Czasem lubię brać udział w konkursach, nawet nie dla samej wygranej. Po prostu zależy mi na motywacji do pracy swoich szarych komórek i przyznam, że może trochę z egoistycznych pobudek- lubię to uczucie, kiedy moja "twórczość" może być dla kogoś, dla Was interesująca. Oczywiście nie zawsze wygrywam, ale zdarzają się dni kiedy mi się udaje. I tak było i dziś. Bardzo się cieszę, bo wzięłam udział w konkursie na portalu http://lubimyczytac.pl nie tylko po to, by coś wygrać dla siebie, ale szczególnie zależało mi na mapie Polski- chciałam ją zdobyć dla swojego 9-letniego synka. I udało się!
Nagrodę wygrałam dzięki umieszczonej na portalu recenzji książki "Harry Potter i więzień Azkabanu". Link do wyników konkursu kliknij. Recenzja poniżej.
Harry Potter!? To naprawdę ty? Można prosić o autograf? Przypuszczam , że wielu ludzi marzy o takiej sławie i o życiu w blasku fleszy. Ale nie ten Którego-Imię-Tak-Przyjemnie-Wymawiać. On, mimo że często łamie przepisy szkolne i jest niepokorny, to robi to w dobrej wierze i nie dla sławy, ale przed wszystkim po to, by ochronić lub ocalić innych. Bo przyjaźń najważniejsza jest w drodze ku sławie i nawet jeśli on o tym nie myśli ani nie marzy, to jednak mimowolnie podąża w kierunku właśnie takiego przeznaczenia, z każdym kolejnym krokiem.
Życie jedenastoletniego chłopca zmienia się diametralnie, kiedy trafia do Hogwartu. Co to jest Hogwart, chyba każdy wie, ale gwoli ścisłości , to prestiżowa szkoła dla czarodziejów. Szkoła naprawdę jest magiczna, ponieważ Harry, który nigdy wcześniej nie miał przyjaciół ani prawdziwej rodziny, tutaj ich odnajduje. A to, moim zdaniem, najważniejsze jest w magii życia. Nikt nigdy nie okazał biednemu chłopcu miłości- co prawda, dopiero gdy miał rok stracił rodziców, ale nie pamięta ich i ich rodzicielskiego ciepła i miłości. W Hogwarcie Harry zdobywa wiernych przyjaciół- Hermionę i Rona, ale niestety również wrogów- profesora Snape'a i Draco. Tych dwóch, cały czas knuje coś przeciwko Harry'emu, Dumbledore'owi czy Hagridowi.
Harry i pozostali uczniowie Hogwartu, nie mają zwykłych, nudnych zajęć szkolnych, przez które my przeszliśmy w zwyczajnym świecie Mugoli. Ich lekcje to między innymi eliksiry, opieka nad magicznymi stworzeniami, wróżbiarstwo i lekcje obrony przed czarną magią. Ten ostatni przedmiot jest pechowy dla nauczycieli, ponieważ żadnemu z nich nie udaje się zagrzać miejsca na tym stanowisku dłużej niż jeden rok szkolny. Czy tak będzie i tym razem? Nowy nauczyciel obrony profesor Lupin, wydaje się być idealnym kandydatem- jest miły, pomocny, uczniowie go lubią i przede wszystkim bardzo lubią lekcje prowadzone przez niego. Inną nową postacią występującą w książce jest nauczycielka wróżbiarstwa, profesor Sybilla Trelawney. Ten przedmiot dodatkowy w trzecim roku nauczania, jest jednak nie za bardzo lubiany przez większość uczniów. Na początku wydaje się im nawet dosyć zabawny, dopiero z czasem zaczyna ich drażnić- szczególnie Hermionę, która pewnego dnia wyprowadzona z równowagi, porzuca naukę tego przedmiotu. Wróżenie ze srebrnej kuli czy fusów to jak szukanie igły w stogu siania- nic nie widać prócz siana.
Akcja książki toczy się głównie wokół tematu zbiegłego więźnia z Azkabanu, który uciekł stamtąd, prawdopodobnie specjalnie po to, by wyrządzić krzywdę Harry'emu. Nikt go nie widział, ale wszędzie czuć jego złą moc. Z tego powodu wszystkie wejścia do szkoły obstawione są przez Dementorów. Dementorzy, to niebezpieczne dla ludzkiego szczęścia monstra i strażnicy w Azkabanie. Harry szczególnie się ich boi i nie potrafi obronić się przed ich zimnem, zimnem wysysającym z niego siłę. Nawet czekolada nie pomaga. W tym względzie, nawiązuje współpracę z profesorem Lupinem. Jednak mimo, że bardzo się stara dokładnie korzystać ze wskazówek profesora, jego patron nigdy nie jest dostatecznie silny, by odesłać Dementorów gdzie pieprz rośnie. Więc, jak widać, nad życiem Harry'ego kolejny raz wisi kilka toporów śmierci, ponieważ po pierwsze, nie potrafi on obronić się przed wspomnianymi Dementorami, po drugie Snape i Draco dręczą go przy każdej okazji i po trzecie, najważniejsze, Syriusz Black uciekł z więzienia specjalnie po to by go zabić, tak jak wiele lat temu zabił jego rodziców. Tego roku będzie mu nazbyt ciężko ocalić swe życie.
Czy mimo wszystko, pokona swych wrogów i dokona niemożliwego? Wiadomo, nigdy nie wolno tracić nadziei, więc on nigdy się nie poddaje a i czytelnik powinien zastosować się do tej reguły. Nawet, pomimo tego, że z każdą kolejną stroną akcja powieści przybliża nas do ostrza noża. A może lepiej użyć tutaj słów ”ostrza różdżki”? Tak, z pewnością tak, to słowo lepiej pasuje- nikt tutaj nie chce by ostrze różdżki było wycelowane prosto w niego. Szczurek Rona, ma w tym roku szczególnie ciężkie dni- nie dosyć, że chudnie i łysieje to jeszcze nowy nabytek Hermiony, kot Krzywołapek, nigdy nie daje mu spokoju. Czepił się go jak przysłowiowy rzep psiego ogona. Ron i Hermiona popadają przez to w ostry konflikt i ich przyjaźń wisi na włosku. Jednak pod koniec książki wyjaśni się dlaczego kot nie znosił Parszywka a przyjaźnił się z wielkim psem- psem, którego Harry się bał a który, jak się okaże, nie jest wcale psem i z którym na dodatek też się zaprzyjaźni. Zawikłane? Wcale nie, gdy się czyta nie ma się w ogóle takiego wrażenia.
Myślę, że każdy wielbiciel przygody, czy wspomnień dzieciństwa i przede wszystkim magii, powinien przeczytać serię o Harrym. A szczególnie każdy wielbiciel filmów o Harrym Potterze, który do tej pory to zaniedbał- jak ja. Przyznam się, że mimo że było już nakręconych więcej niż dwie części, w mojej pamięci utkwiły tylko dwie pierwsze. Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie rozumiałam o co chodzi z tymi Dementorami, dlaczego to czy tamto miało miejsce i w ogóle nie czułam się z filmem jakoś emocjonalnie związana. O książce nie wspomnę.
Jednak w tym roku, a dokładniej w te wakacje, postanowiłam z szesnastoletnią córką obejrzeć całą serię. Gdy czegoś nie rozumiałam ona mi tłumaczyła –czytała książki- i przyznam się, że tym razem zostałam wciągnięta dobrowolnie i z miłą chęcią w ten magiczny świat. Do tego stopnia, że całkowicie świadoma swego czynu, postanowiłam zakupić siedem tomów o przygodach Harry'ego Pottera. Oczywiście z myślą o prezencie dla córki. Dziwnym zbiegiem okoliczności i jakoś tak, jednak to ja zaczęłam pierwsza czytać.
I czytam. Skończyłam już trzeci tom i jestem w trakcie czytania czwartego. Nie wiem, może powinnam była się nie przyznawać publicznie, że mam prawie dorosłą córkę i czytam książki właściwie przeznaczone dla niej. Jednak uznałam, że nie ma to dla mnie znaczenia, co sobie inni pomyślą, więc dlaczego? Przecież czasem fajnie przenieść się do magicznego świata, gdzie dobro w końcu zawsze zwycięża, gdzie można polatać razem z samym, wielkim Harrym na Błyskawicy i gdzie szkoła pełna jest ciekawych zakamarków, tajnych przejść czy mówiących obrazów i duchów. A na koniec przyznam się jeszcze do czegoś: bardzo chciałabym choć raz spróbować, równie słynnego jak Harry, kremowego piwa, które podobno jest takie przepyszne. Najważniejszą jego zaletą jest to, że wprowadza człowieka w wesoły nastrój, mimo że nie jest napojem wyskokowym. Z czego go wyrabiają nie wiadomo. A szkoda. Czy jednak może nie? Bo chociaż poczucie szczęścia i uśmiech jest nam bardzo potrzebne na co dzień i chcielibyśmy wierzyć w magiczne właściwości niektórych trunków dla dorosłych, to mimo wszystko trzeba też wierzyć w to, że przykładowo zwykły sok jabłkowy ma takie właściwości. I to jest właśnie magia, której często na co dzień, po prostu, zdarza nam się nie dostrzegać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz