niedziela, 4 marca 2012

Koniec naszego świata 1964


Malowany wózek, para siwych koni
Pojadę daleko, nikt mnie nie dogoni
Pojadę daleko, po ubitej dróżce
Tam gdzie stoi mała chatka na koguciej nóżce
Stanę przed tą chatką, będę z bicza trzaskał
"Wyłaź Babo Jago, wyłaź jeśli łaska!"
Wyszła Baba Jaga, stara, całkiem siwa
I spytała grubym głosem: "Kto mnie tutaj wzywa?"
"To ja Babo Jago przyjechałem prosić
Żebyś nie więziła Jasia i Małgosi
Bo jak nie, to powiem rzecz ci nieprzyjemną
Będziesz miała Babo Jago do czynienia ze mną!"
"Strzeż się czarownico!" - krzyknę wniebogłosy,
Że aż Babie Jadze staną dęba włosy.
I koniki pognam,"Hop! hop!" krzyknę na nie
I pojadę do swej mamy na drugie śniadanie..
    Słów tej piosenki uczyły kiedyś mamy swoje  ukochane dzieci. Zapewne po to,  by nie bały się życia, by były odważne. Tak, tak z pewnością tak było. Ale ja usłyszałam tę piosenkę po raz pierwszy, nie od swojej mamy w dzieciństwie, lecz dopiero niedawno. Śpiewały ją dzieci samotne i smutne, razem ze swoją opiekunką równie jak one  nieszczęśliwą, bo wszyscy razem byli w jednej niewoli. I tekst tej piosenki nabrał, nowego, niezamierzonego zapewne przez autora, znaczenia. W jakim czasie można było kiedyś spotkać  tak wiele zła wyrządzonego ludzkości, a przede wszystkim małym, bezbronnym dzieciom? 
Wojna... Auschwitz... 
*
Filmy trzeba robić z miłości do kina, a nie z miłości do pieniędzy i Oscarów...
Wanda Jakubowska
 Pierwszym filmem fabularnym Wandy Jakubowskiej, był film zrealizowany w prawdziwych Bohatyrowiczach,  Nad Niemnem. Miał mieć premierę we wrześniu 1939 roku, ale z powodu wojny nie wszedł na ekrany, a kopie zaginęły.
 Czas wojny Wanda Jakubowska spędziła w w obozie koncentracyjnym Auschwitz.  Po zakończeniu wojny, w 1947 roku zrealizowała film Ostatni Etap, który oparty jest na osobistych doświadczeniach pani reżyser,  jako więźnia Auschwitz i był częściowo kręcony w tymże obozie. Twierdziła, że to co pomogło jej przerwać obóz, to było ciągłe myślenie o dokumentacji przeżytych tam okropieństw. Jeszcze dwukrotnie pani Wanda realizowała ten bolesny dla niej temat w swoich filmach. W 1964 wyreżyserowała film  Koniec naszego świata i w 1986 roku Zaproszenie. To co potęguje realizm w tych filmach to to, że wszystkie dialogi wypowiadane są w oryginalnych językach.
W 1996 roku w uznaniu zasług dla Stolicy Rzeczypospolitej Polskiej pani Wanda uhonorowana została Nagrodą Miasta Stołecznego Warszawy.
Zmarła w 1998 roku w wieku 91 lat.
*
Była pani jedną z pierwszych kobiet- reżyserów na świecie. Czy kopia pani przedwojennego "Nad Niemnem" nigdy się nie odnalazła?
Zrobiłam ten film tuż przed wojną. Premiera miała się odbyć 5 września 1939 roku w kinie "Koloseum". Oczywiście nigdy do niej nie doszło. Szkoda, bo zrobiliśmy tam pierwszy w polskim kinie odjazd od zbliżenia  Elżbiety Barszczewskiej od planu ogólnego sali balowej. Zbudowaliśmy równię pochyłą i na linach ciągnęliśmy po niej wózek z kamerą. W sześciu dublach było widać głowy pchających. Ale siódmy się udał. W czasie wojny negatyw został ukryty przez trzech młodych ludzi, z których żaden nie przeżył. Więc ta kopia może do dzisiaj leży w jakiejś żoliborskiej piwnicy?... 
Fragment wywiadu z panią Wandą. Całość -zatytułowana "Nie można nikogo nauczyć żyć"- tutaj. 
*
Filmu Koniec naszego świata z 1964 roku:
   Główny bohater to były więzień obozu koncentracyjnego Auschwitz. Przez przypadek i  zrządzenie losu, po latach i już jako wolny człowiek, znalazł się w tym miejscu ponownie. Być może wspomnienia, które w tym miejscu siłą rzeczy powróciły, pomogą mu uporać się z ze straszną przeszłością? Nie wyobrażam wprost sobie co musiał czuć bohater, gdy przewodnik na sucho i bez emocji opowiadał co, gdzie było. Zapewne codzienna rutyna.
Tu widzicie państwo gabloty z  puszkami po cyklonie B...
Niezbyt miłe wrażenie sprawia od początku ciekawski i beztroski Amerykanin, który z prawdziwą bezczelnością wypytuje się o szczegóły, i z kamerą w ręku co chwilę filmuje całe "obejście". I taki pozostaje do końca, choć w trakcie "wycieczki" nabiera trochę zrozumienia:
To nie do wiary, nikt nie uwierzy póki sam tego nie zobaczy, świat powinien wiedzieć...
  Nie ma co się dziwić, bo co  może  wiedzieć ktoś, kto nie wczuł się w atmosferę tego miejsca, kto nie próbuje sobie wyobrazić leżących teraz w muzeum bezwładnie na stosach  butów, bucików, włosów i walizek, a kiedyś na nogach, małych nóżkach, na głowie i w ręku żywych osób. 
Pamiętam jak ja byłam na wycieczce z klasą w liceum a koleżanka "zawisła" na drutach i robiła głupie miny do zdjęcia- na pamiątkę po wycieczce. To było okrutne, ale właśnie  bez wspomnień,  bez wyobraźni nie jest się w stanie oddać hołdu temu miejscu. 
Główny bohater robi zdjęcia niemalże z brzucha
   Film zawiera przejmujące ujęcia, które być może  pomogą każdemu kto będzie chciał zobaczyć i poczuć więcej. A mianowicie są przejścia ze scen wspomnień głównego bohatera, do teraźniejszości w tym samym miejscu. Na przykład w jednej chwili są rozstrzelania pod ścianą śmierci a w następnym ujęciu turyści układają pod nią kwiaty. To symboliczne znaczenie- każde miejsce tam jest splamione krwią, zbrodnią i naznaczone cierpieniem.
  Pokazane również w filmie jest, jak więźniowie z narażeniem życia organizowali żywność, ratowali innych czy robili zdjęcia, by "tam na zewnątrz" im uwierzyli, w to co się dzieje za drutami. Głównie liczyli na to, że Anglicy padną z wrażenia i pomogą im uwolnić się z tego piekła...
  Jak bardzo Polska na początku wojny wierzyła, że uda się wygrać wojnę, i rozpędzić Niemców do gwiazdki. Był przecież rząd na emigracji, alianci, oni powinni byli wiedzieć co zrobić. Wiele lat później Polański, który również miał za sobą doświadczenia wojenne- pobyt w krakowskim getcie i ukrywanie się- nakręcił Pianistę. W filmie o Szpilmanie, również była ujęta ta mrzonka o rychłym zwycięstwie- gdy w radiu usłyszeli, że wojnę Niemcom wypowiedziała Anglia i Francja- chwilowa radość była ogromna, no bo skąd mogli wiedzieć, że los okrutny zgotuje im taki horror. 
Film Koniec naszego świata nakręcony jest bardzo realistycznie- błoto i kałuże, w które padali wycieńczeni więźniowie i kłęby dymu, dymy wszędzie i zawsze, potęgują całą grozę ciągle im towarzyszącą.
   Powyższym zdaniem sugeruję, by jeśli ktoś zdecyduje się oglądać ten film, zwracał uwagę na szczegóły i dialogi, bo one są istotą i sensem całego obrazu...
*
Warto wspomnieć, że swoją karierę zaczynały w tym filmie, późniejsze polskie gwiazdy:
Andrzej Kopiczyński jako kapo

