Tadeusz Faszczewski
"Kłamstwo"
Nowela znaleziona w przedwojennym czasopiśmie. Prawdopodobnie nigdzie ani inaczej się zachowała:
Noc przepędziła prawie bezsennie... Rano przy pomocy odźwiernej Andrzejowej spakowała walizy. Express na Wiedeń odchodził o dziesiątej. Z niezłomnym w duszy postanowieniem -oczekiwała.
Dzwonek sucho zadźwięczał. Narzuciła pośpiesznie podróżny kostium. Otworzyła- Rafał wpadł jak huragan, z rozradowaną miną, rozpromieniony:
- Śliczny wieczór! Martuś, idziemy na muzyczkę do „Ritza", tak dawno nie tańczyliśmy tanga... A to co? - zaniepokojonym wzrokiem objął stojące w ordynku walizy. - Podróż? New York, Paryż, Kalkuta? - rzucił wesoło, spostrzegłszy jej ubiór... - Jakże moja panienka lubi się otaczać subtelnym nimbem tajemniczości i... niespodzianki! Ale na dzisiejszy wieczór odłożymy tę eskapadę do egzotycznych krajów - nieprawdaż? - śmiał się szczerze, ujmując jej dłonie.
Uścisk jego rąk, zrazu miękki, łagodny, stawał się mocny, nieustępliwy... Lekkie, nieuchwytne dreszcze zaczęty przebiegać jej ciało. Skupiła cały wysiłek woli:
-Wyjeżdżam, dzisiaj wieczorem do...
Płomienny pocałunek zgasił na jej ustach niewypowiedziane słowa. I za chwilę znów tulił jej postać w swych, nigdy nie sytych uściskach. Próbowała się bronić, lecz ręce jej ślizgały się tylko po jego twarzy, włosach, - usiłowała krzyknąć, zaprotestować, lecz wargi nie należały już do niej...
-Wyjeżdżasz, wyjeżdżasz Martuś -szeptał w przerwie między jednym pocałunkiem a drugim - a to zalotnica z ciebie, a to żartowniś nieporównany! Ha, ha! - śmiał się dźwięcznie, młodzieńczo. - Masz zawsze niezrównane pomysły! Co za inwencja! I z jaką poważną minką to wszystko mówimy! No!
Nie spostrzegła się, jak bezceremonialnie zdjął z niej zielonkawy płaszczyk i uniósłszy ją, lekko usadowił na kozetce. Robił to zresztą z niezwykłą naturalnością, która kontrastowała tak, w komiczny niemal sposób, z jej projektem. Zegar wskazywał ósmą, widziała to dokładnie że nie mogła ukryć zdradliwie wykwitłego uśmiechu.
Jednocześnie uczuła, że jednak... jednak coś musi się kryć niewytłumaczonego a niepojętego dla niej w tej dziwnej, jakże dziwnej bierności, z jaką poddawała się niewyszukanym, prostym pieszczotom Rafała. Czyżby go jeszcze kochała? Po raz drugi w ciągu dwóch dni zmusił ją bezwiednie do kapitulacji mimo jej „niezłomnych postanowień"...
-A więc, zostajemy Martuś w Warszawie... Muszę ci pogratulować... pyszny kawał...
- Jednak wieczorem wyjeżdżam - usiłowała raz jeszcze podjąć przegraną walkę...
Uczuła jego gorący oddech na skroniach. Raz jeszcze ręce Rafała oplotły jej szyję. I zatraciła się w nich bez ratunku.
Przez otwarte na oścież okna majowa noc zwycięsko wtargnęła do pokoju...
Była jedenasta, kiedy uniósł głowę sponad jedwabnej poduszki. Spojrzał z ukosa na zegar.
- Z ,,Ritza" i tanga niteczki - cieńsze od twoich włosów, Martuś... Ależ z jakim humorom improwizowałaś ten "wyjazd". A może dokończymy, jak tam miało być dalej.
- Wiesz, Raf, to... to nie był żart.
-Więc naprawdę?
- Miałam jechać do... Zwalisk, wiesz... do cioci Ludwiki. Wczoraj... dostałam list...
- Dostałaś list? - powtórzył z niedowierzaniem.
-Tak, Raf... Ale kiedy przyszedłeś... Wiesz, kiedy jesteś ze mną, zdaje mi się, że tylko ciebie kocham. I zostałam...
— Martuś! — rozżarzone usta przypadły do jej małych, wypieszczonych dłoni.
Nazajutrz, o zwykłej godzinie, Rafał kończył pośpiesznie wieczorną toaletę. O ósmej mieli się spotkać w „Adrji". Jeszcze dwadzieścia minut. Spojrzał na zmatowiałe szyby. Za oknami dudniła niepowstrzymanie wiosenna szaruga. Asfalt ulic lśnił różnokolorową wstęgą, odbijając blask latarń i neonowych reklam. Pogoda była przygnębiająca. Lecz on nie czuł w sobie ani odrobiny smutku. Patrzał beztrosko na strumienie deszczu i pogwizdywał wesoło refren ostatniej „rumby", wybijając z lekka obcasami taneczne „pas".
Od drzwi doleciał go szmer. Potem ktoś zapukał. Przemoknięty posłaniec złożył na stoliku małą, liliową kopertę.
- Hm, pewnie znów, naturalnie... no... deszcz i fiasco z dancingu -mruczał, niechętnie rozcinając welinowe brzegi listu.
Przebiegł oczami drobne wiersze. Cóż to? Dlaczego ręce drżą mu tak niemiłosiernie...? Czy krople deszczu tłukące o szyby, nadają jego nerwom takt przyśpieszony?
„Raf! Wiem, nie uwierzysz tym słowom, wiem, że mnie nigdy nie zrozumiesz i nie przebaczysz - jednak piszę.
Wczoraj powiedziałam, że Cię kocham - i mówiłam prawdę. Kiedy przychodziłeś ze swoim dobrym uśmiechem, z radością życia - byłeś mi drogi, kochałam Ciebie. Lecz kiedy odchodziłeś
zabierałeś z sobą to uczucie - inaczej określić Ci tego nic umiem.
I wtedy - nieukojona tęsknota za tamtym, którego nie znasz, uderzała w moją pierś. Dalekie wołanie tamtego przerywało sen moich nocy. To była męka - niepojęte rozdwojenie uczuć- chociaż powiesz, że to paradoks.
Lecz wczoraj, kiedy odszedłeś unosząc na ustach ślady mych pocałunków, wśród nocy spędzonej bez zmrużenia powiek, - zrozumiałam z jasnością, równą objawieniu - że tamtego kocham jednak bardziej.
Dlaczego - zapytasz... Pozwól, że Ci nie odpowiem.
Proszę tylko, daruj mi moje małe kłamstwo - wszak wczoraj Cię kochałam — wyjeżdżam nie do Zwalisk, lecz o wiele, wiele dalej — na południe.
Marta".
źródło:"Nowiny codzienne" 21.03.1934, nr 79
***
Tadeusz Prus-Faszczewski - urodzony w 1905 roku. Archeolog, pisarz i poeta. W latach 1937-1938 prowadził prace archeologiczne na terenie Kaplicy Moskiewskiej w Warszawie. Zginął w egzekucji na Pawiaku w 1943 roku. Spod jego pióra wyszły między innymi takie dzieła historyczne jak :
"Caryca Maryna" dwutomowy epos historyczny
"Kleopatra"
"Lukrecja Borgia: demon o twarzy anioła: najpiękniejsza kobieta epoki Renesansu"
Pisarza, ewidentnie interesowały niepokorne i piękne kobiety u władzy. Wszystkie trzy tytułowe bohaterki, umarły młodo i w smutnych okolicznościach. Zarówno życie owych kobiet jak i śmierć budzi po dziś dzień zainteresowanie- przypuszczam, że zwłaszcza Kleopatry, bo ona prawdopodobnie jest najbardziej, z tych trzech wymienionych, znaną ogólnie w społeczeństwie.
Niestety, wymienione wyżej dzieła są trudne do zdobycia, jeśli wręcz jest to niemożliwe. Wydania prawdopodobnie tylko przedwojenne i niewznawiane. O autorze też za dużo informacji nie ma -o zdjęciu nie wspomnę- poza praktycznie jednym i tym samym zdaniem powielanym na kilku stronach...
Skarbczyk, mający być Kaplicą Moskiewską |
Tadeusza Faszczewskiego już nie ma. Kaplicy Moskiewskiej, która kiedyś znajdowała się w Warszawie, też od dawna nie ma. Historycznych opracowań jego autorstwa o życiu sławnych kobiet i innych, też nie ma. A co w takim jest? Co nam zostaje?
Jak zwykle: Szukać, odnajdywać, mówić, pisać i pamiętać....
Kleopatra, Caryca Maryna i Lukrecja Borgia |
zostaje, zostaje... czytam i myślę, że, może bez egzaltowanych uniesień, o których przecież skrycie marzymy, jestem w sytuacji marty... muszę coś zmienić, pchnąć siebie na nową drogę, bo w tym, co jest, zginę... i zostać sie chce i wyruszyć... może moje życie nie jest aż tak sensowne, twórcze, ale przecież jest, jak ich... ona potrafiła, on zrozumiał, co stracił, a ja? to zostaje... a zostawić coś po sobie, to cud niebywały..
OdpowiedzUsuńuśmiechy
Niestety często zdarza nam się tkwić w sytuacjach, które nas męczą, ale nie mamy odwagi zrobić kroku do przodu, wydaje nam się nieosiągalne to o czym marzymy, ale ja w chwilach zwątpienia, przypominam sobie jedno zdanie, które wypowiedział hrabia Monte Christo ( http://nie-wierzcie-zegarom.blogspot.com/2012/02/john-gilbert-hrabia-monte-christo.html ) : Czekać i nie tracić nadziei!
Usuń