czwartek, 28 czerwca 2012

Tam gdzie spadają Anioły- Dorota Terakowska


    Wysoko, ponad chmurami, w nieznanych przestworzach lub zwyczajnie blisko, jest magiczna siła, która nas chroni. Niewidzialna, opiekuńcza dłoń usiłuje oszczędzić nieszczęść, lub wiedzie ścieżką życia już "z góry" ustaloną. Nic nie możemy zmienić, na nic nie mamy wpływu, mamy tylko wolną wolę. Jednak wydaje się, że mamy wybór, bo "tam" doskonale wiedzą co wybierzemy. Każdemu z pewnością przydarzyło się w życiu coś, co nas zaskoczyło, wprawiło w zachwyt, zdumienie, pełnię szczęścia. I choć raz, przy którymś z wymienionych zdarzeń takie wewnętrzne przeczucie, że jest taki "ktoś" tam w górze. Patrzycie czasem w niebo? Dorota Terakowska w swojej książce "Tam gdzie spadają Anioły" wyraźnie chce czytelnikowi udowodnić, że nie jesteśmy sami w kosmosie zdarzeń, a dla każdego przyporządkowanych Aniołów jest nawet dwóch: dobry i zły. 


    Malutka Ewa ma szczęśliwe dzieciństwo. Mieszka w pięknym domku z mamą Anną i tatą Janem, którzy spełniają się zawodowo, a pięcioletnia dziewczynka posiada swój własny pokoik, w którym jest pełno zabawek.  To tylko pozory. Jeśli bliżej przyjrzeć się tej rodzinie, można stwierdzić, że każde z nich żyje swoim własnym życiem. Samotnie. Anna spędza całe dnie i noce w swojej pracowni- tworzy rzeźbę z gliny. Jest smutna, zawiedziona, bo nie wychodzi jej to. Niby wszystko odmierza z linijką w ręku, proporcje też właściwe są, a Pieta wciąż jakby martwa- nie widać udręki na twarzy zrozpaczonej matki po stracie dziecka. Czego brakuje? Talentu? A może miłości? Jan pracuje zawodowo przy komputerze, wraca z pracy do domu, gdzie znów poświęca czas uzależniającemu sprzętowi. Uważa komputer za kopalnię wiedzy, za swoje życie i obdarza go szczodrze niczym nieograniczoną pasją i uczuciem. Czy tak zapracowani rodzice, którym wydaje się, że w odpowiedni sposób troszczą się o swoje jedyne dziecko, mają w ogóle czas dla małej córeczki, dla Ewuni? Niestety, nie mają. Dziewczynce właściwie nie przeszkadza taki stan rzeczy, nie dopomina się natarczywie tej rodzicielskiej miłości, która jej się przecież z natury należy. Jest dojrzała jak na swój wiek, nie marudzi,  nauczyła bawić się sama, mówić sama do siebie. Po prostu dziecko idealne dla takich rodziców jak Anna i Jan. Mają szczęście.


  Blisko nich jest ktoś, kto dostrzega w pozornym ładzie uczuciowym, bałagan. To babcia, matka Anny. Mieszka niedaleko i często odwiedza swoich bliskich. Codziennie. Martwi się o swoją wnuczkę, jej samotność i wyraża to głośno. Rodzice jednak mają oczy i uszy zamknięte. Starsza pani zawiesza nad łóżkiem Ewuni obrazek, oleodruk sprzed pierwszej wojny światowej. "Kicz" zdaniem Anny. Widnieje na nim Anioł Stróż w postaci jakiej wyobrażają go sobie ludzie: ubrany jest w zwiewną szatę po kostki a na plecach ma wielkie, magiczne skrzydła. Dłonie jego w delikatnym geście ochronnym, nad główkami dzieci. Ma chronić i umacniać wiarę, w istnienie dobra. Świetlista postać z obrazka głośno mówi: "Nie jesteś sam, nie bój się niczego! Uwierz we mnie!" To właśnie babcia najwięcej okazuje swojej wnuczce prawdziwej miłości i troszczy się o nią, niemalże jak Anioł. Tylko nie ma skrzydeł, ani piór. A może jednak ma? Może tylko ona jest w stanie swoją zapobiegliwością i sentymentalizmem uratować dziewczynce życie?   


   Ave stracił swą moc. Jest nikim. Brudnym, zahukanym, kulawym i umierającym bezdomnym. Kim jest Ave? To Anioł, srebrzyste lustro, odbicie Ewy. Ewa-Awe. Powinien ją chronić. To jego misja. Jednak w tym przedsięwzięciu, przeszkodził młodemu, niedoświadczonemu Aniołowi, jego brat bliźniak- zły Vea- upadły, czarny Anioł. Jest dobro, jest i zło. Zawsze. Te dwa ogniwa są w nas nierozłączne. Od kogo zależy które z nich przeważy? Vea pozbawił Ave'go możliwości bytu w przestworzach, odebrał wolność i skazał na ból, udrękę, samotność i poczucie winy wobec małej Ewy, której życie, od chwili pozbawienia dobrego Anioła skrzydeł, stało się pasmem nieszczęśliwych wypadków. Mija osiem lat. Ewa jest coraz słabsza, i co gorsza, diagnoza lekarska wykazuje, że umierająca. Paradoksalnie, choroba dziecka cementuje rodzinę, scala ją, buduje więzi, których przez lata nie potrafili czy nie chcieli, wytworzyć. Ale czy jest choć cień szansy by uratować Anioła i tym samym ocalić życie dziewczynki? Kto może to zrobić? 


      Nie ma w tej książce zwyczajnej dziecięcej radości, zabaw w piaskownicy, bujania na huśtawce. Po prostu nie ma. Nie ma możliwości zaśmiania się w którymś momencie czytania. Niestety. Nie ma elementów grozy, niecierpliwego oczekiwania na rezultat. Szkoda.  Nie ma fazy, w której czytelnik nie może oderwać się od czarnych literek i z trudem odkłada książkę, by podjąć codzienne, życiowe zajęcia. A co jest? Jest chaos i mimo, że wątek jest fantastyczny, brak mu wiarygodności i jakiejś takiej spójności. Momentami bywa nudnawo. Jest pełno moralizatorskich morałów, nakierowań na właściwą drogę życia. Czytające matki lub ojcowie, którzy poświęcają mnóstwo czasu na samorealizację, czy pracy- zarabiając na rodzinę, mogą odczuć wyrzuty sumienia lub zaczną zastanawiać się, jak to wszystko pogodzić, z czego zrezygnować, co wprowadzić do życia rodzinnego. Mogą, ale nie muszą. Zależy, z której strony odezwie się ich Anioł. Z dobrej czy może tej złej. 


 Co może przeszkadzać czytającemu? Może, ale nie musi. Zbyt częste opisy życia Aniołów w niebie, ich hierarchii, tradycji jakich powinny przestrzegać, jakie błędy popełniają. Nużące i przyciężkawe. Zbyt częste powtarzanie w kółko tego samego. Jak gdyby autorka chciała udowodnić, że to o czym pisze jest rzeczywistością oraz, że nasze życie, jakąkolwiek drogą pójdziemy, i tak będzie cierpieniem. Czytelnik ma za zadanie utrwalić sobie ten temat i co rozdział przeczytać podobne zdanie.  Do tego, wygodnie było wybrać imię Ewa, dla swojej bohaterki, ponieważ imię to czytane od końca to Ave. Zły też ma imię z tych trzech liter- Vea. Pięknie, idealnie, bosko. Nazwa dla mojego anioła wyjdzie jeszcze porządna, silna, mityczna: Aneta-Atena. A co z większością ludzkich imion? Wiem, że to bajka, ale jak się wierzy w niebiańską siłę, trudno  to oddzielić. Czyż nie? Skąd figurki aniołów by się wzięły wśród ludzi? No skąd? Bo mamy nadzieję i wyznajemy wiarę. Niekoniecznie w Boga. Porcelanowy słoń też ma przynosić szczęście. Zauważyłam jeszcze, że ukochana babcia, tak ważna osoba, nie ma imienia- jest starszą panią lub babcią. Dlaczego?


 I najważniejsze: za co człowiek powinien cenić tę książkę? Muszę się chwilę zastanowić. Za to, że może ona pomóc zagubionym rodzicom odnaleźć drogę do osamotnionego dziecka: wreszcie dojrzą, że na tę drogę nakierowuje ich nieświadomie lub świadomie, od dawna, bez narzucania- własne dziecko. Może pomóc, ale nie musi. Za to, że prawdopodobnie zaczniemy się zastanawiać, nad dobrem i złem panujących nieprzerwanie  w nas, co przeważa i jak ewentualnie podciągnąc szalę na tą "dobrą" stronę. Bo to, że zawsze będą te dwie przeciwne siły razem, nie podlega dyskusji. Trzeba być Aniołem dla samego siebie, dostrzegać niewidzialne i w życiu kierować się impulsem. Nic na siłę. Warto docenić książkę za ważną wskazówkę o przemianie jaka może zajść w człowieku. Po takiej na przykład, zwyczajnej obserwacji łabędzi, ich dzikości,  usłyszeniu furkotu wiatru w skrzydłach. Doświadczenie to skieruje życie pewnej osoby w zupełnie innym kierunku- nieznanym, niedocenianym, lecz pięknym. Mowa o Matce Naturze, której nie wolno się wyrzekać ani nigdy o niej zapominać. To ona dopełnia w człowieku brakującego ogniwa, sprawia, że czujemy się wypełnieni miłością po brzegi. Komputer ani rzeźba nie zapewni tego, musimy czasem oderwać się od rzeczy, by pospacerować boso po trawie...


  Pytanie, które prawdopodobnie zadacie sobie, po przeczytaniu tej książki. To jest Anioł przy nas, czy go nie ma? Jako osoby wyznające Boga, musicie -zgodnie z nauką religii i wiary- wierzyć, że jest. Ale tak wewnętrznie w sercu, co czujecie? Powiem, co ja czuję: jest, na pewno jest! Jak ten wizerunek utrwalić, żeby nie zatracić tej wiary i nigdy w nawet najgorszych życiowych sytuacjach, nie stracić nadziei? Można namalować wyobrażoną przez siebie postać, na drewnianej sklejce, narysować na kartce i nosić przy sobie lub powiesić w miejscu, gdzie przebywacie. Zrobiony samodzielnie będzie miał największą moc. Taki ulepiony z gliny, masy solnej lub modeliny i wypalony w piecu, też będzie wyjątkowy. Pomalujmy swoje dzieło kolorami jakimi dyktuje serce. Intuicyjnie.
Wyobrażone jego postacie, ulepiłam z modeliny dla dwójki swoich dzieci. Córka, ulepiła dla mnie. Podgrzałam w piekarniku w temperaturze stu stopni. I za te Anioły dziękuję pani Dorocie Terakowskiej. 


ocena: 3/5                                             na półkach: posiadam, przeczytana


Tytuł:              Tam gdzie spadają Anioły
Autor:             Dorota Terakowska
Okładka:          miękka
Liczba stron:    312
Data wydania: 1998
Wydawnictwo: wydawnictwo literackie

3 komentarze:

  1. Cudny post!
    Mnie nikt nie musi przekonywać do istnienia Aniołów! Bo sama jestem aniołem, hi,hi żartuję oczywiście...
    Ale te Duszyczki, które mnie dobrze znają wiedzą o mojej wielkiej miłości do Aniołów!
    Niech dobre Anioły będą z Tobą i ze mną!;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tę książkę na liście 'do przeczytania' ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. kocham tą książke <3 :* czytałam ją już z 10 razy jak nic szkoda że nie ma więcej części :(

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin