał przyjaciół ani prawdziwej rodziny, tutaj ich odnajduje. A to, moim zdaniem, najważniejsze jest w magii życia. Nikt nigdy nie okazał biednemu chłopcu miłości- co prawda, dopiero gdy miał rok stracił rodziców, ale nie pamięta ich i ich rodzicielskiego ciepła i miłości. W Hogwarcie Harry zdobywa wiernych przyjaciół- Hermionę i Rona, ale niestety również wrogów- profesora Snape'a i Draco. Tych dwóch, cały czas knuje coś przeciwko Harry'emu, Dumbledore'owi czy Hagridowi.

  Harry i pozostali uczniowie Hogwartu, nie mają zwykłych, nudnych zajęć szkolnych, przez które my przeszliśmy w zwyczajnym świecie Mugoli. Ich lekcje to między innymi eliksiry, opieka nad magicznymi stworzeniami, wróżbiarstwo i lekcje obrony przed czarną magią. Ten ostatni przedmiot  jest pechowy dla nauczycieli, ponieważ żadnemu z nich nie udaje się zagrzać miejsca na tym stanowisku dłużej niż jeden rok szkolny. Czy tak będzie i tym razem? Nowy nauczyciel obrony profesor Lupin, wydaje się być idealnym kandydatem- jest miły, pomocny, uczniowie go lubią i przede wszystkim bardzo lubią lekcje prowadzone przez niego. Inną nową postacią występującą w książce jest nauczycielka wróżbiarstwa, profesor Sybilla Trelawney. Ten przedmiot dodatkowy w trzecim roku nauczania, jest jednak nie za bardzo lubiany przez większość uczniów. Na początku wydaje się im nawet dosyć zabawny, dopiero z czasem zaczyna ich drażnić- szczególnie Hermionę, która pewnego dnia wyprowadzona z równowagi, porzuca naukę tego przedmiotu. Wróżenie ze srebrnej kuli czy fusów to jak szukanie igły w stogu siania- nic nie widać prócz siana.

  Akcja książki toczy się głównie wokół tematu zbiegłego więźnia z Azkabanu, który uciekł stamtąd, prawdopodobnie specjalnie po to, by wyrządzić krzywdę Harry'emu. Nikt go nie widział, ale wszędzie czuć jego złą moc. Z tego powodu wszystkie wejścia do szkoły obstawione są przez Dementorów. Dementorzy, to niebezpieczne dla ludzkiego szczęścia  monstra i strażnicy w Azkabanie. Harry szczególnie się ich boi i nie potrafi obronić się przed ich zimnem, zimnem wysysającym z niego siłę. Nawet czekolada nie pomaga. W tym względzie, nawiązuje współpracę z profesorem Lupinem. Jednak mimo, że bardzo się stara dokładnie korzystać ze wskazówek profesora, jego patron nigdy nie jest dostatecznie silny, by odesłać Dementorów gdzie pieprz rośnie. Więc, jak widać, nad życiem Harry'ego kolejny raz wisi kilka toporów śmierci, ponieważ po pierwsze, nie potrafi on obronić się przed wspomnianymi Dementorami, po drugie Snape i Draco dręczą go przy każdej okazji i po trzecie, najważniejsze, Syriusz Black uciekł z więzienia specjalnie po to by go zabić, tak jak wiele lat temu zabił jego rodziców. Tego roku będzie mu nazbyt ciężko ocalić swe życie.

  Czy mimo wszystko, pokona swych wrogów i dokona niemożliwego? Wiadomo, nigdy nie wolno tracić nadziei, więc on nigdy się nie poddaje a i czytelnik powinien zastosować się do tej reguły. Nawet, pomimo tego, że z każdą kolejną stroną akcja powieści przybliża nas do ostrza noża. A może lepiej użyć tutaj słów ”ostrza różdżki”? Tak, z pewnością tak, to słowo lepiej pasuje- nikt tutaj nie chce by ostrze różdżki było wycelowane prosto w niego. Szczurek Rona, ma w tym roku szczególnie ciężkie dni- nie dosyć, że chudnie i łysieje to jeszcze nowy nabytek Hermiony, kot Krzywołapek, nigdy nie daje mu spokoju. Czepił się go jak przysłowiowy rzep psiego ogona. Ron i Hermiona popadają przez to w ostry konflikt i ich przyjaźń wisi na włosku. Jednak pod koniec książki wyjaśni się dlaczego kot nie znosił Parszywka a przyjaźnił się z wielkim psem- psem, którego Harry się bał a który, jak się okaże, nie jest wcale psem i z którym na dodatek też się zaprzyjaźni. Zawikłane? Wcale nie, gdy się czyta nie ma się w ogóle takiego wrażenia.

  Myślę, że każdy wielbiciel przygody, czy wspomnień dzieciństwa i przede wszystkim magii, powinien przeczytać serię o Harrym. A szczególnie każdy wielbiciel filmów o Harrym  Potterze, który do tej pory to zaniedbał- jak ja. Przyznam się, że mimo że było już nakręconych więcej niż dwie części, w mojej pamięci utkwiły tylko dwie pierwsze. Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie rozumiałam o co chodzi z tymi Dementorami, dlaczego to czy tamto miało miejsce i w ogóle nie czułam się z filmem jakoś emocjonalnie związana. O książce nie wspomnę.

  Jednak w tym roku, a dokładniej w te wakacje, postanowiłam z szesnastoletnią córką obejrzeć całą serię. Gdy czegoś nie rozumiałam ona mi tłumaczyła –czytała książki- i przyznam się, że tym razem zostałam wciągnięta dobrowolnie i z miłą chęcią w ten magiczny świat. Do tego stopnia, że całkowicie świadoma swego czynu, postanowiłam zakupić siedem tomów o przygodach Harry'ego Pottera. Oczywiście z myślą o prezencie dla córki. Dziwnym zbiegiem okoliczności i jakoś tak, jednak to ja zaczęłam pierwsza czytać.

I czytam. Skończyłam już trzeci tom i jestem w trakcie czytania czwartego. Nie wiem, może powinnam była się nie przyznawać publicznie, że mam prawie dorosłą córkę i czytam książki właściwie przeznaczone dla niej. Jednak uznałam, że nie ma to dla mnie znaczenia, co sobie inni pomyślą, więc dlaczego? Przecież czasem fajnie przenieść się do magicznego świata, gdzie dobro w końcu zawsze zwycięża, gdzie można polatać razem z samym, wielkim Harrym na Błyskawicy i gdzie szkoła pełna jest ciekawych zakamarków, tajnych przejść czy  mówiących obrazów i duchów. A na koniec przyznam się jeszcze do czegoś: bardzo chciałabym choć raz spróbować, równie słynnego jak Harry, kremowego piwa, które podobno jest takie przepyszne. Najważniejszą jego zaletą jest to, że wprowadza człowieka w wesoły nastrój, mimo że nie jest napojem wyskokowym. Z czego go wyrabiają nie wiadomo. A szkoda. Czy jednak może nie? Bo chociaż poczucie szczęścia i uśmiech jest nam bardzo potrzebne na co dzień i chcielibyśmy wierzyć w magiczne właściwości niektórych trunków dla dorosłych, to mimo wszystko trzeba też wierzyć w to, że przykładowo zwykły sok jabłkowy ma takie właściwości. I to jest właśnie magia, której często na co dzień, po prostu, zdarza nam się nie dostrzegać.




LinkWithin