-Każdy zna zabawnego inżyniera Karwowskiego  z Czterdziestolatka, ale kapo krwawego Józka, bijącego bez litości więźniów- już zapewne nie. Mowa  o Andrzeju Kopiczyńskim, który wcielił się tu w bardzo negatywną postać. Przyznam się, że pana Andrzeja najpierw poznałam po głosie, dopiero później z wyglądu.

 -Śliczna, młodziutka Elżbieta Starostecka zagrała dziewczyną, której rodzice zginęli w obozie, a ona chciała zobaczyć miejsce, z którego  w pierwotnym założeniu hitlerowców, jedyne wyjście miało być przez komin. I dla większości było. Dramatyczne losy Stefci Rudeckiej z Trędowatej są bardziej znane szerszej publiczności, którą w następnej dekadzie, piękne zagrała pani Elżbieta.
-W filmie wystąpił też autor powieści na podstawie, której powstał ten film. Jerzy Hołuj, wcielił się w postać jednego z więźniów z konspiracji obozowej. Dla niego ta rola z pewnością nie była łatwa, ponieważ pan Jerzy, był naprawdę więźniem tego obozu.
- I o jeszcze jednej osobie chciałam wspomnieć, która podobno grała w tym filmie. Jest to Jerzy Bińczycki znany z Nocy i Dni, czy Znachora. Tutaj zagrał podobno Żyda na rampie wyładunkowej. Podobno, bo mimo, że wypatrywałam  usilnie, nie udało mi się jego dostrzec ani usłyszeć, bo po głosie poznałabym na pewno.
Chociaż jako aktor był i zawsze będzie wyjątkowy, akurat tutaj wystąpił jako jedna z wielu bezimiennych twarzy. Być może jest gdzieś na kadrze z filmu poniżej... 



2 komentarze:

  1. Bardzo interesujący post Aneto, przyznaję nie znałam tego filmu - muszę to nadrobić i obejrzeć. A co do Auschwitz, byłam tam jako piętnastolatka na szkolnej wycieczce. Tak się tam jeździło wtedy w latach 80-tych w 8 klasie szkoły podstawowej. Z perspektywy czasu uważam, że to za wcześnie. Wycieczki powinny być organizowane dopiero gdzieś w połowie szkoły średniej. Pamiętam, że niewiele docierało do moich kolegów i koleżanek z powagi tego miejsca. Siebie natomiast pamiętam, że nie chciało mi się śmiać. Może nie rozumiałam dobrze co się tam stało, ale obrazy które widziałam, te stosy rzeczy osobistych jakoś działały na moją wyobraźnię. Od tamtego momentu, choć mam ochotę to nie byłam tam po raz drugi. Teraz jako matka nie mam odwagi tam jechać, boję się własnych myśli,przeżyć i porównań. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Ci Bardzo Dario. A ja przez przypadek natrafiłam na ten film, przez Wandę Jakubowską, przedwojenne Nad Niemnem... czyli po nitce do kłębka. W podstawówce byłam w Gross-Rosen, a w Auschwitz byłam już w szkole średniej, bodajże w 4 klasie, czyli miałyśmy po 18 lat.
    Mi też nie chciało się śmiać. Zupełnie. Już zresztą wcześniej interesowałam się tą tematyką i wiedziałam, być może więcej od koleżanek. Nie traktowałam zwiedzania Muzeum jako zwykłej wycieczki, ciekawostki, tylko właśnie wyobrażałam sobie, jak po tych miejscach chodzili wycieńczeni więźniowie.
    Trudno oceniać czyjeś zachowanie, pewnie koleżanka nie chciała źle. Niestety pamiętam to do tej pory wyraźnie, pamiętam że mnie zachowanie mojej koleżanki "zakuło" w serce..
    Również pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin