czwartek, 4 czerwca 2015

Z tajników wielkiego świata


   
  Jedynaczka króla smalcu chce lorda...
   Wiadomo, że nie ma większych snobów niż demokraci. Któż bardziej "leci" na tytuły i dostojeństwa niż amerykańscy dorobkiewicze, zagorzali republikanie, zwolennicy "równości i braterstwa".
— Mamusiu ja chcę prawdziwego lorda! — tak mówi co druga miss amerykańska, jedynaczka króla smalcu, albo pasty do zębów.
— Dobrze córuchno, zafunduję ci lorda. Stać nas na to — powiada mama, tuląc pociechę do wybrylantowanego biustu.
  Jednocześnie w Londynie, w salonie podupadłej finansowo wdowy po prawdziwym lordzie, toczy się następująca rozmówka.
Dearie — wzdycha siwowłosa lady do swego syna, bęcwała upozowanego na księcia Walii.
— Ten kryzys jest po prostu shocking, rady sobie dać nie mogę. Musiałam dzisiaj odprawić drugiego lokaja. Jak tak dalej pójdzie będziemy musieli rozstać się i z kucharzem. Okropność. Co tu robić?
— Wie mama co? — powiada synalek — a gdyby tak ściągnąć tutaj jaką milionerkę z Ameryki. Rozumie mama. Taką gęś gorszego gatunku, której śnią się hrabiowie i książęta. Za pewną opłatą można by ją wprowadzać w świat, a jeśli będzie fotogeniczna, to kto wie, może bym się nawet poświęcił i ożenił...
 
    W parę dni później w Times, albo innym poważnym dzienniku pojawia się w rubryce ogłoszeń krótka wzmianka.
— Dama utytułowana ofiaruje gościnę młodej pannie z bogatego mieszczańskiego domu, najchętniej Amerykance i podejmuje się wprowadzać ją do "salonów" Londynu. Referencje oraz umowa pisemna, co do walonków finansowych — konieczne.
Czasem ogłoszenie zaczyna się inaczej.
— Małżonka wybitnego para, albo  "hrabina".
Odpowiedzi sypią się jak z rogu obfitości. Jedynaczki królów smalcu, wykałaczek i gumowych wyrobów wyrażają gotowość przyjęcia gościny, nawet się nie pytają ile będą musiały płacić miesięcznie za swe utrzymanie i kto pokryje koszt samochodów, oraz lóż teatralnych, w których będą zasiadać. Jest im w ogóle wszystko jedno. Chodzi tylko o to, żeby mogły... nareszcie przekroczyć niedostępne pałace autentycznych arystokratów angielskich, ludzi — jak wiadomo — zacofanych, po prostu mamutów, którzy dopiero przyduszeni kryzysem zaczynają kapitulować i zgadzają się tańczyć tango z panienkami, które są "nie urodzone".

   W ostatnich czasach moda zapraszania bogatych dorobkowiczówień święci triumfy w Wielkiej Brytanii. Zdarzyło się z tego powodu kilka skandalików i wiele zabawnych przygód. Większość kandydatek obiecuje zbyt wiele. Każda pragnie uczestniczyć w dorocznym przyjęciu dworakiem, kiedy to tak zwane "debiutantki" zostają przedstawione królowej Anglii. Nie zawsze jednak "lordzina", która obiecywała w ogłoszeniu "rozkoszne spędzenie czasu" i zapewniała kandydatkę, że ją wprowadzi w świat, zechce się narażać na kompromitację. Często ogranicza się do przedstawienia swej protegowanej kilku przyjaciółkom, mniej lub więcej utytułowanym, a jeżeli jest to naprawdę milionerka, to stara się wyswatać ją ze swoim synem lub siostrzeńcem. Bywa jednak, że nastąpi obopólne rozczarowanie. Wówczas wywczasy kończą się w sądowym gmachu.

Pewna młoda rozwódka pilnie potrzebująca pieniędzy zaprosiła do siebie milionerkę, pilnie potrzebującą męża — lorda. A że Amerykaneczka okazała się prześliczna, rozwódka zlękła się konkurencji i zamknęła uroczą miss w swej wiejskiej posiadłości, sąsiadującej z plebanią pastora i leśniczówką starego, stetryczałego nemroda. Ale lokatorka płaciła za swój pobyt, tyle że wystarczyło to na opłacenie kilku szalonych eskapad rozwiedzionej lady, całomiesięcznego pobytu w paryskim Ritzu i na Riwierze, oraz dwudziestu karnawałowych toalet.
Pewnego razu lady urządzała w swym pałacyku w Londynie wielki raut. Otóż w chwili, gdy zgromadzeni goście przysłuchiwali się namiętnym trelom drogiego tenora, do salonu wtargnęła, odpychając fagasów,
młoda panna w sportowym ubraniu i wycięła siarczysty policzek pięknej lady.
— Oznajmiam pani, że idę zaraz do prokuratora. Ja się nie dam nabierać, moja pani. Cała ta zabawa odbywa się za moje pieniądze, i te paryskie toalety i pani wieczna ondulacja, to wszystko za moje dolary. A co ja mam w zamian za to? Ani jednego lorda mi pani nie pokazała, u żadnej hrabiny nie byłam, królowej nie zobaczyłam nawet przez szybkę.
   Rozgoryczona "jankeska" została wyprowadzona za drzwi, ale nie zdołano jej powstrzymać od innych ekscesów. Udała się mianowicie do sądu i złożyła skargę, na nieuczciwą "kontrahentkę", która wyłudziła od niej na cele "bywania w świecie" dwa tysiące funtów szterlingów.

Inne panie Amerykanki skarżyły się, że dama u której zamieszkały w nadziei, iż je wprowadzi do "najwyższych sfer" angielskich, zaprosiła je raz tylko na śniadanie, w którym uczestniczył jakiś gruziński książę, a poza tym ofiarowała im roczną kartę uprawniającą do zwiedzania ogrodu zoologicznego.
Bywa odwrotnie. Małżonka zubożałego arystokraty ma najlepsze chęci, lecz zostaje oszukana przez "panienkę z mieszczańskiego domu". Jedna taka demokratyczna snobka przysłała żonie lorda swoją fotografię, niezmiernie zachęcającą, wyglądała na niej piękniej od miss England.
Referencje miała doskonałe, załączyła też adresy rozmaitych swoich "dystyngowanych" znajomych, oraz pastora metodystów. "Lordzina" podpisała umowę na odległość. Jakież było jej przerażenie, gdy na dworcu londyńskim z pociągu wysiadła karlica, wysokości dwuletniego dziecka. Lady była natomiast wysoka jak dragon. Trudno więc było wymagać od niej, by się pokazywała w salonach pospołu z liliputem.
— Przecież ja nie skłamałam — tłumaczyła się piskliwym głosikiem dziwna panienka —posłałam pani fotografię mojej twarzy.
I rzeczywiście — twarz miała klasycznie piękną.

Na tle zapraszania mieszczek tęskniących do innego życia, przez podupadłe finansowo arystokratki angielskie, wynikają najrozmaitsze konflikty. Wobec tego, że liczba zubożałych "lordzin" stale się zwiększa,  więc system sprowadzania z Ameryki, albo i z Europy bogatych panien, pragnących zaznać rozkoszy bywania w angielskim "highlifie", został chętnie przyswojony przez arystokrację. Istnieje nawet taksa określająca sumę, jaką winna wpłacić kandydatka. Suma ta nie powinna w teorii przekraczać dwóch tysięcy funtów szterlingów, za okres trzy miesięczny, lecz gdy się trafi naiwna dorobkowiczówna, która "oddałaby królestwo za lorda, lub hrabiego", to się oczywiście żyłuje z niej złoto do ostatniej kropli.
— Wiesz Plo-flo — zwierzała się niedawno pewna "podupadła" francuska hrabina swojej przyjaciółce baronowej, również dotkniętej kryzysem. — Pysznie się urządziłam. Mieszka u mnie taka idiotka z za oceanu, która daje się cudownie nabierać. Jeżdżę z nią od rana do nocy po magazynach mód i kupujemy najdroższe toalety, a ja oczywiście dostaję swój procencik akwizytorski.
— Fe...— Oburza się baronowa (którą w głębi duszy gryzie robak zawiści),— ja bym tego nigdy nie zrobiła.
— Ależ moja kochana — księżna Olga Ruskaja robi zupełnie to samo.
— Ach więc ta jej niby kuzynka, którą wprowadza w świat — to taka płatna lokatorka?
— No oczywiście — odpowiada tamta, poprawiając sztuczną rzęsę.

  Niemiłą przygodę miała w Londynie pewna wdowa po angielskim parze, który jak wiadomo, tak się ma do lorda — jak gwiazda pierwszej wielkości do gwiazdy trzeciej wielkości. Otóż dystyngowana lady z radością ofiarowała u siebie gościnę pięknej pannie z Kanady francuskiej. Kandydatka przysłała jej świetne referencje. Staruszka mieszkająca w opustoszałym pałacu, w otoczeniu wiernej, lecz źle płatnej służby odetchnęła. Będzie oto gościć u siebie osobę, która nie tylko pokryje wszystkie jej wydatki, ale wciągnie ją znowu w wir światowego życia, za którym siwowłosa lady podświadomie tęskniła. Zaznaczyć jednak trzeba, że była to dama z epoki wiktoriańskiej, purytanka z zasadami, licząca się z opinią.

Gdyby na przykład oświadczono jej, że królowa jest z niej niezadowolona, to kto wie czy sędziwa lady nie popełniłaby harakiri, na podobieństwo dworzan japońskich, gdy wpadną w niełaskę. Z początku wszystko szło jak najlepiej. Czarująca Kanadyjka była wprawdzie niezwykle szykowna i pełna życia, ale zachowywała się z taką dystynkcją, że mogła świecić przykładem niejednej arystokratce. Wdowa po arystokracie angielskim nie wahała się wprowadzić jej do najbardziej zamkniętych salonów. Zapoznała ją ze swoimi siostrzeńcami, których miała dwa tuziny, wyrobiła dla niej zaproszenie na kilka "garden-party", urządzanych przez osoby spokrewnione z rodziną królewską.

Później Kanadyjka zaczęła dziwnie sobie poczynać. Na przykład w czasie nieobecności lady urządzała w pałacu szalone zabawy, a gdy raz lady wróciła zbyt wcześnie do domu zastała w salonie dwudziestu młodych ludzi czyniących harmider straszliwy i wywijających tańce murzyńskie z jedyną w tym gronie damą. Wśród gości rej wodzili siostrzeńcy "parowej". Tym razem zdołano ją jakoś przebłagać. Piękna Kanadyjka tłumaczyła się, że młodzież urządziła najazd na pałac, sądząc iż zastanie słynną z gościnności lady P.
— Cóż więc miałam robić. Musiałam jakoś zająć gości, zanim pani przyjdzie.
Zresztą od tego czasu nic podobnego się nie zdarzyło. Zdarzyło się za to coś innego. Po pierwsze panna Kanadyjka zaczęła wracać do pałacu dopiero o świcie, w stanie nietrzeźwym. Po drugie — z sypialni słodkiej staruszki zniknęła tabakierka wysadzana brylantami i relikwiarzyk szczerozłoty, z piętnastego wieku.
Z początku podejrzenie padło na jednego ze służących, później jednak przekonano się, że "miss z Kanady" także ma nieczyste sumienie. Na przykład znaleziono u niej w materacu cenną bransoletę, należącą do wdowy po parze. Oczywiście Kanadyjka tłumaczyła, że podrzucił ją ktoś zawistny, kto patrzy złym okiem na jej zażyłość z lady.

Jakoś to wszystko zatuszowano. Lecz rolę zapałki przyłożonej do dynamitu odegrała jedna z wnuczek "parowej", która zawiadomiła babkę, że "rozwodzi się przez tę podłą Kanadyjkę". Tegoż dnia taką samą skargę nadesłała na ręce Bogu ducha winnej staruszki daleka jej krew na, której mąż również wpadł w sidła pięknej "dziewczyny z Dalekiego Zachodu". Wieczorem siwowłosa lady dostała ataku serca, a gdy odzyskała przytomność kazała zawezwać do siebie miss Annie. Każe jej natychmiast opuścić "progi tego domu". Uczyni to z lekkim sercem, gdyż Annie nie zapłaciła dotychczas ani grosza, zbywając lady wzmiankami o swoim bankierze, który "w tych dniach" nadeśle czek na dwa tysiące funtów szterlingów.

Aliści przerażony kamerdyner oznajmił jaśnie pani, że diablica uciekła widocznie kominem, bo nikt nie zauważył gdy wychodziła z pałacu. Musiała to być nie lada diablica kiedy zdołała wyskoczyć kominem razem z walizami, sporym kufrem własnym, oraz kosztownym podróżnym neseserem lady P. Dopiero w dwa miesiące później policja londyńska sprawdziła, że dystyngowana panna z Kanady była znaną paryską kokotą, która postanowiła raz nareszcie odetchnąć życiem zdrowszym i zabawić się w prawdziwą lady.
Na ogół wszakże tego rodzaju niespodzianki zdarzają się rzadko, przeważnie jednak "sen arystokratki"  kończy się żałośnie. Nie wiadomo zresztą kogo żałować — czy dorobkiewiczówien, które ośmieszają się ścigając lordów i hrabiów, czy też arystokratę "z krwi i kości", które schlebiają poziomym żądzom pysznych parweniuszek.


źródło: artykuł z "Nowin codziennych" 09-10.06.1932, nr 43, 44 (tekst uwspółcześniony przeze mnie)
             zdjęcia: pinterest.comtheschoolofstyle

1 komentarz:

  1. Ciekawe historyjki...dobrze ,że na końcu dodałaś źródło, bo chwilami myslałam,że sytuacje są wspólczesne....pozdrawiam i czekam na nowe posty:) Beata

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin