sobota, 2 czerwca 2012

Rodzinne wspomnienia...


Opowiadanie mojej córki, które napisała właściwie już ponad dwa lata temu na konkurs szkolny. Teraz je znalazłam przypadkowo i znów przypomniałam sobie o nim. Zajęła II miejsce. Starała się bardzo, nagrała nawet rozmowę ze swoją Babcią, a moją teściową, żeby niczego nie pominąć i nie zapomnieć. Mnie ono wzruszyło, bo jest takie, prawdziwe, proste i szczere...

" Wchodzę po schodach i pukam do drzwi domu mojej Babci. Po chwili otwiera mi. Jest starszą panią o czarnych włosach, przyprószonych siwizną i niebieskich oczach.
- Dzień dobry, Babciu. 
- Dzień dobry.
- Czy mogłabyś poświęcić mi chwilę, opowiadając o tym, jak było podczas wojny? Jak wtedy wyglądał kraj? 
Na twarzy Babci pojawia się zaduma. Co się za nią kryje? Żal, smutek, gorycz? Czy może szczęście, że to już przeminęło?
...
- W 1946 roku przyjechałam wraz z rodziną z Syberii. Po długiej wojnie moi rodzice nie mieli nic. Ani gdzie się podziać, ani w co się ubrać, ani co zjeść. Tylko parę dokumentów i dwójkę dzieci. Podczas trzymiesięcznej podróży pociągiem urodziłam się jeszcze ja. Gdy dotarliśmy  do rodzinnej wsi, domy były pozajmowane. Zamieszkaliśmy więc w bardzo zniszczonym domu, który znaleźliśmy w innej miejscowości. Gdy mój tata zameldował nas u wójta, dostał trochę chleba i mąki. Po miesiącu otrzymaliśmy jeszcze krowę, ale z mleka, które dawała dla nas, było tylko pół litra na dziecko, a resztę trzeba było oddać. Jesienią zbieraliśmy owoce, które sprzedawaliśmy w Legnicy. Wszystkim ludziom dano ziemię do uprawy.
 Z centrum Polski przyjechali ludzie, którzy wszystko sobie przywieźli: konie, krowy, kury i inne zwierzęta. Ojciec u nich pracował, żeby wypożyczyli mu konia, aby mógł zaorać swoją ziemię. Bo to była ich jedyna żywicielka. Pieniądze za owoce przeznaczyli na kupno świnki.  Ludzie, którzy przyjechali z Syberii dostali konia lub krowę. 
Pamiętam też sytuację, kiedy znalazłam szkiełko i się nim bawiłam, innych zabawek nie było. Szkło, jak to często bywa, było ostre, więc się skaleczyłam.  Nie można było zatamować upływu krwi. Mama chciała ze mną zostać w domu, nie iść w pole, ale tata powiedział „A z czego będziemy żyli? Co będziemy jeść?” Więc zostawiła mnie ze starszą siostrą Zosią i poszła. Niedługo krowa się ocieliła i miała byczka. Kiedy podrósł, to był wykorzystywany do pracy w polu. Jesienią Zosia zaczęła chodzić do szkoły, która była oddalona od wsi siedem kilometrów. Musiała sama pokonywać tę odległość, czasem ze swoim kuzynem Ludwikiem. Często ośmiolatka bała się iść sama, ale musiała. 
Zdjęcie ze strony: wikipedia
Usiłowali ułożyć jakoś swoje życie, ale niedługo pojawiły się kołchozy, jak w ZSRR. Ziemię, którą dostali ludzie, zabrały władze państwa i zmusiły ich do pracy w spółdzielniach, dzięki czemu cała wieś miała jedno wspólne gospodarstwo. Od kołchozów w innych krajach te polskie różniły się tym, że wspólnota nie miała prawa rozwiązać się i żaden jej członek nie miał prawa zrezygnować z pracy. Kierownik rozkazywał, kto, gdzie, i co może siać. Do pracy szli wszyscy, matki, ojcowie i dziadkowie. Dzieciom zapewniono opiekę w żłobku. Pieniądze z pracy w kołchozie dostawali raz na rok, za mleko (które dodatkowo sprzedawali) raz na miesiąc. Żebyśmy mieli za co kupić chleb, sprzedawaliśmy własne produkty. Ludzie cały czas mieli pracę, ale nie była ona odpowiednio wynagradzana, dlatego sprzedawaliśmy jeszcze produkty własne. Dostawaliśmy kartki za mąkę, za które kupowaliśmy chleb. Nie było maszyn rolniczych, np.kombajnów, zamiast tego- snopowiązałki. Zosia i Janka pomagały rodzicom w polu, a ja pasłam krowy. Koło mnie, przez łąkę czasem przechodzili żołnierze radzieccy naprawić słup telegraficzny i rozmawiali w swoim języku. Wszędzie było ich pełno. 
W domu nie było toalety, trzeba było wyjść za potrzebą na dwór. Rodzice nigdy nie kupowali węgla na zimę, palili drewnem w piecu. Tata jako pierwszy kupił radio, pozostałym mieszkańcom po jakimś czasie zaczęli zakładać głośniki. Gdy poszłam do szkoły, klasy były łączone, pierwsza z drugą, a trzecia z czwartą. Była tylko jedna nauczycielka, która miała dziecko śpiące w pokoju obok. Często musiała wychodzić do córki. Gdy mała nie spała, to siedziała, czy bawiła się podczas lekcji. Zadania domowe odrabiałam na łące, pasąc krowy. Koło szkoły był kościół. Stary, nieodbudowywany, po jakimś czasie się rozleciał, a w jego dzwonnicy urządzaliśmy sobie zabawy. Zdarzało się, że były niebezpieczne, ale rodzice nie mieli czasu nas pilnować.
 A jednak rodziny trzymały się wtedy razem, zbliżone biedą i wspólną pracą. Często spotykaliśmy się, obchodziliśmy wspólnie święta i wszystkie inne uroczystości, na które zapraszaliśmy sąsiadów i znajomych. Wraz z innymi śpiewałam, tańczyłam i było nam wesoło. Pomagaliśmy sobie wzajemnie. Nie było wiele rozrywek, lubiliśmy czytać książki w wolnej chwili. Nie mieliśmy w co się ubrać, dlatego znalezione poniemieckie ubrania przerabialiśmy dla siebie...
      Po babcinym policzku spływa łza. Wspominanie tego wszystkiego na pewno nie było miłe. Były to trudne, ciężkie czasy, ale w pewien sposób lepsze, niż dzisiaj. Ludzie byli dla siebie bardziej serdeczni, pamiętali czas wojny, głodu, poniewierki. Nikt na nikogo nie patrzył z góry, bo prawie każdy zaczął życie w starym, walącym się domu, sąsiedzi pomagali sobie w naprawach i remontach. Wrócili z Syberii, obozów, zagranicy, gdzie by się nie znaleźli, gdyby pewnych ludzi, wyżej postawionych nie ogarnęła rządza władzy i zachowywali się bardziej po ludzku...  "   

1 komentarz:

  1. Dziękuję za miły komentarz :)
    Prawda, na blogu publikuję ostatnio recenzje najnowszych wydawnictw, ale muszę przyznać że słucham staroci, oglądam starocie. I czasami pragnę przenieść się do dawnych czasów, wtedy wszystko było inne <3

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin